Na początku tego ''trendu'' monster movies z powodzeniem straszyła nas Godzilla w reżyserii Ishirô Hondy (rok 1954). Potem, jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać coraz to nowe produkcje z dziwnymi potworami, które opanowywały naszą planetę (były dziwaczne latające stworzenia - ćma Mothra, potwory morsko-lądowe - żółw Gamera, etc...).
W roku 1970 po raz kolejny Honda uraczył nas kolejnym monstro-straszydłem. Tym razem padło na olbrzymią amebę. Całość okraszona elementami science-fiction robi nawet interesujące wrażenie.
Trwają bezzałogowe wyprawy na Jowisza. Któregoś dnia jeden z takich pojazdów spada do Pacyfiku z dziwnym pasożytem na pokładzie.
Monstrum jednak, zanim opanuje Ziemię, będzie musiało przejść przez różne stadia łańcucha pokarmowego.
Rok 1970 był rokiem, gdzie swoje apogeum osiągnęły filmy o podobnej tematyce. Cieszyły się one wówczas olbrzymią popularnością nie tylko w rodzimej Japonii, gdzie powstawała większość z nich. Co niektórzy miłośnicy monster movies nawet po kilka razy chodzili do kina na ten sam seans i za każdym razem bawili się znakomicie (sama znam jednego z takich zapalonych fanów Godzilli).
Jednak z drugiej strony nie da się ukryć, że rok 1970 jest też początkiem końca japońskich Kaiju(potwór - sic!). Większość produkcji ukazała się w latach 50-tych i 60-tych, przez co w kolejnych latach zainteresowanie tego typu kinem nieco zelżało. IMDb wymienia dziś około 51 filmów, gdzie olbrzymie potwory dokonywały spustoszeń na terenach wielkich miast i siały postrach wśród zwykłych obywateli, a służby wojskowe wprawiały w niemałe zakłopotanie.
Nie jest wykluczone, że reżyser - widząc upadający gatunek jakim był monster movies, postanowił tchnąć nieco świeżości i tak powstała kolejna historia o wielkiej amebie rodem z kosmosu. Jednak widać tu fascynację początkami tego gatunku, jednak mimo tego wprowadza także trzy nowe potwory: amebę, kraba i żółwia (choć ten ostatni już się w kinie pojawił).
Angielski tytuł filmu (Space Amoeba) podkreśla aspekt science-fiction całej historii, co nie jest np. uwzględnione w tytule japońskim, który skupia się na pewnej śmierci na Pacyfiku (tak to opcjonalnie wygląda). Istnieje także alternatywny tytuł filmu (w wersji angielskiej - Yog: The Space Amoeba), w którym co niektórzy dopatrują się nawiązań do Lovercrafta i jego The Call of Cthulhu.
Całość, jak na lata 70-te wypada nadzwyczaj zaskakująco dobrze i fanom Kaiju film Hondy spodoba się z całą pewnością. Produkcję tą polecam także tym, którzy są zainteresowani historią całego gatunku.
Potwory są imponujące i faktycznie niekiedy mogą wywołać gęsią skórkę, choć wiadomo...to już nie te lata, ale jestem pewna, że gdybym oglądała Space Amoeba w latach 70-tych, to nieźle bym się przeraziła.
Podziwiać będzie co, bo oprócz ciekawych i efektownych potworów, będziemy mieli okazję oglądać także znakomitą grę aktorów, którym naprawdę udało się stworzyć ciekawe postacie.
Film oczywiście polecam i to nie tylko zagorzałym fanom japońskich monster movies.
MOJA OCENA:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz