piątek, 22 lipca 2022

Ginni piggu 5: Nôtoru Damu no andoroido (aka Guinea Pig 5: Android of Notre Dame/Królik doświadczalny 5: Android z Notre Dame); Japonia

Nie ma miłośnika japońskiej grozy filmowej, który nie znałby obrazoburczej i brutalnej serii horrorów, która przyjęła tytuł Guinea Pig (1985-1990). Poszczególne części cyklu ukazywały się na kasetach VHS w latach 80-tych i 90-tych, jednak z powodu brutalności i kontrowersyjności, jaka występowała w niektórych scenach, produkcja dalszych części została zabroniona. Nie przeszkodziło to jednak ani USA ani Holandii, aby całość ukazała się w tych krajach na płytach DVD. 
Część, którą będę Wam chciała dziś przedstawić, nosi podtytuł: Android z Notre Dame i jest to chronologicznie piąta odsłona serii. Bardzo często jednak część osób zakłada (błędnie zresztą), że jest to część druga. Skąd wzięło się to nieporozumienie? Ano stąd, że film Kuramoto Kazuhito został po prostu wydany jako drugi (zarówno pierwsza część jak i ta miały innego wydawcę). Z kolei trzy części, które ukazały się na rynku w międzyczasie, były tak naprawdę już dawno gotowe, jednak i one miały zupełnie innego wydawcę. 
Ale ja tu nie o wydawcach, ale o piątej odsłonie Królika doświadczalnego. Czy podtrzymała ona szokującą passę poprzedników? 

Karasawa to karłowaty naukowiec, który pewnego dnia postanawia za wszelką cenę uratować życie swojej śmiertelnie chorej siostry. Początkowo mężczyzna eksperymentuje na zwierzętach, jednak wyniki jego pracy go nie zadowalają. Któregoś razu odbiera on telefon od tajemniczego mężczyzny, który przedstawia się jako Kato. Ten proponuje Karasawie rozwiązanie jego problemu za pewną kwotę pieniędzy. Okazuje się, że Kato dostarcza naukowcowi ciało kobiety, na którym ten będzie mógł swobodnie eksperymentować. Jednak i ten efekt nie zadowala karła. Po kilku dniach Kato znów proponuje Karasawie układ, jednak naukowiec nie widzi już w mężczyźnie partnera do swoich ,,interesów'', ale bardziej obiekt do dalszych szalonych eksperymentów.

Do czasu Androida z Notre Dame, czyli piątej odsłony serii Guinea Pig, zniknęła jakakolwiek fikcja mondo. Zamiast tego mamy typową cyberpunkową narrację, jakby skupioną gorącej wyobraźni austriackiego naukowca Manfreda Clynesa, który w latach 60-tych XX wieku uważał, że ciało człowieka stanie się zbędne w obliczu zaistnienia nowych technologii cybernetycznych.
Muszę przyznać, że piąta część jest jak dla mnie najsłabsza z wszystkich powstałych. Nigdy nie wymagałam od tej serii jakiejś konkretnej fabuły i ciekawej historii, bo właściwie nigdy jej tam nie było i często się zastanawiałam czy ludzie pracujący nad poszczególnymi częściami w ogóle potrafiliby stworzyć jakąś konkretną historię. Otóż - jak ukazuje cała seria - raczej nie, bo to co byliby w stanie stworzyć, to jedynie cała masa krwi i brutalności. Jak to się ma do Androida...? Otóż nijak. Brakuje mi w tej części zdecydowanie niepohamowanej brutalności, która charakteryzowała poprzedników czy obłąkanego patosu. Zamiast tego dostajemy japońską wersję mitu o Frankensteinie, co też nie wypada tu nadzwyczajnie, gdyż podobne założenie widzieliśmy już w innej japońskiej produkcji - Tetsuo - The Iron Man (1989 r.). Mimo, iż film trwa ledwie 50 minut, to wydaje się niemiłosiernie przydługi i po prostu nudny. Aktorstwo niestety też nie wypada tu najlepiej, pomimo iż grają tu aktorzy dość dobrze znani miłośnikom japońskiej kinematografii, jak chociażby Tomorowo Taguchi, który wcielił się w rolę Kato czy Toshihiko Hino - tu jako mało przekonujący drobny frankensteinowski naukowiec, którego obsesja na punkcie ratowania starszej siostry prowadzi go do niemalże podpisania paktu z diabłem.
Jedynym dobrym momentem w tym filmie jest chyba ten, w którym Kato przychodzi do Karasawy, aby wyciągnąć od niego więcej pieniędzy, a tak naprawdę zamiast tego staje się jego kolejnym ,,królikiem doświadczalnym''. Jego ciało zostaje zredukowane jedynie do żywej głowy. Kato staje twarzą w twarz ze swoim partnerem i kochankiem, który wyciąga do niego rękę, aby pogłaskać go po twarzy i zostaje złapany w uścisk skomputeryzowanych rąk Kato, który wyciska z niego ostatnie resztki życia.
Co ciekawe, ewidentnie widać tu dość pomysłowy sposób obejścia ówczesnych japońskich przepisów cenzury bez uciekania się do pikselacji, które oczywiście służą jedynie do skupienia uwagi na tym, czego brakuje i (lub) czego nie można pokazać. Widać to chociażby w scenie, kiedy widzimy głowę Kato, z którego oczodołów wypływa biała maź. Trzyma on w swoim uścisku Karasawę, a orgazmiczne przypływy śmierci pary tworzą jawny wizualny związek pomiędzy śmiercią a seksem. Nic dziwnego, że reżyser Kazuhito Kuramoto odcisnął swoje piętno w japońskim przemyśle filmowym filmami ,,seksu'', jak na przykład: SM: Rinko no omorashi (1986 r.).

Filozofia filmu podkreśla samotność i izolację , które są tak naprawdę dominującą cechą większości części Guinea Pig. Widać to w usilnym pragnieniu Karasawy, aby nie pozwolić siostrze umrzeć, co równoważy jej pragnienie śmierci i odejść w spokoju. Krytykuje go, że przywrócił ją do życia, czyniąc wszystkie eksperymenty Karasawy bez znaczenia, a jego zwycięstwo nad śmiercią puste. Zostaje samotny w świecie ciszy i nicości...w więzieniu, które sam stworzył poprzez pragnienie bycia Bogiem i ingerowania w naturalny porządek rzeczy. Są tu momenty smutne i medytacyjne. Szczególnie uwidocznione są w początkowych i końcowych partiach filmu, w których naukowiec mówi wprost do kamery o swojej rozpaczy i samotności. To chyba najbardziej interesująca partia tego filmu.

Ogólnie rzecz biorąc Guinea Pig 5: Android z Notre Dame sprawdza się głównie jako konkretny japoński cyberpunk niż jako mocny rasowy splatterfest. Oczywiście ma on kilka elementów krwawych i brutalnych i całkiem dobrze łączy te gatunki, ale jednak jest on najsłabszy w całej serii. Czy warto za niego chwycić? Oczywiście, ale chyba tylko wtedy jeśli chcemy zapoznać się z całą serią i nie ominąć żadnej części. Jako samodzielny i odrębny film, wypada on dosyć płasko i nie jest ani innowacyjny ani pomysłowy. Żeby takim się stać, musiałby mieć w sobie albo więcej horroru albo więcej czarnego humoru. Dodatkowo cały ten techno-fetyszyzm w zbliżeniu wszystkich dziwnych maszyn i okropności, jakie robią one ludzkiemu ciału jest oczywiście totalna bzdurą.
Tak więc, jak nie chcecie ominąć żadnej części Guinea Pig, to szukajcie i oglądajcie. W innym wypadku raczej nic tu nie przyciągnie Waszej uwagi.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹 5/10

Reżyseria:
Kazuhito Kuramoto

Scenariusz:
Yoshikazu Iwanami
Kazuhiro Kuramoto
Satoru Ogura

Rok produkcji:
1989

Obsada:
Toshihiko Hino
Mio Takaki
Tomoro Taguchi
Misuzu
Yumi Iori


6 komentarzy:

Deicide666 pisze...

Najlepsze są jednak części pierwsza i druga. Reszta to już gnioty i nic ciekawego.

Martyna Kazimierczak pisze...

Mimo, iż film trwa tylko około godziny, a wartości produkcyjne są niskie, to warto go moim zdaniem obejrzeć. Historia jest wystarczająco interesująca i dotyczy etyki zabicia kogoś, aby uratować życie innej osoby.
Bardzo podobały mi się efekty wizualne, nawet pomimo tego, że nie są zbyt realistyczne. Jak dla mnie, film całkiem spoko.

Habenda pisze...

Fajny. Mi się podobał.

Radek pisze...

„Android z Notre Dame” to dziwny filmik. Ta produkcja sci-fi/horror to naprawdę dziwaczna opowieść o szalonym naukowcu z problemami wertykalnymi i jego umierającej siostrze. Ten film to zdecydowanie mus dla fanów alternatywnego J-horroru i miłośników całej serii ,,Guinea Pig'.

Irek Bołądź pisze...

Zastanawia mnie w jaki sposób ten film w ogóle miał swoją premierę? To produkcja jedynie dla zatwardziałych koneserów serii, gdyż tak naprawdę nie ma tu nic ciekawego: ani to przerażające, ani szokujące, ani zabawne. Nie jest sztuką rzucić przed kamerę dużo ketchupu i udawać, że jest krwawo.
Jestem zdecydowanie na nie!

Klaudiusz pisze...

To najgorszy film, jaki kiedykolwiek widziałem. Unikaj tego jak ognia.