sobota, 6 października 2018

The Ring: Terror's Realm

Z tą grą po raz pierwszy spotkałam się podczas pracy nad swoją pracą magisterską (do wglądu tutaj), czyli coś około roku 2008-2009. Wtedy jeszcze sama nie miałam okazji jej ,,namacalnie'' poznać, a informacje na jej temat czerpałam jedynie z internetu. Byłam zachwycona, że oto na podstawie znanej serii japońskich horrorów powstała też gra wideo, która pierwotnie została przeznaczona na platformę Dreamcast. Powiedziałam sobie, że w najbliższej przyszłości na pewno się z nią zapoznam, gdyż byłam niezmiernie ciekawa, jak oto wypadł wirtualny Ring, który tym razem ,,zadomowił'' się w systemie komputerowym niczym wirus.
Gra została wydana przez Asmik Ace Entertainment i swoją premierę miała w roku 2000. Producent reklamował wszem i wobec, że gra została bezpośrednio oparta na powieści Koji Suzuki Ring. Szczerze powiedziawszy, kiedy po raz pierwszy za grę chwyciłam, to miałam poważne wątpliwości czy aby na pewno grę oparto na powieści i ostatecznie na serii filmów?

Meg Rainman jest nowo zatrudnioną pracownicą naukową firmy Centers for Disease Control (w skrócie CDC), mającą swoją siedzibę w Stanach Zjednoczonych. Jej chłopak Robert jest jednym z czterech pracowników CDC, którzy zginęli w tajemniczych okolicznościach tego samego dnia. Jedyną rzeczą, która łączyła dziwne zgony był program komputerowy, znajdujący się w komputerach zabitych osób, zwany ,,Ring''. Firma CDC zleca Meg rozwiązanie tej zagadki...

Nie będę owijać w bawełnę i powiem Wam szczerze, że jestem naprawdę w wielkim szoku, że takowa gra w ogóle została wypuszczona na rynek. Nie ratuje tego tytułu nawet fakt, że gra należy do gatunku survival horroru, który bardzo sobie cenię i grać wręcz uwielbiam.

Już na początku widać, że cała fabuła jest zgoła nijaka, ponieważ gdy Meg otrzymuje za zadanie rozwiązania zagadki z zabitymi osobami, jedyne na co kobieta  natrafia podczas przeszukania biura Roberta jest jego laptop, po otwarciu którego Meg dostrzega ostatni plik, przy którym jej chłopak pracował. Okazuje się, że jest to właśnie ten nieszczęsny plik, który go zabił. Mieści się on na niewielkiej dyskietce i tu (uwaga!) pojawia się pierwszy element, który mnie mocno zaskoczył: czy laptopy kiedykolwiek miały napęd na dyskietki? Z tego, co wiem to nie miały, bo jest to w laptopach zupełnie niepotrzebne, ale ok....może się trochę czepiam szczegółów...wybaczcie. Teraz należałoby zadać sobie pytanie: co to za program i kto go stworzył? Czy jest wynikiem klątwy działania Sadako? Skoro w wersjach filmowych potrafiła swój gniew przenieść na taśmę wideo, to w takim wypadku dlaczego nie mogłaby tego uczynić z programem komputerowym w grze? Sądzę, że dla naszej jakże miłej bohaterki, nie byłoby to nic nadzwyczajnego, oznaczałoby to jednak, że Sadako jest niesamowicie obeznana w systemach komputerowych. Stworzenie paranormalnej gry śmierci to nie lada wyczyn! No sami przyznajcie...
Dostanie się do programu jest dziecinnie proste, gdyż wystarczy jedynie...podać swoje imię, co też Meg czyni bez najmniejszych problemów i wówczas doświadcza czegoś niesamowitego: w bliżej nieokreślony i niezrozumiały nam sposób przenosi się do mrocznej, alternatywnej rzeczywistości.
Tu pojawia się kolejny element, który szczerze mnie rozbawił. Jest to mianowicie strój, w jakim Meg się pojawia - jota w jotę przypomina on odzienie Solid Snake'a ze znanej wszystkim miłośnikom wirtualnej rozrywki gry Metal Gear Solid. Nie rozumiem też po jakiego grzyba jej te wielkie czarne okulary na nosie, skoro w miejscu, w którym się znajduje nasza bohaterka jest ciemno, jak w d###e.
Kobieta kompletnie nie przejmuje się zaistniałą sytuacją. Nie szokuje nawet jej fakt, że właśnie została za sprawą laptopa przeniesiona w stroju Snake'a do jakiegoś dziwacznego cyfrowego świata. Nawet się nie zastanawia po jaką cholerę do jej rąk trafiła naładowana broń palna?!
Trochę kwestii należałoby teraz omówić w związku z przebywaniem Meg w tej alternatywnej rzeczywistości, w której...nie dzieje się kompletnie nic ciekawego. Spotyka jakiegoś kolesia, ubranego w podobny strój jak i ona, który informuje ją, że na górze są jakieś potwory, które ona musi zabić. Halo, halo...na jej miejscu bym się nieco postawiła: sam rusz swoje szanowne ,,cztery litery'' i załatw to diabelstwo na górze, czymkolwiek jest. Teraz właśnie Meg - sekretarka i badaczka staje się dodatkowo komandosem, mającym za misję wybić jakieś cholerstwo, które nie wiadomo skąd się wzięło.
Ok, skoro są potwory, to teraz małe co nieco należało by o nich napisać. Jak wyglądają? Czy są straszne? Niebezpieczne i takie tam...
Otóż - jak się pewnie domyślacie - NIE. Nie są straszne, tak jak i nic nie jest w tej grze straszne. Przypominają jakieś wilkołaki, czy coś w ten deseń (pojawia się też małpa, której Meg musi zabrać klucz do generatora). Co ciekawe, broń naszej bohaterki na niewiele się zdaje, gdyż nawet kiedy ładujemy w niego tonami ołowiu, on biegnie w naszą stronę w najlepsze i praktycznie jesteśmy niemal pewni, że za chwilę to biegające owłosione coś nas pożre żywcem. Po trudach walki, kiedy nam się nieźle oberwało, ale na szczęście udało nam się załatwić to wilkołako-podobne diabelstwo, sięgamy za lekarstwo w postaci galaretki, ale co to...? Wchodzimy na podgląd naszego stanu zdrowia, a tu wszystko w porządku i w najlepsze widnie napis NORMAL! Wow! Muszę przyznać, że w tej sytuacji Meg to naprawdę twarda sztuka. Robocop jakiś czy kto? No, ale dobra - tu już mnie chyba nic nie zaskoczy. Kiedy pojawia się w normalnej rzeczywistości, na laptopie pojawia się informacja ,,Dead''. Uuuu...nasza dzielna Meg chyba jednak wcale nie wyszła tak bez szwanku podczas przebytej walki.

Ogólnie gra jest koszmarnie denerwująca. Denerwują dźwięki, które - uwierzcie - wcale nie budują nastroju grozy. Wkurzające jest też to, że podczas eksploracji budynku firmy, niemalże wszystkie drzwi na korytarzach są pozamykane. Drażni szczególnie fakt, że nawet się nie wyświetla żadna informacja, dlaczego drzwi są zamknięte. Nie wiemy czy mamy odszukać jakiś klucz czy coś innego? Nic, zupełnie nic. No, ale za to swobodnie możemy pomyszkować po damskiej jak i męskiej toalecie. Ogólnie wszystko jest tu koszmarne i wcale nie mam na myśli koszmaru związanego z grozą. Biegamy cały czas po budynku firmy i szukamy jakiś plików, które nawet nie wiadomo gdzie są. To jak szukanie igły w stogu siana... Ogólnie wiele momentów jest tu zbędnych, jak na przykład spotkanie dwóch pracownic firmy. Dialog jest długi i niepotrzebny, bo i nie wnosi nic do rozgrywki. Nudy...
Nudą jest tu cała gra. W mrocznej alternatywnej rzeczywistości, Meg właściwie tylko biega po otaczających ją wszędzie toaletach (wszystkie pomieszczenia to toalety) i zbiera różne artefakty, broń i amunicję i tylko od czasu do czasu urozmaici sobie ten maraton strzelaniem do jakiejś dziwacznej pokraki.
Koszmarem jest tu też sterowanie. Podczas strzelania do potwora, kamera nie pokazuje nam potwora, tylko strzelającą Meg. No po jaką jasną cholerę pokazuje nam właśnie ją, skoro nawet nie widzimy do kogo strzelamy i gdzie przemieszcza się potwór. Równie dobrze możemy wystrzelać cały magazynek w ścianę i tyle... Oprócz tego cały czas jest ciemno i to tak ciemno, że właściwie nie widzimy gdzie idziemy, a już tym bardziej gdzie czai się złowroga maszkara z piekła rodem. Owszem, mamy latarkę do dyspozycji, ale nie zdaje ona egzaminu, gdyż rozświetla bardzo niewielki obszar przed bohaterką. Dajcie spokój... Denerwujący jest też fakt, że baterie w latarce kończą się praktycznie po pięciu minutach użytkowania, więc właściwie ona nam nie działa.
Skoro jest to Ring, to musi być też Sadako, co nie? I jest! A jakże!!! Okazuje się, że szef Meg wykradł zwłoki Sadako, przeprowadził na niej sekcję zwłok i opracował wirusa, którego celem jest wybicie wszystkich ludzi na świecie. Pytam się tylko po co?
Zwłoki Sadako ukryte są w podziemnym laboratorium, gdzie szef przeprowadzał eksperymenty na ludziach. Meg ich odnajduje i nawet wchodzi z nimi w dyskusję. Spotyka również...matkę Sadako - Shizuko, która wygląda jakby miała nie więcej niż dziesięć lat. Gada jakieś bzdury, że aby zniwelować działanie wirusa, Meg musi zdobyć szczepionkę, a pozyska ją z ciała Sadako.

Brednie, brednie i jeszcze raz brednie. Tu wszystko jest bez sensu - fabuła nie trzyma się całości, sterowanie, obraz, muzyka...wszystko jest makabrycznie koszmarne i nie wiem czy jest sens zagłębiać się ten bezsensowny świat wirusa Sadako jeszcze bardziej? Twórcy informowali, że historia bazuje na powieści Suzuki...gorszej ściemy to ja już dawno nie słyszałam. Nic nie jest tu choćby w minimalnym stopniu podobne do powieści.
No cóż - powiem krótko i na temat: The Ring: Terror's Realm, to najgorsza gra, w jaką grałam do tej pory. To najgorsza gra, jaka wyszła na platformę Dreamcast w ogóle. Z ręką na sercu napiszę, że więcej za nią nie chwycę. Raz wystarczyło mi całkowicie. Zmarnowany czas. Nie warto.

MOJA OCENA:
👹👹 2/10


Premiera światowa: 22 września 2000
Gatunek: survival horror
Platforma: Dreamcast
Producent: Asmik Ace Entertainment
Wydawca: Asmik Ace Entertainment/Infogrames

Poniżej standardowo podrzucę trochę screenów z gry, a jak chcecie podejrzeć zmagania innych graczy, to odsyłam na stronę Youtube.



5 komentarzy:

Norbert Bajor pisze...

Teraz trzeba Dreamcasta kupić, żeby chociaż spróbować w to zagrać, choć sądząc po recenzji i screenach, to nie ma się raczej czym zachwycać.

Ninja pisze...

Bardzo nudna i przewidywalna gra z kiepską fabułą. Jednym słowem to badziewiasty survival horror z lipną dodatkowo grafiką.

Adam Mielewczyk pisze...

Za dużo w języku polskim o grze nie natrafiłem, za to nie brakuje negatywnych opinii na angielskich stronach. Kiedyś chciałem kupić Dreamcasta, ale cieszę się, że wypadło w sumie na PS2 :)

Jan Kowalsky pisze...

Ciekawe czy jest opcja, ażeby gra ukazała się na PS2? Dla jednej gry Dreamcasta kupować raczej nie zamierzam, a do gry z czystej ciekawości bym zasiadł.

Agnieszka Kijewska pisze...

Szanse raczej niewielkie zważywszy, że gra ma już 20 lat! Gdyby miała wyjść również na inne platformy to wyszłaby albo w tym samym roku jeszcze, albo niewiele później. 20 lat to jednak zbyt dużo, a poza tym raczej też już nie na PS2