niedziela, 7 października 2018

Paranômaru akutibiti dai-2-shou: Tokyo night (aka Paranormal Activity 2: Tokyo Night); Japonia

Byłam zaskoczona, kiedy dowiedziałam się, że Japończycy planują stworzyć remake znanego amerykańskiego horroru paradokumentalnego - Paranormal Activity (2007r.) w reżyserii Orena Peli. Zazwyczaj bywało odwrotnie. Jednak stało się, jak się stało i mimo iż nie przepadam za remakami, gdyż filmy tego rodzaju są po prostu wtórne, to byłam ciekawa, jak wyjdzie ,,odgrzewany kotlet'' w wykonaniu Japończyków. Jak wypada? Moim zdaniem zaskakująco dobrze. Ba, nawet chyba lepiej niż film Peli. Co ciekawe, japońska wersja wyszła w roku 2010, czyli tym samym, co amerykański sequel również w reżyserii Orena Peli. Stąd być może w tytule japońskim pojawiła się cyfra ''2'', choć na początku filmu wyraźnie pojawia się napis informujący nas, że japoński reżyser - Toshikazu Nagae nakręcił swój film w oparciu o fabułę horroru z 2007 roku, więc nie mamy tu do czynienia z remakiem sequela. Ok, ale czas przejść do sedna...

Haruka Yamana jest studentką, która powraca do swojego rodzinnego domu w Tokio po pobycie w San Diego, gdzie była na wymianie międzynarodowej. Dziewczyna uległa wypadkowi samochodowemu, na skutek którego złamała obie nogi i ma je w gipsie. Od tego czasu porusza się na wózku. Pod nieobecność ojca, który pracuje w Singapurze, dziewczyną opiekuje się jej młodszy brat Koichi, który z zapałem kameruje życie dookoła nich. Po niepokojących zwierzeniach siostry, która skarży się, że przedmioty w jej pokoju ulegają samoistnie przemieszczaniu, chłopak instaluje kamerę w pokoju Haruki, aby wyjaśnić zaistniałe dziwne sytuacje. Wkrótce oboje doświadczają tajemniczych i przerażających wydarzeń, a Haruka wyznaje prawdę o jej pobycie w Ameryce. Okazuje się, że śmierć wówczas poniosła młoda kobieta...

Cieszę się, że oto wyszedł spod skrzydeł Japończyków kolejny horror verite. Fakt faktem, jest to remake, więc o oryginalności nie ma mowy, jednak już niejeden paradokument azjatycki obejrzałam i wiem, że te wychodzą naprawdę nieźle, czego przykładem może być japoński Noroi (2005r.) Koji Shiraishi, koreański Pye-ga (2010r.) Cheol-ha Lee czy singapurski Haunted Changi (2010r.) Andrew'a Lau i Tony'ego Kerna. Wszystkie trzy pseudo-dokumentalne horrory zrobiły na mnie pozytywne wrażenie, więc byłam pewna, że i tym razem film Nagae mnie nie zawiedzie. Stało się tak, jak się spodziewałam i szybko zorientowałam się, że to, co obejrzę na ekranie, wbije mnie w fotel i sprawi, że ciarki po plecach przejdą, a włosy staną dęba.

Koichi jest azjatyckim odpowiednikiem Micah z amerykańskiej wersji. Podobnie jak on spędza większą część czasu za kamerą z zamiarem uchwycenia czegoś paranormalnego w pokoju siostry. Widzowie, którzy znają amerykański oryginał, doskonale wiedzą, że największa aktywność tajemniczej siły nasilała się nocą. Tu jest dokładnie tak samo. Początkowo nie jest to jakaś nadzwyczajna manifestacja ducha: widzimy poruszający się wózek inwalidzki Haruki, a kolejnej nocy drzwi do jej pokoju samoistnie się otwierają. Z czasem jednak wszystko się potęguje i cokolwiek nawiedza dom rodzeństwa - zaczyna atakować w nocy Harukę. Wtedy też naprawdę robi się ciekawie i niebezpiecznie dla naszych bohaterów...
Film Orena nie zachwycił mnie jakoś specjalnie, gdyż był dla mnie zbyt nużący. Tego samego obawiałam się po jego japońskim odpowiedniku, ale na szczęście się pomyliłam, gdyż już niedługo po rozpoczęciu seansu okazało się, że horror Nagae jest nakręcony z większym rozmachem, choć nie ukrywam, że i tu wkradły się sceny nieco przydługie, jednak nie ma ich wiele i narzekać nie będę. Ciekawą jak dla mnie innowacją jest obraz z kamer, który widzimy. Jako, że bohaterowie są tu rodzeństwem, a nie parą - jak to miało miejsce w przypadku filmu Orena - śpią w osobnych pokojach. Tu mamy więc ekran podzielony na dwie części, gdzie z jednej strony obserwujemy to, co ma miejsce w pokoju Haruki, a z drugiej widoczny jest obraz z pokoju Koichi'ego. Wiem, że wielu widzów narzekało na ten element, gdyż tak naprawdę ciężko było skupić się na którymkolwiek z obrazów i trzeba było spoglądać raz na jeden pokój, raz na drugi. Spokojna głowa, reżyser wybrnął z tego, gdyż jeżeli coś dzieje się w pokoju dziewczyny, u jej brata jest spokój. Oczopląs nam nie grozi...
Kolejną ciekawostką jest (na co być może nie wszyscy zwrócą uwagę), że japoński Paranormal Activity jest bezpośrednio związany z filmem Orena wydarzeniami. W trakcie trwania filmu, Haruka opowiada w jaki sposób doszło do wypadku: w środku nocy, kiedy dziewczyna jechała samochodem, nagle pod koła wpadła młoda kobieta, która zginęła na miejscu. Od policji Haruka dowiedziała się, że nieco szybciej ów nieszczęsna ofiara wypadku samochodowego zamordowała swojego chłopaka i błąkała się tak bez celu po ulicach San Diego. Nie wydaje Wam się to znajome? Ci, którzy pamiętają końcówkę Paranormal Activity A.D. 2007 doskonale wiedzą, że przecież tak się działo z bohaterami tego filmu: po zabiciu Micah, Katie uciekła z mieszkania w nocy. Najprawdopodobniej wtedy też możemy przypuszczać, że wpadła pod koła pędzącej samochodem Haruki.

Skoro film Nagae jest remake'iem, to czym właściwie może jeszcze zaskoczyć? Okazuje się, że może kilkoma świetnymi i zaskakującymi scenami, które zrobią wrażenie nawet na zagorzałych pasjonatach kina grozy. Mam wrażenie, że same sceny manifestacji złej siły są zrobione bardziej okazale. Bez wątpienia czułam większe przerażenie niż podczas oglądania podobnych scen u Orena - i uwierzcie, wcale nie piszę tego jako miłośnik japońskiej grozy, ale jako fan grozy w ogóle. Możecie mi wierzyć lub nie, ale jedna scena pod koniec właściwie filmu, autentycznie zmroziła mi krew w żyłach. Wyglądała obłędnie!
Trzeba przyznać, że japoński reżyser doskonale zbudował tu niepokojącą atmosferę, która potęguje się z każdą chwilą.
Znakomicie spisali się też sami aktorzy. Jak dla mnie wypadli tu znacznie bardziej realistycznie niż w amerykańskim horrorze. Grane przez nich postacie są też bardziej ,,otwarte'' na paranormalne wydarzenia, jakie zaczynają mieć miejsce w ich domu. Od razu zaczynają podejrzewać, ze w ich domu zadomowił się duch i nie zwlekają z zaproszeniem egzorcysty. W amerykańskim PA rozgrywało się to w nieco inny sposób - bardziej mozolny ze strony Micah i Katie.

Skłamałabym, gdybym napisała jednak, że film Toshikazu Nagae nie jest pozbawiony wad. Przyczepię się nieco scen, które kręcone są ,,z ręki''. Dotyczy to zwłaszcza jednej sceny, kiedy to w środku nocy Haruka przeraźliwym krzykiem budzi brata. Ten zrywa się przerażony na równe nogi, chcąc szybko pobiec do pokoju siostry i okazuje się, że...drzwi są zamknięte. Oczywiście chłopak jedną ręką próbuje otworzyć drzwi, a w drugiej trzyma kamerę. Tak na dobrą sprawę, gdybym ja znalazła się w takiej sytuacji i bliska mi osoba darłaby się wniebogłosy z drugiego pomieszczenia, to w nosie miałabym tą kamerę. Cisnęłabym ją w kąt i za wszelką cenę próbowała otworzyć zamknięte drzwi. Takich mało realnych sytuacji jest tu kilka i tych można się czepiać. Na szczęście nie są one jakimś poważnym mankamentem i nawet mimo ich istnienia w filmie, horror Nagae ogląda się naprawdę z zaciekawieniem. Jak dla mnie znacznie lepszy od swojego amerykańskiego odpowiednika i tyle w temacie.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹 7/10


Reżyseria:
Toshikazu Nagae

Scenariusz:
Toshikazu Nagae
Oren Peli (na podstawie amerykańskiej wersji)

Rok produkcji:
2010

Obsada:
Aoi Nakamura
Noriko Aoyama


5 komentarzy:

Piotr pisze...

Zgadzam się Aga, Japończycy odwalili zdecydowanie lepszą robotę niż Amerykanie z tym remakiem :)

Mateusz Pasierbik pisze...

Nie uważam, że ten film jest jakąś perełką, ale scena finałowa jest naprawdę super i bardzo mi się podobała. Niestety nielogiczności, o których wspomniałaś w recenzji popsuły cały film.

Norbert Bajor pisze...

Recenzja zachęca do obejrzenia filmu, więc na weekend chyba sobie zaplanuję. Amerykański ,,Paranormal Activity'' mnie nie zachwycił, ale Japończykom dam szansę... :)

Adrian Manilski pisze...

Mi się film bardzo podobał. Zgadzam się, że jest o niebo lepszy niż jego amerykański oryginał. Zdecydowanie więcej grozy, mocniejszy, a końcówka w ogóle mnie zmiażdżyła - podobnie, jak i scena finałowa, która dla mnie jest THE BEST!

dooom pisze...

Jedynie pierwsza połowa filmu jest w miarę przekonująca. Za mało dali na początku, za to na końcu przedobrzyli, przez co historia wypada mało przekonująco. Może tez zniechęcić bardzo nienaturalne zachowanie bohaterów, zwłaszcza brata opętanej dziewczyny, który zachowuje się totalnie nielogicznie podczas nocnych ataków dziewczyny. Jednym słowem - przeciętniak.