Być może wynika to z ich muzycznego charakteru, z tego, że w połączeniu lub kontraście z dźwiękami, wokalem, tekstem działają znacznie silniej niż gdyby funkcjonowały same w sobie. Może wiążę się to z wpojonymi nam przez VIV-y i inne ESKI TV oczekiwaniami, które sprawiają, że po teledyskach po prostu nie spodziewamy się dyskomfortu i niesamowitości i bywamy złapani z zaskoczenia. W każdym razie o strasznych klipach warto pisać tak, jak o każdej innej odmianie horroru. Ja na początek postanowiłem ''wziąć na warsztat'' teledysk łączący horror z moimi dwiema innymi fascynacjami - anime i cyberpunkiem.
Co ciekawe, klimaty muzyczne do jakich należy ilustrowana piosenka zwykle nie znajdują się w centrum moich zainteresowań. Ken Ishii, japoński DJ, kompozytor i producent okazał się jednak kolejnym, obok m.in. wspomnianego LFO, twórcą techno, który pokazał mi, że ten gatunek bywa ciekawszy i bardziej złożony niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Zwłaszcza kiedy występuje w tak psychodelicznym wydaniu jak u Ishiiego, którego muzyka nie bez powodu została wykorzystana w eksperymentalnych, ''gnących psychikę'' grach LSD: Dream Emulator i Rez. W tym konkretnym przypadku to jednak nie sam utwór, jak na tego kompozytora spokojny i mało dziwny, jest głównym czynnikiem ryjącym widzowi mózg. Są nim obrazy serwowane przez Kojiego Morimoto, arcymistrza surrealistycznego anime, znanego jako twórca m.in. Noisemana Sound Insecta i segmentu Nawiedzony dom z Animatrixa. W krótkim, trwającym trzy minuty i czterdzieści dziewięć sekund teledysku reżyser dał pełny upust swojej drapieżnej i rozbuchanej wyobraźni tworząc jedną z najbardziej niepokojących i delirycznych rzeczy jakie zdarzyło mi się widzieć.
Kwestia fabuły jest cokolwiek skomplikowana, z jednej strony klip jest bowiem głównie feerią niejasnych, brutalnych, halucynacyjnych scen, z drugiej daje się jednak zauważyć pewną linię fabularną, która pod koniec staje się całkiem wyraźna. Jednak w momencie kiedy zaczyna się robić nieco bardziej ''normalnie'' i kiedy ma nastąpić kulminacja... teledysk niespodziewanie się kończy. To nagłe urwanie i problem z powiązaniem ze sobą poszczególnych obrazów i wątków sprawiają, że bardzo wielu widzów bierze krótkometrażowe dzieło Morimoto za część większej całości, myśli, że zostało ono zmontowane z fragmentów dłuższego anime, jak teledysk do King of My Castle Vanduum Project wykorzystujący sceny z Ghost in the Shell. Tak jednak nie jest - w tym wypadku, wbrew temu co można gdzieniegdzie przeczytać, nie ma żadnej pełnej ani chociaż dłuższej wersji, klip został pomyślany specjalnie by sprawiać wrażenie wyjętego z większego kontekstu, specjalnie został urwany bez rozwiązania i wyjaśnienia, tak, jak nagle i bez wyjaśnienia urywają się sny.
A jest to wyjątkowo dziwny i opresyjny sen. Już pierwszym co widzimy jest człowiek w kałuży krwi, którego grupa postaci wyglądających na członków jakiegoś młodocianego gangu pompuje gazem, jeden z nich jest też w trakcie odpalania piły łańcuchowej przy genitaliach ofiary. Te sadystyczne dzieciaki (a może to mutanci, cyborgi albo roboty tylko przypominające dzieci?) będą przewijać się przez cały teledysk, wraz ze swoimi doroślej i mniej ludzko wyglądającymi kolegami grasując po ulicach futurystycznej metropolii, mordując i torturując przypadkowe ofiary. Najbardziej niesamowita z tego zwyrodniałego grona jest kobieta-robot, będąca głównym powodem dla którego zaliczam Extra do horroru. Pojawiająca się krótko po wspomnianym początkowym ujęciu wielonożna postać z obłąkanym uśmiechem, z przytroczonym robocim dzieckiem, w jednej ręce trzyma parasolkę, a w drugiej wielki nóż, którego używa z zamiłowaniem. Przemierza boczne uliczki i zaułki polując na ludzi, aż spotyka godnego siebie przeciwnika w zupełnie niespodziewanej formie. Po tym epizodzie klip zaczyna się koncentrować wokół tajemniczego bohatera na latającym motocyklu (jak wynika z wywiadów z twórcami, jest to sam Ken Ishii jako cyberpunkowy wojownik), który pędzi przez miasto by wymierzyć oprawcom sprawiedliwość i na końcu stanąć twarzą w twarz z ich dosłownie ''steampunkowym'' hersztem. Co jednak mają z tym wszystkim wspólnego jakieś eksperymenty sprawiające, że ludzie topią się jak zegary z obrazów Salvadora Dali? Co ma z tym wspólnego ludzkie oko i tkanki mutujące na szklanej płytce, co ma wspólnego widmowa kobieca postać materializująca się wśród dźwigów/szubienic? Czy postać na sedesie z przytroczonym do głowy ustrojstwem oznacza, że to wszystko tylko wirtualna rzeczywistość, gra, w której bierze udział bohater? Mówiłem, że będzie dziwnie:)
I nie jest to tylko kwestia onirycznej fabuły-nie-fabuły, ale nawet bardziej samej realizacji, charakterystycznej kreski Morimoto, kolorów, które kontrastują z pokazywaną nam przemocą, ale które potem stają się totalnie ''kwaśne'' i psychodeliczne. Kwestia stroboskopowych efektów upodabniających podróż bohatera przez miasto do słynnej podróży Bowmana przez wszechświat w Odysei kosmicznej, rytmu i montażu, sprawiających, że można naprawdę odnieść wrażenie, że widzimy czyjeś rwane, nieprzyjemne wizje. Wszystko to składa się na wrażenie wszechogarniającego delirium, dusznego koszmaru utkanego z obrazów znanych z Akiry i innych cyberpunkowych klasyków anime, lęków przed maszynami i społeczną degeneracją i przypadkowych rozbłysków narkotycznej wyobraźni.
Możliwe, że na części z Was teledysk Morimoto nie zrobi aż takiego wrażenia jak na mnie, nie będzie ani tak niepokojący, ani udany w oddaniu poczucia wyobraźni, która wyrwała się spod kontroli. Dla mnie jednak na zawsze pozostanie majstersztykiem, jednym z najlepszych i najbardziej niesamowitych klipów jakie widziałem. I chyba nigdy nie pozbędę się cichej nadziei, że reżyser jednak zmieni zdanie i kiedyś nakręci jeszcze dłuższą wersję.
MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹👹👹 9/10
1 komentarz:
A tego cudeńka nie widziałem. Szukam.
Prześlij komentarz