czwartek, 18 października 2018

Haunted Changi; Singapur

No, no...muszę przyznać, że film robi wrażenie jako horror. Haunted Changi w rodzinnym Singapurze wywołał podobne reakcje, jak kilka lat wcześniej osławiony Blair Witch Project w USA i wcale się nie dziwię, bo wystarczy nakręcić skuteczną kampanię reklamową, że oto mamy do czynienia z faktem, a niejeden da się nabrać. Dlaczego? Wszystko tkwi w ukazaniu całej historii, a uwierzcie, że ukazane jest całkiem okazale.
Film przyciągnął mnie do siebie z trzech powodów. Pierwszym z nich jest sam fakt, że oto w moje ręce wpadł stosunkowo nowy azjatycki horror, a do tego wprost z Singapuru, co nie zdarza się często. Drugim ważnym czynnikiem była kwestia tematyki filmu, czyli nawiedzony budynek. To z reguły przyciąga każdego. No i trzecim czynnikiem był fakt, że bohaterowie podjęli się eksploracji opuszczonego dawnego szpitala. Tematyka eksploracji opuszczonych miejsc nie jest mi obca, gdyż hobbystycznie sama w wolnych chwilach chwytam za aparat i podróżuję w poszukiwaniu takich właśnie opuszczonych i zrujnowanych budynków, choć niekoniecznie nawiedzonych...


W czasie drugiej wojny światowej dowództwo okupacyjnych wojsk japońskich zamieniło budynek na główną kwaterę. Podobno znajdowały się w nim nie tylko biura, ale przerażające sale tortur, w którym Japończycy mordowali zarówno jeńców wojennych oraz cywili. Po zakończeniu wojny zarządzających kwaterą w Changi okupantów skazano na karę śmierci i wyroki wykonano w miejscu, gdzie niegdyś sami zabijali ludzi. W latach pięćdziesiątych w budynku zorganizowano szpital, który funkcjonował do 1994 r. W tym też czasie zaczęły krążyć o Changi legendy jako nawiedzonym miejscu. Po szpitalu krążyły rzekomo duchy zamordowanych więźniów i japońskich żołnierzy. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych szpital stał pusty i niszczał, pojawiły się pogłoski, że poszukiwacze przygód, którzy zapuszczali się na teren budynku, nigdy już z niego wracali.

Film "Haunted Changi" składa się z materiału dokumentalnego, jaki udało się zrealizować ekipie, dopóki nie zapadła na dziwną chorobę i nie zaczęły się jej przytrafiać dziwne rzeczy. Filmowcy zdołali sfilmować bowiem coś, co na pewno nie było ludzką istotą.


No i jak tu nie doszukiwać się analogii do Blair Witch Project, skoro sama fabuła jest niemal identyczna z tym tylko wyjątkiem, że nasi singapurscy przyjaciele wyruszają nie do okrytego złą sławą lasu, ale do niemniej nieprzyjaznego dawnego szpitala.
Powiem szczerze, że oglądając ten film, niekiedy miałam wrażenie, jakbym oglądała samą siebie. W 2005 roku podjęłam się wyprawy do Oleśna, gdzie również od wielu, wielu lat stoi opuszczony i niszczejący szpital psychiatryczny. I nie dziwcie się, że można niejednokrotnie się przerazić podczas seansu, pomimo, że pozornie nic aż tak nadzwyczaj strasznego tam nie ma. Otóż przeraża sam fakt przebywania w takim miejscu. Sama doświadczyłam w Oleśnie dziwnego wrażenia ''przytłoczenia'' w tymże miejscu. Zrujnowany budynek z mnóstwem sprzętu szpitalnego, zniszczoną dokumentacją...to robi naprawdę niesamowite wrażenie i właśnie takie samo wrażenie robi na nas oglądanie obrazów z kamer bohaterów filmu.

Wszystko zrobione jest pod a'la dokument, czyli dziś już nic nowego. Ale właśnie ktoś, kto miał okazję eksplorować jakikolwiek opuszczony budynek wie, jaki specyficzny klimat takie miejsce potrafi wytworzyć. Wyobraźnia też robi swoje...

Na pochwałę zasługuje opowiedziana historia, która - jakby nie patrzeć - osadzona jest w lokalnym folklorze. Nie doświadczymy tu zjaw typowych dla azjatyckiej grozy, a raczej dane nam będzie oglądać wszystko to, co zostało nakręcone przez bohaterów filmu. Z pewnością trafi to w gust niejednemu zachodniemu odbiorcy.

Filmowi towarzyszyła potężna kampania marketingowa, gdyż zainteresowani filmem mogli nawet skontaktować się w realu z ekipą badawczą na Facebooku, co trzeba przyznać jest dość oryginalnym rozwiązaniem. Bez wątpienia zwiększa to poczucie realizmu opowiedzianej w filmie historii.

Mówi się, że film ten opowiada rzekomo autentyczną historię grupy ludzi, którzy wybrali się do tego szpitala w styczniu 2010 roku i doświadczyli tam przerażających wydarzeń. Samo miejsce uważa się za jedno z najbardziej nawiedzonych miejsc na świecie. Wielu poszukiwaczy zjawisk paranormalnych przeprowadzało tam już niejednokrotnie swoje badania, ale póki co jakoś trudno dopatrzyć się autentycznych dowodów na to, że miejsce to jest nawiedzone w jakiś szczególny sposób. Jak wspomniałam, sama atmosfera zrujnowanego budynku robi ponure wrażenie, a znając legendę o nawiedzeniu, resztę każdy może sobie wyimaginować.
Podobnie, jak osławiony Blair Witch Project, także ''projekt Changi'' ma swoją stronę internetową, gdzie możemy zapoznać się z ponurą historią tego miejsca oraz poznać ekipę badawczą. Jest tam też wiele zdjęć i naprawdę można się nieźle nakręcić.

Niestety, w filmie niekiedy widać elementy pozerstwa bohaterów, co momentami psuje ''autentyczny'' klimat filmu. Innych wad raczej nie zauważyłam (jeśli nie licząc przegadanych początkowych kwestii), tak więc z czystym sumieniem polecam. Pewnie ci, co liczą na makabryczny horror z mnóstwem zaskakujących i nieoczekiwanych zwrotów akcji poczują się zawiedzeni, ale ja tam się bawiłam świetnie. Seans oglądać obowiązkowo późną porą i z słuchawkami w uszach. Innej opcji nie ma.

Reżyseria:
Andrew Lau
Tony Kern

Scenariusz:
Tony Kern

Rok produkcji:
2010

Obsada:
Andrew Lau
Sheena Chung
Farid Azlam


1 komentarz:

Paweł Pietryk pisze...

Bardzo lubię takie para-dokumenty o opuszczonych budynkach, ale ta singapurska produkcja nie wnosi do tematu niczego nowego. Już zdecydowanie lepiej wypadł ,,Session 9" i przez tak wielu krytykowany ,,R-Piont''. Nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia.