Kiedy rozeszła się wiadomość, że głośny film anime „Blood: The Last Vampire” doczeka się serialowej kontynuacji fani byli wniebowzięci. Jednak już pierwsze odcinki podzieliły ich, „Blood +” okazało się bowiem pod wieloma względami bardzo odmienne od średniometrażowej produkcji Studia I.G. O ile prolog w wietnamskiej dżungli odpowiadał ponuremu klimatowi „The Last Vampire” już następne sceny z Sayą jako zwykłą, wesołą nastolatką nie przypadły do gustu części widzów przywiązanych do niepokojącej, bezwzględnej bohaterki znanej z filmu. Nie spodobał im się niezwykle istotny wątek przybranej rodziny stojący w sprzeczności z samotnictwem znanej im dotychczas Sayi, a przede wszystkim nie spodobał im się romantyzm zawarty w niektórych postaciach i w refleksjach snutych przez nieśmiertelne istoty. Niektórym nie spodobały się też pomniejsze różnice, sprawiające, że serial klasyfikowany jest jako „alternate continuity”, mimo że, mógłby spokojnie uchodzić po prostu za sequel.
Mimo że, sam nie byłem nigdy przesadnym fanem protagonistki „The Last Vampire”, dla mnie zbyt enigmatycznej i antypatycznej by można się było z nią w ogóle utożsamić, jestem w stanie zrozumieć pewne rozczarowanie fanów tej postaci. Większość z rozczarowanych nie chce chyba jednak zauważyć podobieństw między „swoją” Sayą a bohaterką „Blood +” z drugiej połowy serialu, nie wspominając o jej stanach furii z pierwszych sezonów. Krytyka serialu jako bardziej pogodnego czy wręcz „przeznaczonego dla młodszej widowni” z jaką można się czasem spotkać w Internecie jest już zaś kompletnie przesadzona. „Blood +” faktycznie jest mniej mroczny i bardziej emocjonalny, a bohaterowie bardziej sympatyczni, nie znaczy to jednak, ze brak w nim krwi, przemocy i cierpienia, niektóre wątki i epizody, jak finał sezonu pierwszego (odcinki 12 i 13) są wręcz znacznie cięższe i brutalniejsze niż cokolwiek co pokazała nam średniometrażówka. Naprawdę trudno nazwać pozycją dla młodszej widowni serial w którym na dzieciach prowadzi się eksperymenty zmieniające je w potwory, 14 latek zostaje zgwałcony (naturalnie poza ekranem) przez dziewczynę, która wygląda na tylko parę lat starszą od niego, w którym bohaterów spotykają potężne tragedie, bo nikt z towarzyszy Sayi nie może czuć się bezpieczny, o czym przeciwnicy wprost jej przypominają. A wszystkie epickie i wzruszające momenty nie są w stanie całkiem zrekompensować bólu jakiego doświadcza przemierzająca świat z mieczem wieczna szesnastolatka.
Zacząłem od próby przekonania fanów „The Last Vampire” dlatego, że widzowie nie znający tamtej produkcji albo niespecjalnie do niej przywiązani odkryją po jednym, dwu odcinkach, że sami żadnego przekonywania nie potrzebują. Mają bowiem do czynienia z pozycją po prostu znakomitą, w której wszystko od bardzo dobrej animacji, przez wspaniałą muzykę Marka Manciny (pieśń Divy za każdym razem wywołuje takie same ciarki na plecach) po świetny scenariusz i skomplikowane, ewoluujące postacie składa się na całość, która mnie przypomniała dlaczego tak bardzo lubię anime.
Przypomniała mi też, jak oryginalnie można przedstawić tematykę wampiryczną, która za sprawą pewnej młodzieżowej powieściowej serii została ostatnio mocno zdewaluowana. „Blood +” każe nam zapomnieć większość rzeczy jakie wiemy na temat „dzieci nocy”. Wampiry (to słowo pada w całym serialu tylko raz, krwiopijcy nazywani są tu grecką naukową nazwą nietoperzy „Chiroptera”, po japońsku zwani są zaś „yokushu”; oba słowa znaczą tyle co „skrzydłoręcy”) to wielkie nietoperzo-podobne stwory, które tylko ukrywają się pod postacią człowieka. W odróżnieniu od „Blood: The Last Vampire” gdzie mieliśmy pewne sygnały co do ich demonicznej natury, w serialu są raczej po prostu jakimś nieznanym, bardzo dziwnym gatunkiem, który albo wyewoluował z któregoś z pradawnych gatunków człowieka, albo przynajmniej zmieszał się z ludźmi kiedy nauczył się zmieniać ich w swoich przedstawicieli. Od milionów lat żyją więc wśród nas, zakamuflowane, bardzo nieliczne, ale za to niemal niezniszczalne. Zmiennokształtne, obdarzone fenomenalną zdolnością regeneracji bestie pozbawione są bowiem większości znanych z tradycji słabości – słońce, kołki i święte symbole nie robią na nich najmniejszego wrażenia (wyjątkiem jest grupa zwana Schiff, u których śmiertelna reakcja na promienie słoneczne wynika z choroby), ogień i ucięcie głowy mogą, ale nie muszą być zabójcze. Jedynym pewnym sposobem na ich uśmiercenie jest krew Sayi, którą bohaterka przed każdą walką rozprowadza na specjalnie zaprojektowanym mieczu. Najciekawsza jest jednak ich struktura społeczna, przypominająca owadzią. Mamy odpowiedniki mrówczych robotnic, najmniej inteligentne i najbardziej zwierzęce, zachowujące ludzki kształt tylko przez pewien czas, mamy odpowiadających żołnierzom dumnych Chevaliers, którzy pozostają w ludzkiej postaci tak długo jak tylko chcą, a intelektem przewyższają większość homo sapiens, mamy wreszcie królowe, które w ogóle nigdy nie przybierają monstrualnej, chiropterowej formy, ale ich fizyczna siła i zdolności regeneracyjne dystansują oba pozostałe typy.
Ten ostatni zabieg pozwala twórcom na pogranie dwoma bardzo różnymi wampirycznymi archetypami, z jednej strony wizją przerażającej, drapieżnej bestii znanej z pierwotnego folkloru czy filmu i komiksu „30 dni nocy”, z drugiej obrazem charyzmatycznego, dekadenckiego arystokraty utrwalonym przez postacie Drakuli czy Lestata de Lioncourt.
Nie chodzi jednak tylko o stawianie bohaterki naprzeciw zarówno dzikich szeregowych yokushu, jak i wyrafinowanych Chevaliers, ale o to w jaki sposób te dwa wyobrażenia nachodzą na siebie, jak są rozbijane i odwracane. Najdoskonalej pasujący do arystokratycznego schematu Amshel (udźwiękawiany przez zaprawionego w tej tematyce, fantastycznego jak zawsze Jojiego Nakatę) jest postacią budzącą większą odrazę niż jego szponiaści i wydający z siebie ryki pobratymcy, balansujący na granicy kompletnego obłędu Karl wydaje się w równym stopniu uosabiać obie wizje wampira. Do tego dochodzą pojawiające się przy okazji Chevaliers ikonograficzne odwołania zarówno do rysunków Maxa Ernsta z czasów kiedy zaczynał się ugruntowywać współczesny, Carmillowy i Drakulowy archetyp, jak i grafik Goyi czy twórczości Hieronima Boscha. Nawet te z czarnych charakterów, które pewniej tkwią w przypisanych im rolach okazują się niekonwencjonalne: budząca grozę królowa – nemezis Sayi, ma psychikę dziecka, okrutnego, wiecznie znudzonego, ale także bardzo samotnego, najpotężniejszy i najstarszy z jej sług na co dzień wygląda i zachowuje się jak sympatyczny zniewieściały homoseksualista. Także miejsce Sayi w świecie krwiopijców (bo od pierwszego odcinka widz nie ma wątpliwości, że bohaterka nie przynależy całkowicie do świata ludzi) nie jest pozycją jeszcze jednego schematycznego dhampira. Natura protagonistki, której oczywiście nie zdradzę, ale część czytelników już teraz może się jej domyślać, stawia przed nią dylematy i przeznaczenie inne niż te, które stały przed D czy Bladem i nakłada na nią jeszcze większy ciężar.
„Blood +” jest pozycją obowiązkową dla fanów japońskiej animacji i tematyki wampirycznej. Ale także dla wszystkich którzy chcieliby dać się wciągnąć epickiej historii, opowiedzianej tak dobrze, że po ostatnim, 50-tym odcinku będą mieli wrażenie, że właśnie przebyli wspaniałą podróż i będą odczuwać żal, że ta podróż już się skończyła. Zachęcam także wielbicieli „The Last Vampire” aby dali temu serialowi szansę i choć przez chwilę potowarzyszyli tej innej Sayi w drodze do „końca wszystkiego”. Zapewniam, że warto.
MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹👹 8/10
1 komentarz:
Kreska taka trochę podstarzała, ale samo anime jest ok.
Prześlij komentarz