czwartek, 1 listopada 2018

Air terjun pengantin (aka Bride Waterfall); Indonezja

No cóż...tym razem weszłam na terytorium indonezyjskiego slashera, który nosi tytuł Air terjun pengantin. Na pierwszy rzut oka produkcja ta przypomina kultowe amerykańskie slashery pokroju Piątku 13-go czy Halloween tyle, że z domieszką indonezyjskiej legendy o duchach...a raczej o wskrzeszaniu zmarłych. Jakkolwiek zachęcająco by to brzmiało - już sam fakt, że to slasher nieco przyćmił mój entuzjazm, choć w pamięci pozostało kilka ciekawych tytułów.
Intuicja mi jednak podpowiadała, że koksów tu nie zgarnę, ale chciał - nie chciał przyszedł czas na seans.


Tiara, pragnąc uwolnić się od traumatycznej przeszłości, planuje odwiedzić wraz z chłopakiem i przyjaciółmi miejsce zwane ''Bride Waterfall''. Po przyjeździe na miejsce wszyscy są zauroczeni jego pięknem: dziewicze plaże, a dookoła cudowna zieleń. Czegóż więcej chcieć na udany odpoczynek?
Ich radość jednak nie trwa długo, gdyż w niedługi czas po przybyciu, dochodzi do kilku niepokojących incydentów na wyspie. Dwójka uczestników wyprawy ginie, a w chwilę później reszta grupy odnajduje ich zmasakrowane ciała.
Okazuje się, że na wyspie grasuje tajemniczy zamaskowany morderca, który zaczyna terroryzować okolicę. Członkowie wyprawy giną jeden po drugim. Co jest motywem tych morderstw? Czy Tiara ucieknie z rąk oprawcy?


O tak, przyznacie, że brzmi to jak znakomity slasher, prawda? Miałam nadzieję, że moje obawy co do tej produkcji okażą się niesłuszne i obejrzę, naprawdę godny uwagi horror, a wiem, że Indonezja jeśli chce, to potrafi stworzyć naprawdę mrożącą krew w żyłach makabrę.
Nasza historia zaczyna się od tego, jak Tiara i jej chłopak wraz ze swoją siostrzenicą i kilkorgiem przyjaciół wybierają się do wspomnianego malowniczego miejsca Pulau Pengantin, w zasadzie jest to odrębna wysepka nosząca nazwę ''Bride Island''. Młodzież chce zobaczyć tam Bridal Falls - słynny wodospad, gdzie młodzi kochankowie często wyznają sobie tam miłość przed małżeństwem - tak mówi legenda i nakazuje tradycja.
Niestety, dla nich wakacje wcale nie okazują się sielanką, gdyż przekonują się, że wyspa nie jest całkiem opuszczona, jak to miało być... Przewodniki najwyraźniej nie wspomniały nic o przeszłości tego miejsca i o człowieku, który chciał się ożenić z piękną kobietą ze wsi, ale kiedy ludzie z wioski dowiedzieli się, że był on z poradą u lokalnego szamana, wpadli w szał i nie dopuścili go do małżeństwa. Wściekli, podpalili nieszczęśnika, co doprowadziło do potwornego oszpecenia jego twarzy. Co gorsza - zabili jego ukochaną, co przypieczętowało ostatecznie jego los... a może i przypieczętowali swój, gdyż w straszliwej zemście, mężczyzna wymordował wszystkich mieszkańców wioski. Od tego czasu - jako szalony szaman - straszy na wyspie, zabijając niczego nieświadomych turystów. Odprawia nad ich ciałami rytuały i sporządza mikstury, które mają na celu...przywrócić do życia jego ukochaną.
Można by pomyśleć, że nasi bohaterowie zdobyli naprawdę bardzo mało informacji o miejscu, do którego planowali się udać, no ale...nie byłoby wtedy filmu...
Ok, w takim razie póki co, wszystko co nieprawdopodobne odłóżmy na bok, a skupmy się na postaciach (bohaterach) filmu. Tak naprawdę nie dowiadujemy się o nich zbyt wiele z wyjątkiem Tiary, którą prześladuje chorobliwa fobia ciemności, a dokładniej - strach przed przebywaniem w ciemnych miejscach. Jak pokazują nam krótkie sceny retrospekcji - ma to swoje źródło w pewnym wypadku samochodowym, któremu kobieta uległa i w wyniku którego omal nie została pogrzebana żywcem.
Jej chłopak natomiast - pomimo iż kochający i czuły - zdaje się nie spieszyć do małżeństwa z Tiarą, co kobietę nieco frustruje. Niestety - wieje tu stereotypem i szkoda...

Liczyłam na świeżość w indonezyjskim horrorze, bo po takich perełkach, jak: Takut: Faces of Fear czy Darah wiem, że horror z tego zakątka Azji potrafi rozłożyć na łopatki nawet najbardziej zagorzałego fana azjatyckiej grozy. Tu jednak Rizal Mantovani się nie popisał i obdarował nas filmem, w którym wszystko jest aż nadto znane.
Zebrał on młodą ekipę aktorów (kobiety w pełni ukazują swoje wdzięki) i pewnie myślał, że to wystarczy. Otóż nie. Nie ma w tej produkcji prawdziwego napięcia. Tyczy się to zwłaszcza scen zabójstw, które w filmie tego pokroju powinny aż kipieć z obfitości brutalizmu i szeregu emocji czy napięcia. Dodatkowo wszystko to, co oglądamy wygląda mało realnie. Nie tak powinien wyglądać slasher.
Cóż, przynajmniej Tiara i jej chłopak dochodzą jednak do wniosku, że to straszne doświadczenie zbliżyło ich do siebie. Nie chcę psuć nastroju, ale w momencie, kiedy myślimy, że im się uda, chłopak bohaterki ginie.
I co? Dostajemy kolejnego pstryczka w nos od reżysera, bo młodzieniec umiera szybko i bez większej dramatycznej walki. Taaak...nie byłabym zaskoczona, gdybym oglądała mierną sensację pokroju Rambo, ale jeśli to horror o podgatunku, który nazywamy ''slasher', to przepraszam bardzo, ale wymagam krwawszej jatki na ekranie.
Cały problem filmu polega na tym, że jest on po prostu zbyt krótki. Reżyser nakreślił nam historię, pokrótce ukazał pewne fakty i chyba dalej nie bardzo wiedział, jak je nam przedstawić w dalszej kolejności. Bohaterowie giną w mgnieniu oka, a i to bez większych zachwytów, no i nic się w zasadzie nie wyjaśnia.
Domyślamy się jedynie, że Tiara w jakiś sposób przypomina mordercy jego zmarłą ukochaną i początkowo daruje jej życie.

Niestety, Air terjun pengantin rozczarowuje. Brak krwi można jeszcze wybaczyć, ale chcąc zabierać się za slasher, trzeba również wykazać się odrobiną kreatywności.
Mimo tego jestem pewna, że Indonezja nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa w kinematografii grozy i przywróci mi wiarę we wszystko, co przerażające w tym kraju...

MOJA OCENA:
👹👹👹👹 4/10

Reżyseria:
Rizal Mantovani

Scenariusz:
Alim Sudio

Rok produkcji:
2009

Obsada:
Tamara Blezinski
Marcel Chandrawinata
Tyas Mirasih
Andrew Roxburgh
Kieran Sidhu
Navy Rizky Tavania



3 komentarze:

Mateusz Pasierbik pisze...

Indonezyjska groza czasami potrafi mile zaskoczyć :)

asami pisze...

Średnio mi się podobają filmy z Indonezji - podobnie jak z Indii. Zdecydowanie wolę japońskie i koreańskie horrory.

Bartek Skolimowski pisze...

Oj słabizna, słaabizna. Naprawdę nic specjalnego. Strata czasu.