wtorek, 9 października 2018

23:59; Singapur

Zacznę może od tego, że nie często zdarza mi się oglądać horrory o tak wczesnej porze i raczej nie robię tego nigdy, ale z racji tego, że nie miałam zbytnio co robić, a na półce zalega mi cała masa azjatyckich straszaków czekających na ich obejrzenie, to postanowiłam, że właśnie zasiądę do jednego z nich, bo fakt faktem - klimatu sobie mrocznego nie zrobię mając słońce za oknem, ale jakby nie było oglądając go w skupieniu powinnam się dać porwać tym wszystkim upiorom i zjawom długowłosym.
Niewiele słyszałam o tym filmie i jedynie patrząc na plakaty w sieci mogłam przypuszczać, że będę miała do czynienia z horrorem wojennym w stylu koreańskiego R-Point (2004) czy singapursko-japońskiego 1942 (2005). Skłamałabym, gdybym napisała Wam, że był to horror wojenny, bo co to, to nie. Owszem, bohaterowie biegają tu w mundurach, ale wojny tu żadnej nie będzie. Będzie za to walka o życie...

Kilkunastu młodych żołnierzy spędza ostatnie tygodnie służby na obozie treningowym, który odbywa się na jednej z wysp. Krąży tam legenda, że wyspę zamieszkiwała niegdyś szalona kobieta, która zmarła dokładnie o 23:59. Każdej nocy o tej własnie godzinie duch kobiety powraca i ukazuje między innymi na terenie koszar. 
Tan - jeden z żołnierzy prześladowany przez kolegów jest przekonany, że będzie kolejną ofiar upiora. Próbuje przekonać swojego przyjaciela Jeremy'ego, że zjawa się mu ukazuje. Ten jednak nie wierzy w słowa Tana. Podczas jednego z ostatnich marszów, Tan zostaje znaleziony martwy, a Jeremy - przytłoczony poczuciem winy, postanawia za wszelką cenę wyjaśnić zagadkę jego śmierci.

Można zapytać dlaczego cała ''akcja właściwa'' filmu rozgrywa się praktycznie w końcowych jego partiach? Reżyser Gilbert Chan powinien mieć na uwadze fakt, że dotychczasowe już horrory wojenne (wspomniane zresztą wyżej), nie były filmami najwyższych lotów i w rankingach światowych mają raczej mizerne pozycje. Wszystko przez to, że we wszystkich filmach tego pokroju początkowa akcja wlecze się, jak flaki z olejem, a początek skupia się raczej na przedstawieniu sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie. Nie inaczej jest i tym razem, z tą jednak różnicą, że tu Chan nie pokazuje nam zawieruchy wojennej, a obóz szkoleniowy, gdzie rekruci poddawani są wyczerpujących ćwiczeniom i treningom. Nie zmienia to jednak faktu, że pierwsze partie horroru, to właśnie śledzenie ich morderczego treningu. Owszem, pojawia się wątek z duchami, jest seans spirytystyczny i są nawet egzorcyzmy, ale co z tego, jak wszystko to jakieś nijakie, a strachu jak na lekarstwo.
Film nabiera nieco rozpędu po śmierci Tana, kiedy zaczynają się dziać niewyjaśnione zjawiska, a Jeremy'ego zaczynają męczyć przerażające koszmary, w których widzi zmarłego przyjaciela. Lekki dreszczyk się pojawia - nie powiem. Wydarzenia, jakie wówczas oglądamy na ekranie i fakt, że raczej wszystko rozgrywa się porą nocną sprawia, że horror ten nabiera nieco klimatyczności i wieczorową porą na pewno wzbudziłby w niejednym widzu strach.
Wcześniej wspomniałam też o opętaniu i egzorcyzmach i owszem są tu, ale niestety muszę przyznać, że scena ta została koszmarnie spłycona i doprowadzona do... jedynie wątku pobocznego, gdyż niewiele wniosła w ogóle do rozgrywanych wydarzeń i w ogóle się zastanawiam po jakiego grzyba została wepchnięta w fabułę? Równie dobrze mogłoby jej nie być i też by się tragedia nie stała. A egzorcyzmy...nie...nie liczcie na makabrę w stylu Egzorcysty, bo nie tędy droga. Singapurski egzorcyzm wyglądał tak, że kapłan pochlapał opętanego krwistopodobną substancją, a potem widzimy już naszego bohatera jak sobie siedzi na łóżku jakby nigdy nic i rozmawia z Jeremym.
Więc sami widzicie, że wrażenia nie robi.
Szczerze mówiąc próżno tu szukać jakiejś szczególnej grozy. Zjaw tu niewiele, jakiś makabrycznych wydarzeń też za dużo nie ujrzymy, a jedynie co mi się tu spodobało, to właśnie klimat, tajemniczość i możliwość rozwiązania zagadki śmierci Tana oraz drugiego rekruta, który ginie w końcowych partiach filmu. Oczywiście zagadka się rozwiązuje i okazuje się, że szałowo nas nie zaskoczyła, aczkolwiek też nie do końca jest tak, jak podejrzewałam w trakcie filmu.
Podczas oglądania filmu zastanawiałam się na jedną postacią. Mianowicie nad sierżantem Kuahem. Jest to postać o tyle ciekawa, że jako poważny wojskowy nie kryje swoich obaw przed przełożonymi z powodu zjaw i upiorów, które nawiedzają koszary. Co więcej, obdarowuje nawet rekrutów talizmanami, mającymi za zadanie ich chronić podczas 24 kilometrowego marszu. Przełożeni z przymrużeniem oka patrzą na poczynania Kuahema, ale jak widać w singapurskim wojsku wiara i mówienie o istniejących duchach nie robi żadnej różnicy nikomu, co w polskim wojsku raczej by nie przeszło. Wiem, jak wojsko podchodzi do spraw niewyjaśnionych i u nas ludziom się po prostu buzie zamyka. Tam można sobie o duchach nawijać do woli... Ale wracając do postaci samego sierżanta - ze swoimi wierzeniami i przesądami jawi się on dość zabawnie piastując stanowisko takie, a nie inne.
Poświęcając nieco uwagi samym duchom: Chan nawiązał tu do lokalnego folkloru i wiary w żeńskiego ducha Kuntilanak, który dominuje w horrorach indonezyjskich (patrz: Pocong vs. Kuntilanak (2008) czy Kuntilanak Kamar Mayat (2009)). Kuntilanak to duch kobiety, która umarła podczas porodu. Po śmierci powraca do świata żywych w poszukiwaniu swojego dziecka lub młodych mężczyzn. W wypadku 23:59 pasuje tu wersja druga, gdyż duch prześladuje młodych żołnierzy. Oczywiście widać nawiązania do Ringu Nakaty w postaci zdeformowanej kobiety wyrzutka w wiosce, która posiada niesamowite zdolności w postaci wpływania na zachowanie innych ludzi. Czyli mamy tu do czynienia z tradycyjnym ghost story w azjatyckim stylu. Chan składa pokłon klasykom kina grozy azjatyckiego i zachodniego.

Więc mówiąc krótko: horror nie jest najgorszy. Ciekawie się ogląda sceny na przykład rozgrywające się w toalecie. Chan rewelacyjnie buduje w nich napięcie i nigdy nie wiemy czego mamy się spodziewać, a zazwyczaj jest mrocznie. Zdaję sobie jednak sprawę, że do prawdziwego hitu mu bardzo daleko, więc wśród wielu rewelacyjnych azjatyckich straszaków 23:59 jest li tylko horrorem przeciętnym i za bardzo w naszej głowie na długo nie pozostanie. Dla jednych też będzie to z pewnością film na raz, bo co z tego, że mamy mroczny klimat i tajemnicę...duchy, egzorcyzmy czy zdeformowana kobieta to zdecydowanie za mało.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹 7/10


Reżyseria:
Gilbert Chan

Scenariusz:
Gilbert Chan

Rok produkcji:
2011

Obsada:
Tedd Chan
Stella Chung
Henley Hii
Lawrence Koh
Tommy Kuan
Josh Lai
Mark Lee
Susan Leong


3 komentarze:

Wurm pisze...

Słabiutki horror. Z wymienionych w recenzji najlepiej wypada ,,R-Point'' :)

Wolfenstein pisze...

Sceny w toalecie ok, bo faktycznie nie bardzo wiadomo co może się tam wydarzyć, choć niestety aż nazbyt wiele to się nie dzieje. Całość jednak strasznie przeciętna.

Anonimowy pisze...

"R-Point" podobał mi się bardziej, ale - tak jak napisałaś w recenzji - "23:59" najgorszy nie jest. Obejrzeć można, zwłaszcza jeśli jest się spragnionym azjatyckich klimatów.