wtorek, 2 października 2018

Seru (aka Resurrection); Malezja

Od wielu lat już można zauważyć, że Malezja tworzy coraz to śmielsze horrory o różnej tematyce. Początkowe kino grozy z tego kraju charakteryzowało się nagromadzeniem najróżniejszych duchów, z których najbardziej znany jest pontianak, który tylko czyha na życie swoich ofiar. Współczesny malezyjski horror to także tematyka krwawych rytuałów i brutalnych morderstw, czego efektem niejednokrotnie stawało się cenzurowanie takich horrorów nawet w samej Malezji, czego przykładem może być chociażby kontrowersyjny film zatytułowany Dukun z 2006 roku w reżyserii Daina Saida, który opowiada historię brutalnego morderstwa popełnionego na parlamentarzyście, Datuku Mazlanie Idrisie. Szybko ustalono, że był to mord rytualny. Film, który wiernie odzwierciedla makabryczne wydarzenia, do dziś nie doczekał się oficjalnej premiery w Malezji. Interesujący mnie dziś film wyreżyserowany przez duet Ming Jin Woo i Mohd Pierre Andre również jest obrazem mocnym i brutalnym. Reżyserzy się nie patyczkują i w całej okazałości pokazują przemoc na ekranie, ale o tym już za chwilę.

Ekipa filmowa kręci horror. Planem filmowym są gęsto porośnięte zakątki dżungli, która nadaje obrazowi większej mroczności. Nad całością czuwają Lina - reżyserka filmu oraz producent - Bob. Wszystko idzie zgodnie z planem, aż do czasu, kiedy jedna z dziewcząt ekipy filmowej dostaje podczas pracy dziwnego ataku, który wygląda na opętanie. W tym samym czasie, w gęstwinie ginie również charakteryzatorka Julie. Dwóch członków ekipy postanawia ją odnaleźć, zaś cierpiącą na epilepsję (albo i opętanie) kobietę, reszta załogi postanawia odwieźć do szpitala, aby upewnić się, że jej stan jest stabilny. Wkrótce jednak okazuje się, że dziewczyna zaczyna popadać w szaleństwo i z dziką furią mordować członków ekipy filmowej. 

Zdecydowanie trzeba przyznać, że Malezja nie góruje jeśli chodzi o kino grozy - patrząc na dokonania innych krajów azjatyckich. Jednak warto zauważyć, że mimo tego bardzo podniosła się wartość powstających w tym kraju horrorów.
Omawiany tu Seru, to mieszanka różnorodnych gatunków grozy. Z jednej strony mamy konwencję kina paradokumentalnego na miarę The Blair Witch Project (1999 r.), a z drugiej zaś kino okultystyczne, w którym dominują opętanie i czarna magia.
Dużym plusem obrazu Woo i Andre jest to, że twórcy postanowili tchnąć w swój horror odrobinę świeżości, czegoś nowego. Nie powielają utartych stereotypów w postaci umieszczenia, jako głównego bohatera ducha pontianak czy kuntilanak. Sięgają do znanego na Zachodzie bardzo dziś modnego sposobu na straszenie widza - formę tzw. ,,fałszywego dokumentu''. Kolejnym zaskakującym elementem, jak na malezyjski horror jest dość duża dawka przemocy, jaką nam twórcy serwują (nie licząc horroru Histeria Jamesa Lee z 2008 roku). Niektórzy nazywają ten obraz nawet slasherem, z czym ja się jednak zgodzić nie mogę. Uważam, że żaden z niego slasher.  Ale spoko, każdy widzi w filmie to, co być może chce widzieć.

Całość historii rozpoczyna się od...jej końca, kiedy widzimy jednego z ocalałych z całej ekipy filmowej, który ze zrezygnowaniem do kamery mówi, iż ten, kto odnajdzie to nagranie, ma przekazać materiał policji, aby ta zbadała i wyjaśniła wszystkie tragiczne i makabryczne wydarzenia, jakie rozegrały się na planie filmowym. Zanim jednak mężczyzna skończy swoją mowę, ekran robi się czarny i następuje tzw. intro. Wtedy też zaczyna się historia właściwa, tylko trochę szkoda, że tak właśnie się zaczyna, gdyż zdajemy sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej nikt z widzianych przez nas na ekranie osób nie przeżyje.

Seru, mimo dość skromnego budżetu, co niekiedy da się zauważyć, posiada w sobie olbrzymi potencjał. Jako, że powstał w oparciu o styl horroru verite, który z reguły potrafi niesamowicie budować napięcie grozy, tak i obraz dwojga twórców od tej normy nie odbiega. Oczywiście, wielu pewnie powie, że większa połowa filmu jest przegadana, a bohaterowie krzyczą tylko i się między sobą kłócą. Ok, ale zauważmy czym jest to spowodowane? Wszystkie wydarzenia, których doświadczają, nakręcane są nie tylko scenerią (dżungla w nocy potrafi być naprawdę przerażająca), ale również wieloma dziwnymi zjawiskami o charakterze nadnaturalnym, jak opętanie, czarna magia i pojawiające się gdzieniegdzie przerażające upiory. Nic dziwnego, że nasi bohaterowie zachowują się, jakby sami postradali zmysły, bo i pewnie postradali je ze strachu. Do tego dochodzą jeszcze zaginięcia ludzi, co już kompletnie powoduje apogeum przerażenia wśród członków ekipy filmowej.

Pod względem stopniowania napięcia, Seru wypada nadzwyczaj dobrze. Kiedy wspomniana już jedna z dziewcząt zostaje opętana, wówczas rozpętuje się piekło. Nie można jednak przejść obojętnie wobec faktów, że nasza ekipa filmowa popełnia też szereg typowych błędów, które są w ogóle nie do pomyślenia, biorąc pod uwagę fakt, że znajdują się oni w gęstej dżungli. Karygodnym błędem jest rozdzielenie się całej ekipy, której szanse na przeżycie w tej sytuacji maleją z każdą chwilą i tak też się dzieje. Ludzie zaczynają ginąć jeden po drugim albo zaatakowani przez upiory w gęstwinie albo od ataków opętanej Sari, która z użyciem najróżniejszych narzędzi (oczywiście tych najbardziej ostrych), pozbawia życia każdego, kogo spotka na swej drodze.
Element paradokumentu, z którego skonstruowany jest ten horror jest tu wielkim plusem, ale są też sceny, które bardzo tracą przez taki, a nie inny zabieg. Mianowicie chodzi o to, że w wielu sytuacjach poprzez ,,rozbieganą kamerę'' nie widać tak naprawdę, co w danej chwili się dzieje. Bohaterowie uciekają w panice z jednego miejsca do drugiego, widzimy, że ktoś tam się pojawia na horyzoncie, ale obraz szaleje po całym ekranie i sami dostajemy od tego oczopląsu. Czasami jest to naprawdę drażniące...
Nieco uwagi należy też poświęcić kwestii brutalności, jaka ewidentnie się tu pojawia. Jest brutalnie i to bardzo. Jest też krwawo i to nawet bardziej, niż brutalnie. Niektóre ze scen, z racji szybkiego tempa rozgrywanej akcji, wyglądają jak sieczka, jakby ktoś wrzucił kurczaka pod kosiarkę. O co chodzi? Ano o to, że ekran zaczyna w zastraszającym tempie przybierać plamy czerwonej posoki i nie ważne czy w ogóle widzimy co tam się dzieje, najważniejsze, że widzimy, jak krew chlapie na lewo i prawo...wszystko jest nią zbryzgane. Jedna wielka rzeź. Nie do końca mi się to podobało, ale z racji tego, że podjęto w filmie nieco inną tematykę, jak na horror i nie powielano tych samych oklepanych schematów, czepiać się nie zmierzam wiele.
Brutalność, to jedno, co może w Seru przerażać, ale istnieje też inna groza: są to zarówno opętane i śmiertelnie niebezpieczne panie, które czyhają na życie bohaterów, to dodatkowo mamy też - o czym wspomniałam szybciej - kilka równie przerażających i niebezpiecznych duchów. Zresztą szybko okazuje się, że mieszkańcy pobliskiej wioski też nie pałają przyjaźnią do bohaterów. Duża część społeczeństwa zajmuje się szamanizmem, co zapewne ma wpływ na rozgrywane w dżungli wydarzenia.

Horror Woo i Andre nie jest jednak filmem idealnym i wprawne oko uważnego widza bez problemu wyłapie wiele nielogiczności w postaci poszczególnych zachowań bohaterów, które niekiedy naprawdę potrafią zaskakiwać czy też rozwojem akcji. Również sama końcówka filmu potrafi widza nieco zdezorientować. Kilka scen jest jakby na siłę przeciąganych  i oprócz tego nie wnoszą niczego konkretnego do końcowych partii filmu. Dodatkowo odwieczna ,,zmora'' horrorów verite: wiecznie trzymana kamera w ręku. Nie ważne co się dzieje z kamerzystą i to, że zapewne za chwilę zginie, najważniejsze jest to, ze trzyma w ręku kamerę, a w sumie bez niej z pewnością byłoby mu łatwiej uciekać przed goniącym go napastnikiem. Ok, jak widać taki to już urok kina grozy spod znaku paradokumentu. Przetrawić to trzeba.

Bez wątpienia Seru jest horrorem godnym polecenia. Film ten potrafi wywołać u widza szereg emocji, a to przecież jest w kinie najważniejsze niezależnie od tego czy będzie to horror, dramat czy komedia. Seru doskonale spełnia ten warunek, więc jestem pewna, że i Was nie zawiedzie.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹 7/10


Reżyseria:
Ming Jin Woo
Mohd Pierre Andre

Scenariusz:
Ming Jin Woo
Mohd Pierre Andre

Rok produkcji:
2011

Obsada:
Sharnaaz Ahmad
Nisha Dir
Cut Mutia
Mohd Pierre Andre
Nora Danish
Awal Ashari
Kat
Azman Hassan


6 komentarzy:

Deicide666 pisze...

Nie mam pozytywnych wspomnień z malezyjskimi horrorami, ale tego nie znam, więc poszukam. Może ten mi się spodoba.

Klaudiusz pisze...

Nie znam zbyt wielu malezyjskich horrorów, a te co oglądałem, to faktycznie tylko z pontianakami były :) Horror verite z Malezji to chyba nowość i z pewnością będę szukał tego filmu, bo po powyższej recenzji i już samo to, że coś nowego z pewnością zachęca do seansu. Napisz mi tylko Aga czy sa polskie napisy do tego filmu?

Agnieszka Kijewska pisze...

Niestety Klaudiusz nie ma. Obejrzeć film możesz bądź z napisami angielskimi bądź...w oryginalnym języku. :)

Martyna Kazimierczak pisze...

A gdzie ja go obejrzę? Nigdzie kurcze nie mogę znaleźć :(

Agnieszka Kijewska pisze...

Na Youtube można go na przykład obejrzeć. :)

Kokuri San pisze...

Horror verite już coraz śmielej sobie poczynią w Azji. Nie wiem czy lubię tego pokroju filmy, bo denerwuje mnie, że latają wszędzie z kamerą i guzik tak naprawdę widać.
Ameryka przenikła do Azji...