czwartek, 4 października 2018

TAG - Riaru onigokko; Japonia

Fabuła tego zaskakującego filmu nawiązuje luźno do filmu powstałego w roku 2001 w reżyserii Yusuke Yamady, zatytułowanego właśnie Riaru onigokko. Obraz ten zresztą doczekał się wielu filmowych adaptacji. Najpopularniejszą z nich jest powstała w roku 2008, która wyszła spod ręki Issei Shibata i nosi tytuł Riaru onigokko (aka The Chaasing World).
Reżyserem najnowszej odsłony Riaru onigokko jest nie kto inny, jak słynny kontrowersyjny japoński reżyser - Sion Sono, który potrafił dzięki swoim filmom, np. Jisatsu saakuru (aka ,,Klub samobójców); 2002, zaszokować wielu najwytrwalszych wyjadaczy kina grozy.
Po kilkunastu latach Sono udowadnia, że w dalszym ciągu jest w doskonałej formie i w dalszym ciągu potrafi stworzyć film zaskakujący, szokujący i...dla wielu kompletnie niezrozumiały... Przyznam szczerze, że z dwóch wcześniej wymienionych wcześniejszych wersji Riaru onigokko, ta spodobała mi się najbardziej. Seans sprawił niewyobrażalną przyjemność, a dziwaczna i nieco pogmatwana konstrukcja tergo dzieła, tylko podsyciła moją fascynację...

Bohaterką jest uczennica żeńskiego liceum - Mitsuko, która wraz z koleżankami ze szkoły wybiera się dwoma autokarami na wycieczkę szkolną. Niespodziewanie silny podmuch wiatru sprawia, że dach pierwszego autobusu zrywa się i przecina w mgnieniu oka wszystkie uczennice z dwóch autokarów na pół. Mitsuko całe to zdarzenie udaje się przeżyć dzięki temu, że w momencie podmuchu schyliła się po długopis, który chwilę szybciej upadł na ziemię.
Kiedy przerażona biegnie przez las do szkoły, zmywając po drodze z siebie krew dopiero co zmarłych koleżanek, nie może uwierzyć w to co się stało. Jej przerażenie osiąga apogeum w momencie, kiedy docierając do szkoły spostrzega, że...wszystkie koleżanki żyją... W tym momencie zaczyna się dla Mitsuko seria dziwnych i niezrozumiałych dla niej wydarzeń...

Kiedy kilka dni temu obejrzałam ten film razem z koleżanką, ta ze zdumienia przecierała oczy i pytała co chwilę: ,,Co można o takim filmie napisać?'' Ano można i to dużo dobrego. Widz, który zaznajomił się z wcześniejszymi wersjami tego filmu, o których wspomniałam na wstępie, zauważy, że Sono tylko po części nawiązuje do poprzedników. Dzieje się to głównie za sprawą głównego bohatera (w tym wypadku bohaterki Mitsuko), który przemierza alternatywne światy, napotykając po drodze zarówno najróżniejsze wersje siebie, jak również swoich przyjaciół. Wersja Sono minimalizuje też wątki fantastyczne, które na pęczki pojawiały się w filmach Yamady i Shibaty. Tu reżyser ograniczył się jedynie do ukazania światów alternatywnych - teorię istniejącej gdzieś innej, równoległej rzeczywistości. 
TAG nasuwa nam pytania: Czy nasz los jest ustalony z góry? Czy możemy na niego wpływać? Zmieniać go? Należy zauważyć, że na wiele z tych pytań odnajdziemy subtelne odpowiedzi właśnie w filmie, który oglądany ze skupieniem, podsunie nam wiele rozwiązań. Z jednej strony można wysnuć teorię, że jesteśmy jedynie marionetkami w rękach potężniejszego, który robi z nami co chce, jednak z drugiej strony postawa Mitsuko temu zaprzecza. Postać niepozornie wyglądającej dziewczyny w szkolnym mundurku ukazuje charakter niezwykle silny i gotowy do walki w obliczu niezrozumiałego. Bo jak może czuć się człowiek mający wokół siebie jedynie wrogów czy ludzi nieprzychylnych? Mitsuko jednak się nie poddaje i jest doskonałym przykładem na to, że każdy z nas może kreować swoją rzeczywistość, postępując w ten czy inny sposób. Nikt nie może nam narzucić zachowania czy stylu życia. 
Cały zagmatwany styl filmu oraz tego, co przeżywa bohaterka i z czym się zmaga doskonale oddają słowa jednej z bohaterek: ,,Życie jest surrealistyczne. Nie pozwól, by cie pochłonęło.'' Te słowa Mitsuko bierze sobie do serca. 

Zdaję sobie sprawę z tego, że film nie wszystkim do gustu przypadnie. Aby zrozumieć choć trochę symbolikę zawartą w filmie Sono, trzeba choć w minimalnym stopniu znać kino japońskie, które dla nas - Europejczyków jest niejednokrotnie dziwne i niezrozumiałe. Ludzie oczami wywracają, bo nie rozumieją tego, co oglądają, a potem słychać opinie w stylu: ,,...Lepiej było pozostawić go na kartach książki niż przenosić go na ekran. Strata czasu.'' Ot...i tyle mają do powiedzenia widzowie, którzy zapewne uważają się za ,,znawców''. Nie potrafiąc wychwycić symboliki obrazu, aspektu duchowego, jaki bez wątpienia istnieje w obrazie Sono, to właściwie nie ma się co wypowiadać o tym filmie, bo wszyscy widzą jedynie krew i fruwające szczątki ludzkie. 
Poczynania japońskiego reżysera odnośnie budowy tego filmu przypominają mi słowa brytyjskiego reżysera - Alfreda Hitchocka, który uważa, że ,,...film powinien się zaczynać od trzęsienia ziemi''. Tak jest i w tym wypadku, gdzie początkowa scena z masakrą w autobusach szkolnych po prostu zwala z nóg. Zwala? Co ja piszę - zmiata...dosłownie zmiata, jak podmuch tego morderczego wiatru, który pozbawia życia uczennice. To tylko pokazuje, jak wielkim mistrzem reżyserii jest Sion Sono: najpierw wprowadza nas w sielską atmosferę, radosny nastrój, który podzielamy z rozweselonymi uczennicami...by po chwili otworzyć oczy z przerażenia na widok makabrycznej masakry rozgrywającej się na drodze. 

Wielu dopatruje się w tym filmie tandety, okraszonej duużą ilością krwi i makabry. No cóż, wydaje mi się, że nie znając japońskiego kina grozy czy chociażby filmów Sono, to raczej nie ma co się produkować, bo horror to nie tylko krew czy rozprute bebechy. W filmie japońskiego reżysera, to przede wszystkim alienacja głównej bohaterki, która uwikłana w niepojęte, stara się przeżyć nie tylko fizycznie, ale również duchowo i właśnie ta problematyka zajmuje tu najwięcej miejsca, to właśnie ona frapuje nas już po skończonym seansie. 

Co ciekawe, mimo ciętej krytyki od polskich widzów skupionych li jedynie na hektolitrach ,,tandetnej'' krwi, jakoś nikt nie zauważył istniejącej poezji w filmie, która pokazuje się nam w wielu scenach: opadające wolno piórko, które barwi się krwią na czerwono czy ostatnia scena, kiedy widzimy Mitsuko z lotu ptaka na tle bieli czy kręgi rozchodzące się na wodzie. Coś niewymownie pięknego... Właśnie te sceny nadają TAG uroku. 

Po skończonym seansie w głowie świtała mi tylko jedna myśl - pomijając kilka krwawych scen, film Siona Sono, to obraz piękny. W wielu momentach naszpikowany zdarzeniami surrealistycznymi tylko podsyca nasze zaintrygowanie, co sprawia, że o TAG - Riaru onigokko nie zapomnimy tak szybko.
Film ten udowadnia, że Sion Sono jest w znakomitej formie!

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹👹 8/10


Reżyseria:
Sion Sono

Scenariusz:
Yûsuke Yamada
Sion Sono

Rok produkcji:
2015

Obsada:
Reina Trendl
Mariko Shinoda
Erina Mano
Yuki Sakurai
Aki Hiraoka
Ami Tomite
Mao Asou
Mika Akizuki
Rin Honoka
Nanami Hidaki


Rika Hoshina


6 komentarzy:

Adrian Manilski pisze...

Świetny film! Jestem pod wielkim wrażeniem jego piękna i subtelności. Niesamowicie wymowny! Zgadzam się z Tobą Aga, że tym filmem Sion Sono udowodnił, że jest w rewelacyjnej formie i oby tak dalej!

Anonimowy pisze...

Dziwny film i przyznam, że po obejrzeniu nie bardzo wiedziałam o co chodzi. Nieco lepiej już mi się rozjaśniła fabuła czytając powyższą recenzję, co jednak nie zmienia faktu, że to jeden z dziwniejszych filmów, jakie oglądałam, ale to pewnie też przez to, że nie znam zbyt dobrze japońskiego kina grozy :)

Orłowski pisze...

Totalna iluzja :)7/10

Martyna Kazimierczak pisze...

Masz rację Aga, za film nie powinny chwytać osoby, które nie mają pojęcia o japońskim kinie. Po co potem komentarze w stylu: ,,Ale dno''.
Swoją drogą film całkiem konkretny i zgadzam się co do tego, że ma w sobie mnóstwo poetyckich scen.

Karasuno pisze...

Bardzo fajny film. Nieco mrożący krew w żyłach, nieco zabawny, a innym razem makabryczny za sprawą ogromnej ilości krwi. Ogólnie mówiąc, dla każdego coś miłego :)

Yuri-Onna pisze...

Film obłędnie pokręcony, ale Sion Sono już chyba nas do tego przyzwyczaił :)Spora ilość krwi w takim wykonaniu dodaje tylko tej produkcji uroku, a i tak nie jest on go pozbawiony, gdyż wiele scen ujmuje widza swoim pięknem i subtelnością.