Aoi Monzen jest sławną aktorką i surową matką. Jej córki, Risa i Kazusa od wczesnego dzieciństwa wychowywane są na przyszłe gwiazdy, uczone dyscypliny, pracowitości, ambicji i... wzajemnej zazdrości. Wiele lat później Kazusie udaje się pójść w ślady Aoi i zostać uwielbianą aktorką filmową, podczas gdy Risa, dawna przebojowa piosenkarka dziecięca wydaje się czuć bardzo dobrze żyjąc w cieniu siostry. Ten harmonijny stan rzeczy stopniowo zaczyna się rozpadać w miarę, jak zbliżają się 28 urodziny obu sióstr, a wraz z nimi nieunikniona rodzinna klątwa. Dla każdej kobiety z rodu Monzen dzień 28 urodzin oznacza bowiem moment wystąpienia objawów niezidentyfikowanej choroby przejawiającej się najpierw szpecącymi plamami, a potem koszmarną deformacją całego ciała. W obliczu tej przerażającej perspektywy długo skrywane urazy, poczucie krzywdy i zawiść ujawniają się z ogromną siłą. Napięcie między kobietami osiąga szczyt kiedy wychodzi na jaw, że Risa była adoptowanym dzieckiem, w związku z czym nigdy nie zachoruje... Całą historię oglądamy oczami tytułowej Orochi, tajemniczej, nieśmiertelnej istoty, która od stuleci przemierza świat oglądając zło jakie ludzie wyrządzają sobie nawzajem. Wyglądająca jak nastolatka w czerwonym płaszczu Orochi najpierw przypadkiem trafia do rezydencji Aoi w latach 50 by dwadzieścia lat później powrócić tam w skomplikowanych okolicznościach jako służąca i na własnej skórze doświadczyć ludzkiej bezwzględności.
Wspomniane przeze mnie na początku kontrowersje gatunkowe związane są ze sprzecznymi sygnałami wysyłanymi przez twórców – z jednej strony mamy wielki, nieprzyjazny dom ze skrywanym na strychu mrocznym sekretem i coś, co wygląda na ciągnącą się od pokoleń klątwę, z drugiej film nie stosuje się do żadnych horrorowych konwencji, nie straszy w żaden typowy dla kina grozy sposób, nie ma w nim duchów ani potworów. Pomijając samą Orochi, która potworem zdecydowanie nie jest, nie ma tu żadnych innych elementów nadprzyrodzonych, przekleństwo Monzenów daje się świetnie zracjonalizować jako po prostu nieznane schorzenie genetyczne. Ci widzowie, którzy kojarzą takie filmowe pozycje jak „Rebeka”, „Kwiaty na poddaszu”, a przede wszystkim „Co się zdarzyło Baby Jane?” dobrze wiedzą jednak, że istnieją filmy, które mogą być traktowane jak horrory mimo braku wszystkich wymienionych elementów, tak wielki strach i niepokój budzą przedstawione w nich obsesje, okrucieństwo i nienawiść. „Orochi” nie osiąga może aż takiej intensywności jak powyższe klasyki, na czysto ludzkiej płaszczyźnie pozostaje jednak prawdziwym horrorem, pokazującym, że nie ma bardziej przerażających monstrów niż perfidia i sadyzm do jakich zdolne są najbliższe sobie osoby. Wzajemne znęcanie się sióstr nad sobą, ich mściwość i desperacja sprawiają, że od pewnego momentu interakcje kobiet mają w sobie więcej suspensu niż gdyby do ich domu miał zakradać się cały tabun morderców.
Wobec bardzo kameralnego wymiaru tej opowieści postać Orochi może się wydawać pewnym zgrzytem, zupełnie nie pasującym do reszty. Nie pomaga fakt, że od początku do końca nieśmiertelna wędrowniczka pozostaje dla widza kompletną enigmą, nigdy nie dowiadujemy się kim lub czym jest naprawdę (czyżby jakąś wskazówką było jej imię oznaczające „wielkiego węża” i kojarzące się z mitycznym smokiem Yamata no Orochi?), skąd pochodzi, czy obserwowanie ludzkich tragedii i występków to wyznaczona przez kogoś misja, przekleństwo, czy może jej własna pasja. Spojrzenie tej chodzącej zagadki, czasem zupełnie obojętnej, czasem zaskakująco współczującej, osadza jednak tragedię Kazusy i Risy w szczególnej, metafizycznej perspektywie, zderzającej nikłość ludzkiego życia wobec otchłani czasu i powtarzalności podobnych zdarzeń z porażającą intensywnością pojedynczych ludzkich dramatów i straszliwą siłą pojedynczych aktów zła, ukazującej zarazem znikomość i ogromną wagę każdego ludzkiego losu. Losu, którego sama Orochi ma okazję posmakować kiedy w niewytłumaczalny sposób zostaje na pewien czas uwięziona w ciele zwyczajnej dziewczyny. Ten ostatni wątek nie tylko czyni nieodgadnioną istotę odrobinę bardziej przystępną przez ukazanie odkrywania przez nią radości i goryczy człowieczeństwa, ale w zakończeniu wprowadza walor nadprzyrodzonej sprawiedliwości wobec krzywdy, która w innym razie mogłaby pozostać nieznana dla świata. Tajemnica jaką ostatecznie pozostaje owiana wieczna obserwatorka nie powinna zaś stanowić poważnej wady dla tych widzów, którzy, jak ja, uważają, że czasem niewiedza jest znacznie ciekawsza od wiedzy i, bądźmy szczerzy, dla fanów horroru azjatyckiego, przyzwyczajonych do rozmaitych niejasności i niedopowiedzeń.
Komiks Umezu, którego nie miałem niestety okazji przeczytać, budzi ponoć frustrację niektórych czytelników podchodzących doń w oczekiwaniu typowego horroru. Podobne reakcje wywoła pewnie także film. Widzowie, którzy nie oczekują znanych schematów i nie przywiązują wagi do gatunkowych łatek, a przy okazji umieją docenić porządne aktorstwo (Noriko Nakagoshi w roli Risy, grająca zarówno Aoi, jak i Kazusę Yoshino Kimura i oczywiście Mitsuki Tanimura jako Orochi zasługują na brawa!) i wizualne wysmakowanie powinni być jednak po seansie zdecydowanie usatysfakcjonowani.
MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹👹 8/10
1 komentarz:
Strachu niewiele, ale historia bardzo interesująca.
Prześlij komentarz