Kiedy w internecie na początku roku pojawiły się informacje, że po raz kolejny zmierzymy się z Klątwami, cieszyłam się jak małe dziecko, choć z drugiej strony moje obawy wzbudził fakt, że nad całością nie czuwał już Shimizu. Byłam przekonana, że nikt tak makabrycznie i przerażająco nie potrafi ukazać postaci duchów, jak on. Pierwszy z dwóch nowych odsłon - The Old Lady in White okazał się filmem interesującym, choć czepiałam się, że nawiązań i powiązań ze starymi Klątwami jakoś tak niewiele. Girl in Black natomiast w moim odczuciu wypada znacznie gorzej.
Młoda dziewczyna imieniem Fukie trafia do szpitala po tym, jak mdleje w szkole. Przeprowadzane badania jednak nie wyjaśniają dlaczego dziewczyna tak nagle zemdlała. Lekarze podejrzewają anemię i nakazują odpoczynek. Gdy jednak do dziwnego ataku dochodzi w domu na oczach rodziców, lekarze raz jeszcze poddają Fukie serii badań. Teraz odkrywają, że w ciele nastolatki znajduje się torbiel.
Wszystko wskazuje jednak na to, że jest to dusza nienarodzonej bliźniaczki, którą ciało Fukie wchłonęło. Teraz jednak nienarodzona siostra pragnie zemsty...
Zacznę od razu od tego, że fabuła uległa tu znacznemu zniekształceniu. W The Old Lady in Whitemieliśmy klątwę starej kobiety, tu natomiast mamy okazję oglądać mściwą nastolatkę, która bardziej przypomina cień, niż ducha, którego znamy z filmów Shimizu.
Girl in Black daje nam zupełnie nowy ogląd na klątwę. Wprawdzie pojawia się raz obraz naszego znajomego Toshio, to jednak podobnie jak w poprzedniej odsłonie, nie widzę jakiegokolwiek powiązania tej sceny z całością fabuły. Jest on tam, bo jest...bo może reżyser chciał, aby chłopiec tam się znalazł. Ja jednak pytam: po co?
Niestety, po raz kolejny obraz ten nie zachowuje nic z pierwotnych wersji. Nie ma klimatu, nie ma polotu i przede wszystkim nie ma strachu, nad czym ubolewam najbardziej. Do dziś włos mi się jeży na głowie, kiedy przypominam sobie niektóre sceny z Ju-on: The Curse czy Ju-on: The Grudge 2. Tu natomiast nie ma nawet odrobiny grozy. Może troszkę nieswojo poczułam się podczas jednej sceny, ale jak na godzinę filmu, to naprawdę niewiele.
Przede wszystkim nie bardzo rozumiem, dlaczego reżyser zrezygnował z ukazania scen śmierci poszczególnych bohaterów. Co z tego, że widzimy iż zbliża się niebezpieczeństwo, jak potem nie ujrzymy już nic. W sumie mamy okazję obejrzeć nieszczęsne losy siedmiu osób, których dopadła klątwa nienarodzonego dziecka. Jednak śmierć widzimy może w dwóch przypadkach.
Nie ma tu ani jednej praktycznie krwawej sceny, momenty, kiedy nieuchronna śmierć zbliża się do naszych bohaterów podnosi nam jedynie adrenalinę poprzez muzykę, bo obraz jest tu ciemny jak smoła, i choćbyśmy wytężali nie wiadomo jak wzrok, to zbyt wiele nie zobaczymy. Sceny urywają się w najmniej odpowiednim momencie, by za jakiś czas do nich powrócić w historii innej osoby. To trochę drażniące...
Jedyne, co zbliża Girl in Black do pierwotnych Klątw, to budowa filmu. Oglądamy wątki pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego, jednak pod koniec wszystko układa się w jedną całość i widzimy, że losy ukazanych bohaterów łączą się ze sobą.
Wizualnie Girl in Black wypada o ciut lepiej niż nieco wcześniejszy The Old Lady in White, niestety treściowo jest znacznie gorzej. Główny problem tkwi w tym, że nie bardzo wiemy, jaką istotną treść film chce nam przekazać. Niestety, tego się już raczej nie dowiemy.
Dla fanów serii Grudge: Girl in Black będzie być może zbyt dużą innowacją i nie każdy zaakceptuje to dzieło filmowe, lecz ktoś, kto potraktuje ten film jako kolejny nowy horror, pewnie znajdzie tu coś dla siebie. Ja jednak, jako zagorzała fanka Kayako i Toshio czuje się mocno rozczarowana. Przede wszystkim faktem, że Grudge: Girl in Black zupełnie utracił gdzieś klimat oryginałów.
MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz