niedziela, 7 października 2018

Nam-geuk-il-gi (aka Antarctic Journal/Mroźne piekło); Korea Południowa

Azjatyckie kino grozy ma to do siebie, że nie wszystko jest nam podane na tacy. Przez te kilka już ładnych lat, od kiedy interesuję się azjatycką grozą filmową, wiele razy spotykałam się z krytycznymi opiniami widzów na temat niezrozumienia fabuły albo też nawet niemożności podjęcia próby jej zrozumienia. Niejednokrotnie spotykałam się z komentarzami typu: ,,Co za badziewie.'' albo ,,Film nudny. Już dawno nie widziałem takiego syfu.'' No cóż, mawia się, że o gustach się nie dyskutuje, ale z drugiej strony prawdą też jest, że wiele tego rodzaju negatywnych opinii wychodzi z ust (lub spod pióra) młodych gimnazjalistów, którzy zafascynowani filmami pokroju Piraci z Karaibów lub produkcjami o superbohaterach, nie mają tak naprawdę pojęcia o prawdziwym kinie. Oczywiście nie wrzucam wszystkich do jednego worka, bo są i tacy młodzi kinomaniacy, z którymi całkiem przyjemnie i konkretnie można podyskutować nawet na temat dzieł Davida Lyncha, jednak jest to nieliczna garstka, nad czym ubolewam. Słowem wstępu dość marudzenia. Czas przejść do sedna.

Sześcioosobowa ekspedycja, na której czele staje Choi Do-hyung, wyrusza by zdobyć biegun niedostępności. Jest to punkt na powierzchni Antarktydy, który jest najbardziej oddalony od Oceanu (ok. 1700 km). Do tej pory tylko radzieckiej wyprawie udało się dotrzeć na miejsce. Było to w 1958 roku. W 21 dniu wyprawy, ekspedycja znajduje dziennik - osiemdziesiąt lat wcześniej napisali go brytyjscy śmiałkowie. Rysunki znajdujące się w dzienniku są łudząco podobne do tych, które wykonał Min-jae. Teraz zaczną się dziać niewytłumaczalne rzeczy.

Nie ukrywam, że bardzo lubię filmy, których akcja dzieje się na Antarktydzie i wcale nie mam tu na myśli tylko i wyłącznie horrorów (rzecz jasna jednak skłamałabym, gdybym napisała, że prymu nie wiedzie tu znakomity The Thing Johna Carpentera z 1982 roku), ale w grę wchodzi tu również kino katastroficzne, jak na przykład film Pojutrze (2004r.) Rolanda Emmericha...no, tu może rzecz nie dzieje się dosłownie na Antarktydzie, ale klimat podobny. Teraz przyszła kolej na koreański film, którego w sumie horrorem nazwać nie można, ale bez wątpienia to solidny thriller z elementami grozy. Grozy i to solidnej. Zacznę może od tego, że mroźny, lodowy kontynent mnie od zawsze fascynował: ogromne połacie lodu i śniegu, nieprzewidywalna pogoda, no i w pewnym sensie tajemniczość. Do dziś tak naprawdę nie jest wiadomo co kryje w sobie pokrywa lodowa tego piątego co do wielkości kontynentu na świecie. Pewnie właśnie dlatego - z racji tego, że uwielbiam tajemnice - miejsce to tak bardzo mnie fascynuje i pochłaniam wszelkiej maści filmy, rozgrywające się właśnie na Antarktydzie. Rozpędziłam się, wiem, ale chciałam małe co nieco napisać o tym, jak podchodzę do takiej tematyki w filmach, gdyż bez wątpienia będzie to miało duży wpływ na ocenę filmu Pil-sung Yima.
Prawdę powiedziawszy film ten jest trudny do sklasyfikowania: z jednej strony mamy psychologiczny thriller z elementami nadprzyrodzonymi, a z drugiej nie zabraknie w nim też scen i sytuacji rodem z mrożącego krew w żyłach horroru. Pisząc o horrorze, wcale nie mam tu na myśli żeńskich duchów czy krwawych scen, ale tym, co buduje tu napięcie i grozę jest wszechogarniająca tajemnica. Dodatkowo samotność szóstki podróżników ekspedycji nas przytłacza. Nie chciałabym się znaleźć na ich miejscu.
Początkowo wszystko wydaje się w porządku, a członkom ekspedycji dopisuje świetny humor. Wszystko zaczyna ulegać zmianie w momencie, kiedy odnajdują dziennik brytyjskiej ekspedycji z 1928 roku. Jego zawartość jest tajemnicza, bo o ile tekstu nie da się odczytać, o tyle wszystkich intrygują dziwne rysunki, które zdają się niezrozumiałe (początkowo). Nastroje stopniowo zaczynają się psuć, a oliwy do ognia dolewa dziwne zniknięcie jednego z członków koreańskiej ekspedycji. Od tego momentu wszyscy zaczynają się czuć niepewnie, a dodatkowo każdy z mężczyzn doznaje dziwnych i przerażających halucynacji, które początkowo zrzucają na wysokość, na jakiej się znajdują. Czy jednak aby na pewno to było powodem dziwnych przywidzeń?
Nieszczęścia mogą spotkać ludzi na takich wyprawach w różnych formach: od złych warunków pogodowych po trudności z nawiązaniem łączności aż po dziwne i tajemnicze choroby (choć generalnie wielokrotnie w filmie pojawia się wątek, że żaden wirus nie ma prawa przeżyć na Antarktydzie). Jak wspomniałam, znalezienie przez jednego z członków ekspedycji dziennika sprzed 80 laty powoduje, że sytuacja mężczyzn staje się coraz gorsza. Początkowe napięcie między ludźmi wkrótce przeradza się w paranoję, której zwieńczeniem będzie przemoc. Czas ucieka, a ich szanse na przetrwanie i ukończenie misji, czyli dotarcie do tzw. bieguna niedostępności, stają się coraz to bardziej odległe.

Głównym problemem Antarctic Journal jest jego powolne tempo. Złowroga atmosfera i wypadki, które następują po sobie dzieją się strasznie enigmatycznie, przez co pierwsza połowa filmu może wielu skutecznie zniechęcić. Mężczyźni przez tą pierwszą godzinę tylko dyskutują między sobą, od czasu do czasu wspierając się nawzajem. Nieco ciekawiej robi się w drugiej połowie produkcji, gdzie zaczyna dochodzić do dziwnych wydarzeń. Coraz częściej też natura pokazuje swoje złowrogie oblicze, wcale nie ułatwiając naszym bohaterom wędrówki.
Cały film bardzo swoim klimatem przypominał mi koreański R-Point (2004) Su-chang Konga. Chodzi mi tu głównie o przytłaczającą niekiedy atmosferę mroku. Ogólnie mówi się, że obraz Pil-sung Yima można interpretować na dwa sposoby: pierwszy - wszyscy doznali niewyjaśnionych wydarzeń i faktycznie - jak przyznał to jeden z bohaterów - działała na nich jakaś tajemnicza siła. Nad tym wątkiem nie ma się tu co za wiele rozwodzić, gdyż ogólnie wiadomo, że ,,są na tym świecie rzeczy, które się filozofom nie śniły'', a jak wspomniałam na początku niniejszego tekstu - Antarktyda to kontynent niedostępny i nikt nie wie, jakie dziwne siły tam się czają. Drugim wątkiem interpretacyjnym jest wątek realistyczny, czyli taki, że wszystko to, czego bohaterowie doświadczyli było efektem przemęczenia i wyziębienia organizmu, a w szczególności wielomiesięcznego osamotnienia, izolacji od świata i ludzi. Wszystko to doprowadziło do zbiorowej psychozy, której efektem była śmierć (także racjonalna) każdego z członków ekspedycji.
Końcową partię filmu również można zinterpretować. Mi scena finałowa w drewnianej chatce wiele wyjaśniła, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że albo dla wielu pozostanie ona niezrozumiała - a co za tym idzie również taki pozostanie cały film, albo też każdy zinterpretuje ją na swój sposób.

Muszę przyznać, że film bardzo mi się spodobał. Oczywiście nie uchronił się przed minusami, czyli na przykład mało realistycznym ukazaniem mroźnej Antarktydy, a zwłaszcza tego, jaki temperatura miała wpływ na członków wyprawy oraz to, że żaden z bohaterów nie został tak naprawdę dogłębnie scharakteryzowany. Dla mnie postacie są zbyt płytkie.
Jakby jednak nie było, uważam że Antarctic Journal to bardzo dobry film grozy. Zawiera to, co lubię w kinie najbardziej: niedomówienia oplecione zwojem tajemnicy i dziwnych pozornie niewyjaśnionych wydarzeń i sytuacji. Cieszy fakt, że jest to film, po seansie którego jeszcze długo można dyskutować, wykładając na stół karty z interpretacją tego koreańskiego dzieła.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹👹👹 9/10


Reżyseria:
Pil-sung Yim

Scenariusz:
Joon Ho Bong
Hae-jun Lee
Pil-sung Yim

Rok produkcji:
2005

Obsada:
Kang-ho Song
Ji-tae Yu
Hee-soon Park
Je-mun Yun
Duek-mun Choi
Hye-jeong Kang
Kyeong-ik Kim


4 komentarze:

franek zaborowski pisze...

Podobał mi się bardzo ten film, choć faktycznie nie zrozumiałem go za pierwszym razem. Skłaniałem się ku siłom nadprzyrodzonym, ale po przeczytaniu powyższej recenzji teraz wydaje mi się, że i wariant ,,realny'' jest tu jak najbardziej możliwy. Wcześniej nawet na to nie wpadłem, więc plus dla ciebie :-)

kacperski pisze...

O ile wydarzenia można jeszcze zrozumieć, o tyle zupełnie nie rozumiem zakończenia. No i jak właściwie zginął pierwszy uczestnik wyprawy?

Mateusz Pasierbik pisze...

Podobał mi się film. Ma mroczną atmosferę i klimat niepokojący. Dodatkowym plusem są ciągłe niedomówienia, które są obecne przez cały film. Faktycznie, wydarzenia z jakimi się spotykamy można interpretować na dwa sposoby. Mi się również wydaje, że wszystko to można wyjaśnić w sposób racjonalny: zmęczenie, ekstremalnie niskie temperatury, osamotnienie = halucynacje.

Martyna Kazimierczak pisze...

Wczoraj obejrzałam i powiem szczerze, że nawet mi się podobał, choć początkowo nie byłam przekonana. Bardziej się spodziewałam czegoś w rodzaju ,,The Thing''. Na szczęście się pomyliłam i dostałam film z ciekawą pełną tajemnic fabułą, którą można rozpatrzyć na kilku poziomach. Wprawdzie nie wszystkie wątki zrozumiałam, ale do filmu jeszcze wrócę, więc jest szansa, że przeanalizuję raz jeszcze film.
Bardzo podobało mi się też aktorstwo.