czwartek, 4 października 2018

Fan Mai (aka My Ex 2: Haunted Lover/Moja nawiedzona, była dziewczyna); Tajlandia

Jako, że dawno nie oglądałam żadnego porządnego tajskiego horroru, postanowiłam poszperać którego wolnego dnia na necie i poszukać jakiś ciekawych ,,skośnookich'' horrorów. Znalazłam kilka, których nie znałam, i uznałam, że warto na nich zawiesić oko. Moją największą radość jednak wzbudził fakt, że odnalazłam film, na który polowałam od jakiegoś czasu. Mowa o tajskim horrorze - już nie tak nowym, bo z 2010 roku - nad którym pracy podjął się niejaki Piyapan Choopetch, znany z kilku innych filmów grozy. 
Korzystając z nieciekawej jesiennej aury i z mocnym postanowieniem spędzenia ostatniego weekendu na oglądaniu filmów, sięgnęłam po obraz Choopetcha w nadziei, że spędzę ciekawe chwile, napawając się z reguły niezawodną tajską grozą.

Bohaterką jest młoda i piękna Cee, która chcąc pójść w ślady starszej siostry Bowie, postanawia spróbować swoich sił, jako aktorka. Wszystko idzie ku dobremu, jednak pewnego dnia dziewczyna dowiaduje się, że jej chłopak Aof, spotyka się z inną dziewczyną. Cee postanawia z nim zerwać, co też czyni. Rozkoszując się chwilą relaksu z przyjaciółkami na urokliwej wyspie, na której kręcone są sceny do filmu, dziewczyna dowiaduje się, że jej rywalka nie żyje. Wkrótce Cee zaczyna doświadczać niepokojących wydarzeń, a także wizji, które stają się coraz to bardziej przerażające.


Tajski reżyser Piyapan Choopetch jest dość znany i lubiany w rodzimej Tajlandii. Swój sukces zawdzięcza kilku filmom grozy, które w kraju reżysera przyjęły się całkiem dobrze. Mowa tu o takich tytułach, jak Nekromanta (aka Jom kha mung wej; 2005) czy chociażby Fan Kao (2009), który to uważa się za pierwszą część filmu, o którym dziś mowa. Niestety obu filmów nie oglądałam jeszcze (ale zaległości postaram się szybko nadrobić), dlatego też nie mogę porównać żadnego z wcześniejszych filmów reżysera. 

Mając jednak jeszcze w pamięci świeży Fan Mai, mogę jedynie stwierdzić, że reżyser ten widzi mi się całkiem obiecująco. 
Film początkowo pokazuje nam kłótnię Cee ze swoim chłopakiem. Ten niepochlebnie wypowiada się o dziewczynie, z którą się spotykał i jak na złość ów nieszczęsna dziewczyna wszystko słyszy. W akcie rozpaczy, mając w pamięci okrutne i chłodne słowa wypowiedziane pod jej adresem przez Aofa, postanawia zakończyć swój ból i cierpienie spowodowane tym materialnym niemalże potraktowaniem przez ukochanego. Już początkowa scen śmierci jest bardzo mocna i całkiem fajnie pokazana. Dziewczyna spada z ogromnej wysokości i uderzając głową o brzeg basenu, masakruje ją sobie. Jak na nieszczęście w basenie, do którego wpadło ciało dziewczyny, kąpie się dziecko (umysł spaczony do końca życia). Nieciekawy ma widok. 
Widz, który z azjatyckim horror na bakier nie jest, może mniej więcej przewidzieć, co będzie się działo dalej. Tak, tak - jeśli pomyśleliście o nawiedzaniu przez nieszczęsną samobójczynię, to się nie mylicie. Nasza początkująca aktorka z czasem zaczyna doświadczać niepokojących wydarzeń, a w najmniej odpowiednich momentach widuje dziwną, niewyraźną - aczkolwiek zdecydowanie żeńską - postać, która sunie w jej kierunku, tudzież pojawia się za zasłoną, folią lub w studiu, gdzie ma miejsce casting. Nawiedzenie w tym momencie wywołuje u dziewczyny tak paniczne przerażenie, że wzbudza ona podziw reżysera. Dostaje rolę natychmiast. Co z tego, jak powoli Cee zaczyna popadać w paranoję. Na każdym kroku widuje kobietę o zmasakrowanej twarzy. Postać pojawia się początkowo tylko w snach, ale w późniejszym czasie mary senne zaczynają przenikać także do rzeczywistości. Powiem Wam, że sceny z udziałem ducha są całkiem niezłe i niekiedy naprawdę można poczuć ciarki na plecach. Podobają mi się zwłaszcza ujęcia, kiedy ducha zaczynają widywać także przyjaciółki Cee (scena w pokoju miażdży). 
Oczywiście, że mając w pamięci inne tajskie horrory, można by nieco ponarzekać, bo przecież sceny grozy zawsze można zrobić o wiele lepiej i efektowniej i owszem. Uważam jednak, że nie jest aż tak źle. Wprawdzie to, co mnie martwi najbardziej, to zanik zaskoczenia w filmie - oczywiście mam tu na myśli sceny w duchem. Pojawia się, ale nie wzbudza zaskoczenia, a tym samym jakiegoś wielkiego strachu, który widza doprowadziłby do palpitacji serca. Właściwie możemy się spodziewać, w jakich mniej więcej momentach zjawa się pojawi. Wiele razy się nie pomylimy. Ale ok, to w sumie niewielki mankament, bo całość wypada całkiem ciekawie.
Film nie uniknął, jakże charakterystycznego dla azjatyckiego kina grozy ,,zagmatwania fabuły''. Trzeba uważnie śledzić wydarzenia, aby nie zgubić po drodze jakiegoś - nawet mało istotnego - wątku. Może i nie jest aż tak wszystko zawiłe na miarę Klątwy Shimizu, ale wielu widzów zarzuca właśnie obrazowi Choopetcha ów ,,zagmatwanie''. Dla mnie akurat jest to plusem filmu, nie minusem. Wiem jednak, że nie każdemu to do gustu przypadło, bo wcale też nie uważam, aby Fan Mai był jakoś nazbyt skomplikowany i ,,zagmatwany''. Widziałam zdecydowanie bardziej zawiłe fabuły i to nie tylko w azjatyckich ,,straszakach''. PS. Ciekawe, co poniektórzy widzowie powiedzieliby oglądając filmy Lyncha???
Bardzo fajnie wypada końcówka filmu. Mimo, iż jestem zaznajomiona z azjatyckimi horrorami i wiem, że na koniec zawsze pojawia się jakiś ,,rarytasik'' zaskoczenia, to w tym wypadku nie takiego zakończenia się spodziewałam. Być może zbiła mnie z tropu delikatna uroda Cee...

Pod względem technicznym, to raczej nie zamierzam się niczego czepiać. Wszystko jest tu na swoim miejscu. Lokacje raz są ponure i niepokojące, ale też nie zabraknie pięknych widoków, cieszących nasze oko. Duch też robi całkiem niezłe wrażenie. Zmasakrowana twarz może przerazić niejednego wyjadacza grozy. Osobiście takiej maszkary to nie chciałabym spotkać na swojej drodze...nawet za dnia.  ;) Muzyka też nie drażni naszych uszu. Jest mrocznie i tajemniczo...niekiedy i straszno...


Ok, więc słów kilka na zakończenie: osobiście uważam, że Fan Mai to udany horror. Żałuję oczywiście, że nie miałam okazji zapoznać się z pierwszą częścią, o której wspomniałam na początku, ale sądzę, że nie będzie to trwało długo i dane mi będzie cieszyć się również udaną ,,jedynką''. 

Na ponure jesienne wieczory, horror Piyapana Choopetcha jest jak znalazł! Mam nadzieję, że będzie się bawić równie dobrze, jak i ja - czego Wam życzę!

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹 6/10

Reżyseria:

Piypan Choopetch

Scenariusz:

Adirek Wattaleela

Rok produkcji:

2010

Obsada:

Ratchawin Wongviriya
Atthama Chiwanitchapan
Marion Affolter
Thongpoom Siripipat
Pete Thongchua



10 komentarzy:

Death Nurse pisze...

Oglądałem i to w sumie nie tak dawno. Bardzo mi się film podobał. Mroczny i niepokojący klimat, ciekawe ucharakteryzowanie ducha, fajne lokacje i zdjęcia. Ogólnie spoko horror.

Martyna Kazimierczak pisze...

O!!! Widzę, że nowa perełka na horyzoncie się pojawiła. Super, bo nie bardzo mam co oglądać :)
Dzięki wielkie :)

Kondratowicz pisze...

W sumie film spoko i raczej nie mam się do czego przyczepić. Dość typowy dla azjatyckiego kina grozy, ale jest ok. Można spoko obejrzeć.

Mateusz Pasierbik pisze...

A mnie się średni podobał. W sumie nie wnosi nic nowego. Dla miłośnika azjatyckiej grozy filmowej, ten horror będzie dość sztampowy.

Anonimowy pisze...

Może być - jednym słowem...jak nie ma się nic innego do obejrzenia wieczorem. :)

Adrian Manilski pisze...

Dobry film. Może nie jakoś specjalnie przerażający, ale na pewno warty obejrzenia.

Citizen pisze...

Dla mnie film jest spoko. Naprawdę fajnie się go ogląda wieczorową porą, bo momentami można podskoczyć na krześle.

Golem pisze...

Bardzo dobry tajski horror. Polecam.

Manson pisze...

Mi się podobał. Fajny klimat, długowłosy duch też jest, przyjemne dla oka aktorki...czego chcieć więcej?

Irek Bołądź pisze...

Film miał potencjał, ale tak jak się szybko pojawił, tak szybko zniknął, nie pozostawiając trwałego wrażenia.