wtorek, 9 października 2018

Khon len khong (aka Art of the Devil), Tajlandia

Trzeba przyznać, że z roku na rok tajski przemysł filmowy rozwija się coraz prężniej. Bez wątpienia w ostatnich latach kraj ten stworzył wiele popularnych tytułów. Wszystko na szeroką skalę rozpoczęło się w roku 1999, kiedy to powstał film Nang-Nak Nimibutra. W późniejszym czasie mieliśmy okazję poznać m.in. Bangkok Haunted (2001), Rahtree: Flower of the Night (2003), Sars Wars (2004) czy Shutter (2005). Wprawdzie wiele z tych filmów, jak i innych są produkcjami znakomitymi, to jednak sądzę, że tajskie kino grozy nadal pozostaje daleko w tyle za Japonią i Koreą Południową.
Art of the Devil z roku 2004, to kolejna produkcja z olbrzymim potencjałem. Czy wykorzystanym?

Milioner o imieniu Pratan wdaje się w namiętny romans z młodziutką dziewczyną nazwaną Boom. Gdy Boom zachodzi w ciążę, jej bogaty ukochany porzuca ją. Wynajmuje opryszków, aby napadli na dziewczynę i ją zgwałcili. Podczas tego incydentu Boom traci dziecko.
Dziewczyna przy pomocy czarnej magii postanawia się zemścić nie tylko na milionerze, ale także na całej jego rodzinie.


Cóż by tu przyznać o Art of the Devil? Bohaterowie, ich motywacje i zachowania, to czysta opera mydlana. Struktura fabuły jest banalna i sprowadza się do założenia, że ''Jeśli mnie okrutnie potraktowałeś, to ja się zemszczę''.
Można by przypuszczać, że tytuł sugerujący czarną magię, stanowi główny motyw, aby do filmu przyciągnąć.

Kilka scen jest naprawdę dobrych i krwawych. Niestety niektóre, co powinny być dobre - zawodzą na całej linii. Na przykład świetnym pomysłem jest scena, w której mężczyzna wymiotuje żyletkami. Jednak samo jej wykonanie jest rozczarowujące i ubogie, wszędzie widoczna jest tylko krew, która tryska z jego ust, a następnie w kałuży krwi możemy dostrzec dziesiątki żyletek.
Na uwagę zasługuje tematyka filmu, czyli obrzędy voodoo. Podoba mi się podejście do tematu, gdzie za wszystkimi krwawymi obrzędami magicznymi stoi nie jakiś pomarszczony i wychudzony szaman, ale niepozorna, urokliwa młoda kobieta, po której nikt by się nie spodziewał takiego wyrachowanego zachowania czy tak mściwej i skłonnej do przemocy natury. Tu zemsta została ''ubrana'' w nieco inną szatę, bo i fakt - mści się kobieta, co w azjatyckiej grozie jest już na porządku dziennym, to nie jest to jakaś zjawa w białej szacie, a żyjąca, piękna kobieta.

Źródła tematyki filmu należy upatrywać w tajskim folklorze, w którym olbrzymie znaczenie ma płód. Trzymanie martwego dziecka ma wpływ na dobry czy zły los niektórych ludzi. Wszystko zależy od intencji matki dziecka.

Większość scen nie pozostawi po sobie niestety zbyt wiele. W wielu nie uświadczymy zawrotnych emocji. Szkoda, bo mógł to być naprawdę dobry i mrożący krew w żyłach horror. A tak dostajemy jedną czy dwie godne uwagi sceny grozy, za to mnóstwo krzyku, płaczu i zawodzenia...

Film Jitnukula zdobył w rodzimej Tajlandii duże uznanie, którego niestety nie podzielił na Zachodzie.
Nie mogę uznać Art of the Devil za film doskonały, choć mi osobiście się on podoba, jednak aby sobie to uświadomić, musiałam go obejrzeć trzy razy. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy będzie w stanie przebrnąć trzykrotnie przez dzieło Jitnukula, ale chociaż ten raz warto.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹👹 8/10


Reżyseria:
Tanit Jitnukul

Scenariusz:
Ghost Gypsy

Rok produkcji:
2004

Obsada:
Somchai Satuthum
Tin Settachok
Supakson Chaimongkol


Brak komentarzy: