piątek, 2 listopada 2018

City Horror: The song of the Dead (aka City Horror: Piosenka umarłych); Korea Południowa

Trzecia część koreańskiego City Horror mnie nie zawiodła. Po dość niemrawej drugiej odsłonie, obawiałam się, że seria ta straci na swoim potencjale i nie będzie już na czym oka zawiesić. Na szczęście się myliłam.
Oglądając tą odsłonę koreańskiego ghost, przyszedł mi od razu na myśl japoński film Densen uta (''The Suicide Song''). Dlaczego? Głównie dlatego, że w obu przypadkach podjęty został wątek przekletego utworu muzycznego. Wprawdzie w koreańskim filmie nie ma mowy o samobójstwie, ale to, co łączy oba obrazy to przeklęta piosenka.


Rok 553, piękna wojowniczka-generał - Bai Lana wraz ze swoim wojskiem podejmują wyprawę wojenną na armię Sun Lawa, którego wspomaga kobieta o zdolnościach magicznych. W krwawej potyczce Bai Lana zostaje pojmana, a następnie zakopana żywcem wraz ze swoim najwierniejszym sługą.
Mija kilka wieków...Do zaniedbanego i opuszczonego studia muzycznego ''wprowadza'' się dwoje młodych ludzi: kompozytor Young-min i piosenkarka Hae-la. Ich celem jest nagranie nowej płyty promującej muzyczną twórczość Hae-la. Pewnego jednak dnia dochodzi do nieoczekiwanego wydarzenia. Young-min odnajduje niedokończony zapis utworu i po przesłuchaniu postanawia dokończyć piosenkę. Gdy tylko zabiera się do pracy nad nią, w studiu zaczyna dochodzić do niepokojących wydarzeń: Hae-la zaczyna dostrzegać postać kobiety w czerwonej sukni, zaś kompozytor także ulega dziwnym wizjom. Dodatkowo jego zachowanie także zaczyna ulegać zmianie.
Wszystko wskazuje na to, że bezpośredni wpływ na te wydarzenia ma miejsce, w jakim się znajdują - jak się okazuje, nie przypadkowo tam trafili...


Niski budżet tego filmu niejednokrotnie dał się tu we znaki. Widać to głównie w efektach cyfrowych, które przyprawiają o niemały zawrót głowy (pod względem negatywnym). Jedna za dużo narzekać nie zamierzam, bo The song of the dead podniosła z upadku serię City Horror i wypadła zdecydowanie tak dobrze, jak pierwsza odsłona - Scream. Sama historia jest bardzo prosta, przez co nie wymaga ona od widza jakiegoś specjalnego głowienia się nad fabułą i jej zrozumieniem. Od razu da się wyczuć, że rozgrywane w czasie współczesnym wydarzenia bez wątpienia mają związek z ukazanymi poszczególnymi scenami z dawnej przeszłości, które pojawiają się w filmie na jego początku, a także w późniejszym czasie, jako przebłyski-retrospekcje. Nie trudno się domyślić, który ze współczesnych bohaterów jaką odgrywał rolę w roku 553 podczas krwawej bitwy. Pod tym względem film nas w żaden sposób nie zaskoczy, a co gorsza - niektóre wątki będą nawet przewidywalne.
Największym plusem filmu są sceny batalistyczne, które wyglądają imponująco - jak na niski budżet. Także niektóre sceny grozy są jak najbardziej przyzwoite. Ogólnie nie ma się czego czepiać.
Dodatkowo ciekawa praca kamery przy poszczególnych ujęciach robi niemałe wrażenie.

Kilka kwestii niestety pozostało niewyjaśnionych, ale całościowo film jest naprawdę godny uwagi, dlatego też City Horror: The song of the dead z powodzeniem możecie poszukać. Podejmowane kwestie reinkarnacji i ''odwróconej karmy'' nadają tej odsłonie nieco metafizycznego charakteru.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹 6/10

Reżyseria:
Gyu-Huan Lee

Rok produkcji:
2002

Obsada:
Hol Lee-Sau
Kim Yin-Jen
Kim Ho-Yin


5 komentarzy:

Flower34 pisze...

Gdzie można znaleźć tą serię? Pomóż Aga, bo bardzo chciałabym obejrzeć! :/

Mateusz Pasierbik pisze...

Oglądałem całą serię jeszcze kilka lat temu. Bez angielskich napisów w oryginalnym jezyku. Ta część jest chyba najsłabsza. Zupełnie nie straszna i jakaś tak bez polotu.

Anonimowy pisze...

A ja uważam, że jest to najlepsza część z całej serii. Owszem, że grozy może tu dużo nie jest, ale na pewno jest znacznie ciekawsza od innych części.

Agnieszka Kijewska pisze...

Jak już napisałam przy okazji poprzednich części: cała seria była kiedyś dostępna na stronie z azjatyckimi horrorami, które można było pobrać. Niestety widzę, że strona już chyba nie funkcjonuje w sieci, bo nie mogę jej znaleźć.

Peter son pisze...

Powiem tak: jakiegoś wielkiego szału nie ma, ale uważam, że to chyba najlepsza część całej serii. Ma kilka krwawych scen i kilka ciekawych ujęć, ale ostatecznie dosyć mało grozy w całości.