wtorek, 23 października 2018

Pee chang nang (aka The Screen at Kamchanod); Tajlandia

To jeden z lepszych tajskich horrorów, jakie mogłam ostatnio obejrzeć. Żałuję, że obraz ten nie został doceniony i wciąż właściwie niewielu kinomanów o nim wie. Może nieco więcej osób z grona fanów azjatyckich horrorów. Poza tym tytuł raczej przeszedł bez echa. 
Ringu Hideo Nakaty (czy może bardziej Ring Koji Suzuki) pobudził naszą wyobraźnię i wyczulił nasze zmysły na taśmy wideo i ''przeklęte filmy''. Twórcy podchwycili temat i zaczęli kręcić seriale na podstawie tej historii. The Screen at Kamchanod jest przykładem na to, że tematyka ''przeklętego filmu'' przeniknęła również do Tajlandii. Tu jednak w nieco innym wydaniu. Nie mamy tu ani odpowiednika Sadako ani taśmy wideo, która niesie śmierć, ale jest film...film, który niesie ze sobą nie mniejsze przerażenie.

W 1987 roku grupa kilkoro ludzi zainteresowanych kinematografią przeżyła mrożące krew w żyłach wydarzenie. Zostali oni zatrudnieni do obejrzenia filmu w lesie Kamchanod, w prowincji Udon Thani. Kiedy ludzie przybyli na miejsce seansu, zadziwił ich fakt, że nie było tam innej publiczności oprócz nich samych. Zdawało się to dziwne, ale nie zaprzątali sobie tym długo głowy. W trakcie filmu zaczęło dochodzić do dziwnych i przerażających zjawisk. Każdy z uczestników seansu zaczął widywać dziwną postać, zdawało im się, że są obserwowani i coś czai się w ciemnych zakamarkach. Kiedy wyszli po filmie przed duży ekran, jeden po drugim zaczęli znikać...

Film Songsaka Mongkolthonga jest z jednej strony bardzo dziwny, a z drugiej też niemniej fascynujący. Azjatyckich (w tym tajskich) horrorów widziałam już wiele, ale tak naprawdę żaden nie wywołał we mnie takich emocji czy może lepiej - nie podziałał tak skutecznie na wyobraźnię, jak właśnie horror Mongkolthonga.
Film nawiązuje do tematyki ''przeklętego filmu'', którego widzowie znikają w tajemniczy sposób. Mówiąc o ''przeklętym filmie'' na myśl od razu przychodzi ''Ring'' Kojo Suzuki, tudzież ekranizacja Hideo Nakaty. Tu jest podobnie, z tą jedynie różnicą, że sama historia zjawy jest nieco inna niż tragiczny los Sadako Yamamury.
Przede wszystkim film pozytywnie zaskakuje pod kilkoma względami: po pierwsze aktorstwo jest przekonująca, tak więc nie widzę powodu, aby szczególnie się czepiać. Po drugie, środkowa część filmu jest niemal naszpikowana wydarzeniami obfitującymi w paranormalną aktywność ducha. Mimo, iż nagromadzenie dziwnych i niekiedy przerażających wydarzeń jest tu imponujące, to niestety nie wszystkie sceny będą nas w stanie przestraszyć. Jak to napisał kiedyś jeden z moich znajomych: ''Co z tego, że strasznych scen jest tu wiele, jak przestraszy nas może co piąta'' (w nawiązaniu do The Screen at Kamchanod). Chyba nie będę oponować, bo faktycznie z grozą bywa tu różnie. Scena, kiedy uczestnicy oglądają film w lesie jest niesamowita. Widzimy przerażenie widzów,  kiedy każdy z nich zdaje sobie sprawę, że coś tu nie jest do końca w porządku. Widzą majaczącą postać w długich włosach, to co chwila na fotelu obok da się usłyszeć jakiś dźwięk czy wyłaniającą się dłoń. Gdzieś na tylnych fotelach majaczy blada niewyraźna postać...Ten fragment jest naprawdę mocny, bo wraz z bohaterami czujemy narastające napięcie i strach jest niemal wyczuwalny.
Podobnie imponującą sceną jest ta w szpitalu. Nie wiemy czy widziana kobieta to upiór, a może jest nim starszy mężczyzna na wózku? Dzieje się tam naprawdę wiele przerażających wydarzeń i w pewnym momencie zaczynamy po prostu powątpiewać w zdrowy rozsądek bohaterów.
Szczególnie zalecam zwrócić uwagę na sekwencję w bibliotece - zmroziła mi ona krew w żyłach, jak już dawno żaden horror nie zrobił. Czy na pewno będziemy chcieli potem buszować pomiędzy bibliotecznymi półkami???
Niestety za wadę filmu uważam jego ''zawiłość fabularną''. Końcówka filmu niby wszystko powinna nam wyjaśnić, ale tak naprawdę gmatwa całą historię jeszcze bardziej. Sprawia to, że nie wszystkie aspekty tego obrazu są dla nas zrozumiałe. Szkoda, ale generalnie nie jest to jakaś porażająca wada, bo dzięki temu można się pogłowić i wysnuć własną interpretację zdarzeń.
Być może wina w tym wypadku leży po stronie reżysera, który ostatecznie nie bardzo wiedział, jak ma film zakończyć? Jeśli tak, to wybaczam mu, ponieważ The Screen at Kamchanod jest jego pierwszym tak poważnym projektem. Pomysł na film udany, wykonanie też nie gorsze...
Polecam.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹👹 8/10


Reżyseria:
Songsak Mongkolthong

Scenariusz:
Songsak Mongkolthong

Rok produkcji:
2007

Obsada:
Achita Pramoj Na Ayudhya
Pakkaramai Potranan
Namo Tongkumnerd


1 komentarz:

Martyna Kazimierczak pisze...

Na duży plus jest tu bez wątpienia ciekawa fabuła. Sam w sobie może i straszny nie jest i scen rodem z prawdziwego horroru tu na palcach jednej ręki szukać, ale jak dla mnie to całkiem dobry film i warto po niego chwycić.