środa, 10 października 2018

Kyua (aka Cure/Kuracja); Japonia

Jaki jest najlepszy i najbardziej niepokojący thriller psychologiczny jaki znacie?
„Milczenie owiec” odpowie zapewne wielu, „Siedem” – zakrzykną inni, jeszcze inni powiedzą „Drabina Jakubowa”, „Fight club” albo „Harry Angel”. Moim zdaniem większość z nich została w 1997 roku zdetronizowana przez mało znany w Polsce japoński film.


„Kyua”, częściej spotykany pod angielskim tytułem „Cure” to dzieło Kiyoshiego Kurosawy (wbrew pozorom nie spokrewnionego z wielkim Akirą), jednego z najwybitniejszych współczesnych reżyserów japońskich, nagradzanego na międzynarodowych festiwalach i haniebnie nie znanego w naszym kraju. Twórca ten realizuje głównie głębokie dramaty psychologiczne podejmujące problem samotności i rozpadu wszelkich więzi miedzy ludźmi. Od czasu do czasu podejmuje jednak flirt z kinem grozy, czyniąc z tego popularnego gatunku pole dla filozoficznych rozważań i narzędzie badania najciemniejszych zakamarków duszy i umysłu.

Od razu trzeba więc zaznaczyć, że „Cure” zdecydowanie nie jest dla wszystkich. Jeśli oczekujesz napięcia budowanego poprzez akcję i chwytów typowych dla popularnego horroru, a „Ringu” Nakaty był dla Ciebie nieznośnie nudny tutaj też nie znajdziesz niczego satysfakcjonującego. Jeśli jednak nade wszystko cenisz sobie niesamowity klimat i lubisz bać się tego, co podsuwa Ci Twoja własna wyobraźnia, od pierwszych minut filmu poczujesz, że masz do czynienia z czymś absolutnie niepowtarzalnym. Z zapowiadającym Nową Falę azjatyckiego kina grozy fenomenem, który będąc zupełnie niepodobnym do dzieł Nakaty, Shimizu czy Ji-woon Kima jednocześnie może być uznany za ich kwintesencję, zawierającą w najczystszej postaci to, co naprawdę stanowi o sile horrorów z Dalekiego Wschodu.

Historia rozgrywa się we współczesnym Tokio i dotyczy serii brutalnych morderstw, popełnianych w bardzo dziwnych okolicznościach. Za każdym razem sprawcę udało się ująć i za każdym razem była nim inna osoba. Mimo, że zbrodnie mają wspólne pewne szczegóły (wycięty na gardłach ofiar znak X) sprawcy nie znali się nawzajem, jedyne co ich łączy to stan szoku i niemożność wytłumaczenia dlaczego to zrobili. Kierujący śledztwem detektyw Takabe zaczyna podejrzewać, że zostali zmuszeni do mordu za pomocą wyjątkowo silnej hipnozy. Hipoteza ta znajduje potwierdzenie kiedy na policję trafia młody mężczyzna cierpiący na amnezję i zaniki pamięci krótkotrwałej. Najprawdopodobniej nazywa się Mamiya i jest zaginionym pół roku wcześniej byłym studentem psychologii. Wydaje się nie posiadać własnej osobowości i nie przejawia emocji, jest za to obdarzony niebywałymi zdolnościami wywierania wpływu na innych ludzi. Takabe rozpoczyna serię na pozór bezsensownych przesłuchań, które przeradzają się w psychologiczny pojedynek między nim a podejrzanym, jak się okazuje nie pozbawionym przewrotnej inteligencji. W miarę trwania tego pojedynku i odkrywania czym zajmował się Mamiya na krótko przed swoim zniknięciem, detektyw daje się wciągnąć w grę, która zaprowadzi go w szaleństwo... i jeszcze dalej.

W swojej bardzo wpływowej, psychoanalityczno-marksistowskiej analizie horroru jako gatunku Robin Wood stwierdził, że postacie monstrów, duchów i demonów symbolizują „powrót wypartego”1: ujawnienie się tej części naszej psychiki z której istnienia wolimy nie zdawać sobie sprawy. Jeśli rozwinąć te teorię okaże się, że całe kino grozy bazuje w istocie na lęku człowieka przed samym sobą.

Jeśli przyjrzymy się fabułom azjatyckich horrorów szybko zauważymy, że zza okropnych twarzy duchów zawsze wyziera żywe ludzkie zło, bardziej przerażające od gości z zaświatów jest nierzadko okrucieństwo człowieka wobec drugiego człowieka. Siła oddziaływania tamtejszego kina grozy, sekret budzenia emocji u widza z każdego kręgu kulturowego tkwi w tym, że tak naprawdę nie jesteśmy straszeni makabrycznymi obrazami, ale ciemnością tkwiącą w nas samych.

Z tego punktu widzenia „Cure” zazwyczaj klasyfikowany jako „thriller z elementami nadprzyrodzonymi”, jest jednym z najdoskonalszych horrorów nie tylko w kinie azjatyckim, ale w całym światowym kinie. Wierzcie albo nie, ale po tym filmie naprawdę bałem się samego siebie, bałem się tego, co może się we mnie kryć i ujawnić niespodziewanie. Przerażała mnie, autentycznie i w najgłębszym możliwym sensie przerażała bezsilność człowieka wobec ohydy i zła czającego się gdzieś w zakamarkach jego nieświadomości.

To, co napisałem może brzmieć patetycznie, ale „Cure” konfrontuje odbiorcę z egzystencjalnym lękiem, nie mającym nic wspólnego z bezpiecznym podskakiwaniem na kinowym fotelu. Także zastosowane środki w niczym nie przypominają tego, do czego przywykliśmy – zamiast atakować nas jumpie scenes film sączy nam pod skórę niepokój, który jeszcze narasta po zakończeniu seansu.

Sposób budzenia tego niepokoju to pokaz maestrii reżysera i jego ekipy. Niesamowita jest opowiadana historia, wskrzeszająca znaną z niemieckiego ekspresjonizmu postać demonicznego hipnotyzera, mnożąca niełatwe i zupełnie nie filmowe pytania na które widz sam musi szukać odpowiedzi (nie bez powodu wspomniałem na początku o filozoficznej refleksji obecnej w kinie Kurosawy). Jeszcze bardziej niesamowity jest sposób opowiedzenia tej historii: wizyjne sceny wydobywające ze zwyczajnych miejsc i przedmiotów bardzo złowrogie znaczenia, prowadzenie narracji rozbijające przyzwyczajenia odbiorcy. Nieprawdopodobnie przygnębiająco działają zdjęcia Tokisho Kikumury, chropawe, brudne, utrzymane w „burych”, przytłumionych barwach. Na osobną uwagę zasługuje niespotykana ścieżka dźwiękowa autorstwa Gary’ego Ashiyi, zacierająca granicę między muzyką a efektami dźwiękowymi – ambientowe plamy, głuche, jakby dobywające się z pod ziemi dudnienia, dziwne pogłosy. Wreszcie znakomite aktorstwo Kojiego Yakusho (Takabe) i Masato Hagiwary (Mamiya) przenoszących schemat pojedynku policjanta i przestępcy na zupełnie inny poziom. Wszystko to składa się na prawdziwą ucztę dla miłośników ambitnego i niekonwencjonalnego kina.

Niestety, legalne obejrzenie tego filmu w Polsce wymaga niemałego zachodu, bo po dwunastu latach od premiery żaden dystrybutor nie zdecydował się na wydanie go u nas w jakiejkolwiek formie. I nic nie wskazuje żeby w najbliższym czasie miało się to zmienić.

Jeśli jednak uda Wam się jakoś zdobyć „Cure”, zobaczcie koniecznie. Pamiętajcie tylko, że nie czeka Was miłe i zabawne przeżycie, ale seans hipnoterapii zdolny sprawić, że zapytani „Kim jesteś?” zawahacie się przed odpowiedzią. Zdolny wydobyć szczególne pokłady strachu, te najgłębsze, nie ujawniane nikomu. Nieuleczalne.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹👹👹 9/10



Reżyseria:
Kiyoshi Kurosawa

Scenariusz:
Kiyoshi Kurosawa

Rok produkcji:
1997

Obsada:
Koji Yakusho
Masato Hagiwara
Tsuyoshi Ujiki
Anna Nakagawa

Autor: Łukasz Grela



1 komentarz:

Michał pisze...

Znakomity film, a to co podoba mi się w nim najbardziej, to przede wszystkim groza, która piorunująco działa odbiorcy na podświadomość. Wprawdzie nie można przyznać, że film jest łatwy w odbiorze, ale mimo wszystko warto, bo sam seans jest cholernie satysfakcjonujący.