2 grudnia 2021 r. Netflix wypuścił horror pt. The Whole Truth. Film ten to przedsięwzięcie reżyserskie Wisita Sasanatienga, a scenariusz napisał Abhishek J. Bajaj. Film należy do gatunku horroru. Jest pełen tajemnicy i zdecydowanie skłania do zastanowienia się nad jego obejrzeniem. Mamy subtelne pojęcie, że tajski przemysł filmowy potrafi wyciągnąć dobre wątki fabularne z niesamowitych filmów. Oglądałam Shutter (2004) i wiele innych horrorów z Tajlandii. Dzięki temu w jakiś sposób udało mi się zaangażować w tę sprawę. A co z filmem, który obecnie transmituje Netflix? W przeciwieństwie do większości horrorów nakręconych w Tajlandii, The Whole Truth pod koniec robi na widzu wrażenie. Ten film, może wydawać się na początku pusty, ale okazuje się, że na końcu dostarcza wielu niespodzianek.
Po wypadku samochodowym Mai trafia do szpitala, zostawiając dwójkę dzieci, Pim i Putta. Rodzeństwu do szpitala towarzyszył dziadek, który później zabiera dwójkę do domu. W domu dziadków nastolatkowie zmuszeni są do przestrzegania zasad i przepisów obowiązujących w domu. Rodzeństwo do tej pory prowadziło powolne życie pod opieką samotnej matki, więc przystosowanie się do tych konwencji było trudne. Pewnego dnia Pim i Putt zauważają dziurę w ścianie, której dziadkowie po prostu nie widzą. Mijają dni, a rodzeństwo każdego dnia czuje nieodpartą chęć, aby do tajemniczej dziury zajrzeć. Kłopoty zaczynają się wtedy, kiedy Putt nie może się już powstrzymać, aby do niej nie zajrzeć. Któregoś dnia tak też robi...
The Whole Truth mógł być jednym z najbardziej zapadających w pamięć tajskich filmów zeszłego roku, bo według przewidywań ten film miał być horrorem. Tak naprawdę ten film wcale nie jest straszny. Po obejrzeniu uważam, że film ten bardziej zasługuje na miano filmu psychologicznego z elementami kryminalnymi. Dlaczego? Odpowiedź jest taka, że zaprezentowany zwrot akcji skutecznie oszukał publiczność. Film od samego początku nie sprawia wrażenia horroru. Początek jest bardzo monotonny i opowiada historię tragicznego wydarzenia, które doprowadziło rodzeństwo do spotkania z dziadkiem i babcią. Fabuła toczy się bardzo sprawnie, ale jak dla mnie wydawała się niekiedy przypadkowa i niechlujna. Nie zdziwił by mnie fakt, jakby okazało się, że większość widzów również odnosiło takie wrażenie podczas seansu i pomyślałoby: ,,Ten film jest bardzo trywialny i nudny”. Jednak nie załamujcie rąk, bo w drugiej części filmu zaczyna się robić nieco intensywniej i elementy horroru zaczynają być bardziej eksponowane.
Wchodząc w trzecią, czyli ostatnią fazę filmu, fabuła zaczęła mnie nawet cieszyć. Powodem było to, że zauważyłam wspólny wątek tej całej monotonnej historii. Wreszcie wszystko, co wydawało się nielogiczne, trywialne i przypadkowe, miało sens. Wszystko to wynika z konfliktu rodzinnego ich matki z rodzicami w przeszłości. Do tego dochodzą inne drobne konflikty, które Pim przeżyła w szkole i relacje Putta z przyjacielem. Szczerze mówiąc, lepiej po prostu pominąć ten konflikt, ponieważ ta część nie ma dużego wpływu na całokształt filmu. Tak naprawdę bardziej ciekawiło mnie pochodzenie Pinyi, o którym niestety nie powiedziano. Mimo że głównym bohaterem jest tu Pinya, w filmie sprawia się wrażenie, jakby ta mała dziewczynka była z jednej strony bezużyteczna, a jednocześnie wpływowa.
Jest jedna z rzeczy, na którą czekam najbardziej, oglądając tajskie horrory, a mianowicie dreszczyk emocji, jaki zapewnia. Niestety nie doświadczyłam tego podczas oglądania The Whole Truth. Powodów jest kilka. Po pierwsze, jakość filmu, która jest naprawdę poniżej optymalnej. Animacja w początkowej części jest dość ciekawa, choć jakość animacji nadal wygląda na amatorską. Od tego momentu ludzie pomyśleliby, że historia z pewnością będzie mroczna i ekscytująca. Nic bardziej mylnego. Wszystko zostało ,,odłączone'' i połączone ze spiralnym złudzeniem optycznym. Szczerze mówiąc, jest to trochę denerwujące. Powodem jest to, że przejście nie jest płynne i wydaje się nieco niezdarne. Inna sprawa - bardzo mnie zaniepokoiło to, jak zrobili postać Pinyi w dwóch wersjach, z efektami specjalnymi i makijażem. Otóż z makijażem nie mam problemu, bo nawet przy jego prostym wyeksponowaniu postać ducha Pinyi jest idealna. Jednak naprawdę żałuję części z efektami specjalnymi, naprawdę wydaje się, że jest to bardzo niski budżet. To jest powód, dla którego mówię, że element horroru wydaje się nieco zabawny, ponieważ duch Pinyi nie wygląda strasznie, jednak sam w sobie jest faktycznie uroczy (jeżeli w ogóle można użyć takiego określenia w przypadku ducha?). Pinya naprawdę wygląda jak duch dziecka, które jest niespokojne, ponieważ jego śmierć nastąpiła w tajemniczy sposób. Co najgorsze, użyli tych tanich efektów specjalnych, gdy duch Pinyi wymiotuje dużą ilością krwi. Zdecydowanie wygląda to amatorsko, bo przejścia są naprawdę kiepskie, nawet w kreskówce z lat 90. robi się o wiele lepiej. Nie zdziw się więc, jeśli podczas oglądania nie poczujesz strachu.
Po obejrzeniu tego filmu najbardziej utkwiła mi w pamięci jedna rzecz, a mianowicie to, jak miłość rodzinna może przerodzić się w katastrofę. Doskonale widać to w The Whole Truth. Film opowiada historię śmierci dziecka, którą uważa się za nieszczęśliwy wypadek. Przez 15 lat nikt nie wspominał o istnieniu tego dziecka, nawet przyczyna jego śmierci była pełna pytań. Pinya, dziecko, które urodziło się niepełnosprawne, zamiast tego stało się ofiarą ambicji otaczających go dorosłych. To dziecko stało się ofiarą ambicji swojej babci. Ta kobieta nie chciała, żeby jej córka urodziła niepełnosprawne i brzydkie dziecko. Niestety, Pinya została potajemnie otruta przez swoją babcię, a jej śmierć uczyniła z niewinnego ojca kozła ofiarnego. Szczerze mówiąc, jest to bardzo bolesne. To nie wina Pinyi, że urodziła się niepełnosprawna i niezbyt doskonała. Zamiast uzyskać wsparcie, tak naprawdę wszyscy w jej otoczeniu mniej się o nią troszczyli. Można z tego wyciągnąć wniosek, że bycie rodzicem nie jest sprawą łatwą. Tak czy inaczej, wydarzenia, których doświadczyli Pinya, Pim i Putt, mogą wydarzyć się w prawdziwym życiu.
Tak więc, jak wspomniałam - film może się na początku wydawać nudny i mało interesujący, ale nie skreślajcie go już na początkowym jego etapie, bo główny wątek jak i zakończenie są dobrze oddane. Ja doskonale rozumiem, że po obejrzeniu takich tajskich cudeniek, jak Shutter czy serii Art of the Devil (2004-2008) można mieć większe oczekiwania w stosunku do The Whole Truth, tym bardziej, że w przeciwieństwie do lat poprzednich, Tajowie już nas nie zasypują tak licznie filmami grozy, jednak jak nie macie nic innego na piątkowy czy sobotni wieczór, to zachęcam do seansu. Nie będzie to żaden szał, ale obejrzeć się da.
1 komentarz:
Szczerze mówiąc, pomysł jest dobry, ale to, co czyni go złym, a nawet nudnym filmem, to brak produkcji, gry aktorskiej, efektów specjalnych i wszystkiego w ogóle. Oraz pewne nieścisłości w fabule.
Prześlij komentarz