Bezimienny fetyszysta pragnie zespolić swoje ciało z metalem. Gdy targany obłędem wybiega na ulicę, zostaje potrącony przez nieznanego mężczyznę, który wraz ze swoją kochanką wrzuca ciało potrąconego do rowu. Ta sekwencja wyzwala lawinę wstrząsających i niezrozumiałych wydarzeń. Inny mężczyzna podczas golenia zauważa wystający ze swojej twarzy kawałek metalu. Wszelkie zabiegi usunięcia go doprowadzają do obfitego krwawienia.
Dobry horror działa najlepiej, gdy niczego nie wyjaśnia. Po prostu ukazuje nam historię, przez którą musimy przebrnąć, aby potem już samemu wyrobić sobie opinię na temat obejrzanych wydarzeń. Tak też zaczyna się Tetsuo - sekwencją, która nie pozwala nam wyjaśnić, dlaczego istnieje: nieznany mężczyzna, którego gra sam Tsukamoto, wędruje przez złomowisko zbierając wiązki znajdowanych metalowych fragmentów. Następnie w nieużywanej małej szopie robi sobie poważną ranę w nodze, do której wpycha fragment zbrojeniowego pręta. Jego ciało jednak nie jest przygotowane na tego rodzaju połączenie człowieka z metalem, gdyż miejsce implantacji zaczyna gnić i roi się w nim od robaków.
Inny mężczyzna, to łagodny jeżdżący metrem salaryman (pierwsza rola Tomoroha Taguchi), pewnego ranka podczas golenia doświadcza również czegoś bardzo dziwnego: odkrywa, że w jego policzku utkwił kawałek metalu. Jego przypadłość postępuje bardzo szybko. Z jego pięt wysuwają się rakiety, które pozwalają mu się poruszać po ulicach miasta z zawrotną prędkością. Jego mutacja znacznie przyspiesza, a jego dziewczyna (znakomita Kei Fujiwara) zauważa z przerażeniem, jak mutacja wpływa na inne części jego anatomii. Okazuje się, że nasz salaryman jest tym kierowcą, który przejechał fetyszystę, a to, czego obecnie doświadcza jest poniekąd jego zemstą. Wkrótce obaj wdają się w bezpośredni pojedynek woli: jeden zakochany w swojej nowo odkrytej mocy mutacji metalu, drugi zaś oburzony i przerażony. Obaj jednak nie chcą się poddać.
Tetsuo to film niskiej technologii, ale wysokiej technice. Całość koncentruje się na wyglądzie: ziarniste, czarno-białe obrazy o ziarnistych krawędziach, z potem wyróżniającym się na skórze, jak szklane koraliki i dymem wijącym się niczym brudny jedwab. Wszystko to, co widzimy, zostało zgromadzone z niesamowitą pieczołowitą starannością i w całej swej brudnej, miniaturowej chwale, że wszelkie wyjaśnienie byłoby zbędne. Metaliczny chaos i deprawacja graficzna po prostu wgniatają widza w fotel.
Co ciekawe, na uwagę zasługuje sam tytuł...niech nie zwiedzie zatroskanych rodziców, gdyż nie tyczy się on podobnie tytułowanego filmu o superbohaterach z Marvela. Prawie każda scena tego 67-minutowego szaleństwa Tsukamoto wiąże się z totalną deprawacją całkowicie nieodpowiednią dla dzieci.
Przed powstaniem Tetsuo doszło do wielkiego boom'u filmów grozy w zachodnim kinie. Hybrydy metal-ciało pojawiły się w takich filmach, jak Terminator (1984 r.) i Robocop (1987 r.), fantastyczne, industrialne koszmary Davida Lyncha nawiedzały Eraserhead (1977 r.) i The Elephant Man (1980 r.), a przerażające poszukiwania Davida Cronenberga wypełniły m.in. Videodrome (1983 r.). Tsukamoto podświadomie bądź też jawnie ściąga z tych filmów. Japoński reżyser zresztą nigdy nie ukrywał swojej fascynacji dziełami Lyncha czy Cronenberga. Wiele z tych tytułów ukazuje potworne transformacje, których wyniki nie są ani całkowicie ludzkie, ani nieludzkie.
Na uwagę zasługuje tu również przerażająca ścieżka dźwiękowa. Od fallicznych wiertarek elektrycznych po wbijanie metalowych wibratorów na pasku - to co jest tu ekstremalne i eksperymentalne okraszone jest szaloną i przerażającą muzyką. Trzeszczące metalowe elementy perkusyjne i nieubłagane syntezatory terroru graniczą czasami z niemożliwością słuchania. Ogólnie atak słuchowy jest ożywiający.
Oglądając Tetsuo: The Iron Man nie trudno nie zauważyć, że film ten jest lekki w złożoności fabuły oraz maksymalnie oszczędny w dialogach, co czyni go bardzo przyswajalnym dla widza. Odbiorcy mogą chcieć czytać alegoryczne przesłania w narracji, które pojawiają się w wielu horrorach, w których ciało odgrywa główną rolę, ale Tetsuo działa tylko jako rozrywka, bez konieczności głębszego czytania.
Odkładając na bok pytania o oburzającą treść filmu, należy skupić się na wizji Tsukamoto współczesnego Tokio, który jak sam przyznał: ,,[...]chciałem pokazać Tokio jako miejską dżunglę''. Faktycznie widać to w każdej minucie filmu. Japońska stolica jawi się jako miejsce dzikie, na które składają się mroczne zaułki, wściekłe zakłady przemysłowe oraz cała masa miejsc, w których można ukryć zwłoki. Nie ma tu prawdziwego przedstawienia nowoczesnych błyszczących wieżowców, które właściwie każdy sobie w Tokio wyobraża. Nawet jeśli by się one pojawiały, to raczej nikt by nie dostrzegł szczegółów z uwagi na szybko toczącą się akcję. Film rzuca się na widza jako atak na zmysły.
Całość powstała w przeciągu 18 miesięcy, a załoga była tak zmęczona (praktycznie żyli wówczas na planie), że po ukończonych zdjęciach już nikt nie mógł na siebie patrzeć. Niektórzy nawet sugerują, że bliskość na planie, napięcia i spięcia, jakie się tam pojawiały między aktorami poprawiły film. Czy tak faktycznie było? Tego nie wie nikt, gdyż Tsukamoto nigdy się na ten temat nie wypowiadał. Jedno jest pewne - Tetsuo: The Iron Man to obraz nieprzeciętny. To inspirująca praca, która pokazuje młodym twórcom filmowym, jak stworzyć świetne kino przy ograniczonych zasobach.
Absolutnie polecam!




