sobota, 13 października 2018

Jun-Ka-Por (aka Crying Tree); Tajlandia

Pilai, młoda, piękna i urocza córka właścicielki dużego ośrodka wypoczynkowego jest obiektem fascynacji ogromnej liczby mężczyzn. Zazdrość o względy dziewczęcia jest między panami tak silna, że prowadzi do poważnych napięć, trzej od dawna zakochani w niej podwładni wdają się wręcz między sobą z tego powodu w brutalne bójki. Pewnego dnia okazuje się jednak, że ktoś posunął się w swoich uczuciach zbyt daleko, bo w okolicy zaczyna dochodzić do morderstw popełnianych na mężczyznach, którzy w jakiś sposób obrazili Pilai albo próbowali ją skrzywdzić lub wykorzystać. Fakt, że atakom zawsze towarzyszy rozbrzmiewająca nie wiadomo skąd stara tajska piosenka, tytułowe „Crying Tree”, sprawia, że miejscowi zaczynają łączyć zbrodnie ze zmarłym dziadkiem dziewczyny, znanym miłośnikiem tego szlagieru. Także modus operandi zabójcy – serca wycięte z klatki piersiowej, wydaje się kojarzyć im z jakimś, skrzętnie skrywanym przed Pilai makabrycznym epizodem z przeszłości staruszka. Czy to możliwe, że zabija przesadnie troskliwy duch, czy może za wszystkim kryje się któryś z adoratorów: zadziorny i zakompleksiony Chamin, przejawiający niepokojącą skłonność do straszenia ludzi nożem Suwan lub cichy i nieśmiały Inthong? Czy komuś uda się zatrzymać mordercę? I czy widz ma jakikolwiek powód, by w ogóle być zainteresowanym odpowiedzią na te pytania?

Zgodnie z wszelką logiką odpowiedź powinna brzmieć: zdecydowanie nie. „Crying Tree” jest bowiem obiektywnie filmem bardzo słabym – nieporadnie zrealizowanym i zagranym, opartym na scenariuszu pisanym na kolanie, nie umiejącym zatuszować ani niczym zrekompensować malutkiego budżetu, robiącym wręcz chwilami wrażenie amatorskiej produkcji, która usiłuje udawać profesjonalne kino. Błędy i niedostatki można wyliczać i wyliczać, mamy bowiem do czynienia z niestrasznym horrorem, ze slasherem w którym sceny zabójstw nie budzą prawie żadnych emocji, na dodatek przetykanym scenami realizacją i treścią jak najdosłowniej przywodzącymi na myśl telenowelę. Logika zachowań postaci i całej historii nie tyle kuleje, co została poddana amputacji, rozwiązanie zagadki tożsamości mordercy może i byłoby w stanie zaskoczyć... gdyby nie zdradzono go 15 minut wcześniej snem głównej bohaterki! Wszystko to robiłoby mniej kuriozalne wrażenie gdyby twórcy chociaż wynajęli kogoś, kto napisałby im prawdziwą ścieżkę dźwiękową, a nie korzystali z muzyki z innych, nierzadko bardzo głośnych produkcji (!) licząc na ignorancję lub wyrozumiałość widza!

Na pierwszy rzut oka żaden szanujący się miłośnik horroru i niezłego kina w ogóle nie ma tu więc kompletnie czego szukać. Na pierwszy rzut oka, jest bowiem coś, co sprawia, że ogląda się „Crying Tree” zaskakująco, szokująco wręcz bezboleśnie i bez znużenia i, że przynajmniej część widzów może nie uznać tych 85 minut za całkiem stracone. „Dzieło” Nopporna Vatina jest chwilami, w sposób wyraźnie nieplanowany i niezamierzony, niesamowicie zabawne. Są tu motywy i sceny, które wydają się kwintesencją słynnego zjawiska „so bad it's good”. Pozwolę sobie wymienić tylko niektóre z nich:

- Wspomniany muzyczny „recycling”, który osiąga tu wymiary kojarzące się z kultowymi „Tureckimi Gwiezdnymi Wojnami”, wychylając kieliszek za każdym razem kiedy w dramatycznym momencie rozlegnie się muzyka z „Matrixa”nie dotrwalibyście do końca seansu.

- Niewiarygodnie sentymentalne piosenki i muzyka towarzyszące wątkom romantycznym tworzące w zestawieniu z resztą filmu i jego generalną fabułą zupełnie nową jakość... komizmu dźwiękowego.

- Jedna z ofiar łapiąca stopa w środku nocy, radośnie wsiadająca do samochodu prowadzonego przez opatulonego od stóp do głów, zakapturzonego jegomościa w kominiarce i rękawicach.


- Policjant sadysta maltretujący biednego Inthonga... książką telefoniczną.

- Rozbrzmiewający w ostatniej scenie złowrogi śmiech, przy którym rechot niejednego łotra z animacji dla dzieci wydaje się stonowany i nieprzerysowany.

Biorąc pod uwagę, że komiczny walor powyższych, a także aktorstwa, reakcji bohaterów, sposobu rozegrania niektórych sytuacji najprawdopodobniej ulegnie jeszcze wzmocnieniu podczas oglądania w większym gronie, ten jeden z najsłabszych tajskich slasherów może spełnić się całkiem dobrze jako „film imprezowy” lub część repertuaru „nocy z gniotami”. Jeżeli mój samotny seans co jakiś czas przerywany był mało dyskretnymi prychnięciami i chichotem, seans grupowy będzie musiał być co jakiś czas przerywany w celu „wyśmiania się”. U części widzów podobna twórcza nieporadność wywołuje tylko smutek i zażenowanie, ale ci, którzy umieją wykorzystać ją jako źródło rozrywki mogą chcieć rzucić okiem na chociaż parę scen z „Crying Tree”.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹 5/10


Reżyseria:
Nopporn Vatin

Rok produkcji:
2003

Obsada:
Preeyanuch Parnopradub
Pimpun Juntha
Pittaya Na Ranong

Autor: Łukasz Grela 



Brak komentarzy: