poniedziałek, 22 października 2018

Noroi (aka Noroi The Curse); Japonia

Horror pseudo-dokumentalny (anglojęzyczni krytycy wymyślili ładną nazwę „horror verite”1) jeszcze parę lat temu kojarzył się większości widzów z jednym tytułem: „Blair Witch Project”. Oczywiście przynajmniej część fanów kina grozy doskonale wiedziała, że historia nieszczęsnych młodych filmowców nie była pierwszym filmem tego typu, nie były nimi nawet poprzedzające „BWP” o rok „Alien Abduction: Incident in Lake County” Deana Alioto i „Last Broadcast” Stefana Avalosa i Lance'a Wellera a palma pierwszeństwa najprawdopodobniej powinna przypaść Ruggero Deodato i jego legendarnemu „Cannibal Holocaust” z 1980 roku. Produkcja o wiedźmie grasującej w lasach stanu Maryland przebijała jednak je wszystkie popularnością stanowiąc automatyczne skojarzenie i główny punkt odniesienia. Ale w pewnym momencie coś się ruszyło i horrory udające materiał reportażowy zaczęły nie tylko mnożyć się ale różnicować, na tyle, że oskarżenia o zrzynkę z „BWP” mogą brzmieć dziś wyłącznie śmiesznie. W ciągu ostatnich paru lat mogliśmy zobaczyć m.in. reportaż o działalności seryjnego mordercy („Behind the Mask: Rise of Leslie Vernon 2”), filmowaną na żywo inwazję potworów na Nowy Jork („Cloverfield”) czy bardziej („REC”) i mniej („Diary of the Dead”) udaną relację z ataku zombie. Pomijając „REC” właściwie wszystkie najgłośniejsze „horrory verite” to filmy amerykańskie, u fana grozy z Dalekiego Wschodu pojawia się więc pytanie czy Azjatów paradokumentalna formuła straszenia nie interesuje i czy nie mają w tej dziedzinie niczego do zaproponowania?

Odpowiedź jest oczywiście przecząca, Japończycy nie tylko nakręcili całkiem sporo horrorów stricte pseudo-dokumentalnych i dokumentów zawierających zarejestrowane (ponoć) przez zwykłych, przypadkowych ludzi nagrania na których uchwycono coś bardzo dziwnego (programy i filmy obu kategorii można znaleźć w jednej, fenomenalnie popularnej w Japonii serii wideo „Honto ni Atta! Noroi no Bideo”3 której początki wyprzedzają „BWP”o ładnych parę lat), ale wiele ich czysto fikcyjnych produkcji grozy reklamowanych jest jako inspirowane autentycznymi zdarzeniami np. serial „Honto ni atta” Norio Tsuruty (którego nie należy mylić z wspomnianą wyżej, niemal identycznie zatytułowaną serią wideo). Większość tych pozycji nie dotarła na Zachód, a ich jakość jest bardzo nierówna, są wśród nich jednak perełki, które przedostawszy się do anglojęzycznego obiegu festiwalowego i pokazów w kinach studyjnych zaczynają zdobywać sobie rangę wielkich odkryć i materiałów na filmy kultowe. Taką właśnie perełką jest „Noroi”.

Film Kojiego Shiraishi, twórcy m.in. „Kuchisake onna” („Carved”) czy „Ju-rei: The Uncanny” przedstawia nam ostatni reportaż zrealizowany przez Masafumiego Kobayashi, popularnego dziennikarza zajmującego się badaniem zjawisk paranormalnych, który zaginął kilka dni po ukończeniu tego najnowszego materiału. Kobayashi zgłębiał kilka nie powiązanych ze sobą spraw: historię kobiety z domu której sąsiedzi słyszeli niepokojące dźwięki; zaginięcie dziewczynki o nadprzyrodzonych zdolnościach; przypadek aktorki dotkniętej zanikami pamięci po tym, jak odwiedziła miejsce uważane za nawiedzone oraz ekscentrycznego mężczyzny – medium prześladowanego przez koszmarne wizje. Oczywiście brak związku między tymi osobami i zajściami był jedynie pozorny ale zdradzenie czegoś więcej mogłoby nieco popsuć zabawę przyszłym widzom. Fabuła „Noroi”, zaskakująco złożona i precyzyjnie skonstruowana jest bowiem jednym z największych atutów filmu, a śledzenie jej meandrów i tajemnic w drodze do bardzo niebanalnego rozwiązania sprawia ogromną przyjemność wywołując zarazem autentyczne dreszcze.

To w dużej mierze dzięki fabule „Noroi” jest najlepszym, najbardziej przekonującym i najbardziej przerażającym horrorem pseudo-dokumentalnym jaki widziałem i,nie waham się tego powiedzieć, jednym z najlepszych horrorów jakie widziałem w ogóle. Oryginalność scenariusza może sprawić nawet, że film zainteresuje tych widzów, którzy za grozą w wydaniu azjatyckim nie przepadają, bo nie trafia do nich figura klasycznej, długowłosej onryo. „Noroi” czerpie bowiem z innych rejonów japońskiej religii i folkloru, odwołując się do lęku przed istotami i siłami, które w odróżnieniu od onryo nigdy nie były ludźmi przez co są jeszcze bardziej niezrozumiałe, nieprzewidywalne i okrutne stanowiąc niejako uosobienie destrukcyjności i kapryśności natury. A wobec gniewu których człowiek jest jeszcze bardziej bezsilny i kruchy.

Dzieło Shiraishiego nie byłoby oczywiście tak interesujące gdyby scenariusz nie doczekał się odpowiedniej realizacji. Zdjęcia, w pełni wykorzystujące „reportażowy”potencjał, bardzo dobre aktorstwo (co ciekawe część bohaterów gra tu samych siebie: Masafumi Kobayashi jest autentycznym i mającym się w rzeczywistości całkiem dobrze:) dziennikarzem, Marika Matsumoto prawdziwą aktorką), ale także nieliczne za to świetne efekty specjalne – film udowadnia, że pewne rzeczy, które większość horrorów verite tylko sugeruje, można spokojnie pokazać na ekranie o ile zrobi się to inteligentnie, umiejętnie i z umiarem – wszystko to składa się na naprawdę dopracowaną całość.

W świetle tego co napisałem może dziwić, że „Noroi” jest filmem mało znanym, nawet wśród fanów azjatyckiej grozy. Niemały udział ma w tym na pewno trudność w „namierzeniu” i zdobyciu tej produkcji. Jeśli jednak będziecie mieć szansę jej obejrzenia nie wahajcie się – przekonacie się dlaczego nie jestem sam w swoich zachwytach, dlaczego wokół filmu tworzy się już aura „niesłusznie przeoczonego klasyka”.


PS 1: Specjalnie nie odniosłem się w tym tekście do japońskiego nurtu pseudo-snuff ("Guinea pig","Niku daruma"), który też imituje autentyczność pokazywanych nagrań. Stwierdziłem jednak,że produkcje te należą do zupełnie odmiennej kategorii.

PS 2: Kino japońskie nie jest oczywiście jedyną azjatycką kinematografią sięgającą do horroru verite, w 2001 w Hong Kongu powstał np "Horror Hotline: Big Head Monster", wbrew tandetności tytułu bardzo udana i straszna produkcja. Japońskich filmów tego typu jest jednak najwięcej i są najbardziej udane.

1 Aluzja do cinema verite, słynnego nurtu w kinie dokumentalnym lat 60.

2 Pomysł tego filmu akurat wcale nie był oryginalny, kopiował bowiem formułę (grupa reporterów zafascynowana psychopatą towarzyszy mu w jego eskapadach i na żywo rejestruje zbrodnie) znakomitego „Człowiek pogryzł psa” Andre Bonzela i Benoita Poelvoorde'az 1992 roku.

3 Ewidentne pseudo-dokumenty są tam przedstawiane jako próba odtworzenia autentycznych wydarzeń, które nie pozostawiły po sobie świadectwa w postaci taśm wideo.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹👹👹 9/10


Reżyseria:
Koji Shiraishi

Scenariusz:
Koji Shiraishi
Naoyuki Yokota

Rok produkcji:
2005

Obsada:
Masafumi Kobayashi
Marika Matsumoto
Maria Takagi
Hiroshi Aramata
Dankan
Mitsuo Hori
Ai Iijima
Rio Kanno

Autor: Łukasz Grela



2 komentarze:

fallout pisze...

Bardzo dobry horror. Początkowo powoli się rozkręca, ale końcowe sceny dosłownie miażdżą! :)

Jack_Sparrow pisze...

Każdy horror, w którym dzieci nie chodzą po suficie, krew nie leje się wiaderkami, a główną bohaterką nie jest blond piękność jest wart uwagi. Noroi to bardzo dobry produkt w swoim gatunku(choć specjalnej konkurencji też nie ma)