sobota, 20 października 2018

Marebito (aka The Stranger from Afar); Japonia

Kim jest Takashi Shimizu? Geniuszem horroru czy spryciarzem, w nieskończoność powielającym kilka udanych pomysłów? Próbującą różnych rzeczy reżyserską indywidualnością czy wyrobnikiem, który sprzedał się komercyjnej hollywoodzkiej machinie? Wielkim talentem czy przereklamowanym przeciętniakiem? Moim zdaniem droga do właściwej oceny tego twórcy przebiega pomiędzy wymienionymi skrajnościami. Nie zasługując na miano geniusza, ale na pewno nie będąc reżyserem przeciętnym Shimizu jest dla mnie przede wszystkim jednym z najskuteczniejszych współczesnych filmowych „straszycieli”, człowiekiem, który sprawił, że przez pewien czas naprawdę inaczej patrzyłem na szafę i schody w moim domu, a do drzwiczek na strych wołałem się w ogóle nie zbliżać. I tego osiągnięcia jego najnowsze, nie do końca udane produkcje na pewno nie zdołają mu odebrać. Ale jest on też niezwykle ciekawym przykładem filmowca, który wydaje się najlepiej czuć tam, gdzie większość twórców dusi się i skąd stara się jak najszybciej wyrwać: w kinie o ograniczonym budżecie, gdzie nie można liczyć na to, że efekty specjalne, drożsi aktorzy czy machina promocyjna zamaskuje reżyserskie niedostatki, gdzie konieczne są umiejętności, pomysłowość i po prostu talent. O tej swojej specyfice sam Shimizu-san wydaje się ostatnio trochę zapominać, a wielka szkoda, bo traci na tym jego twórczy rozwój i wielbiciele spragnieni dobrej, oryginalnej grozy. Koronnym dowodem na tę specyfikę są oczywiście dwie pierwsze, telewizyjne części cyklu Ju-on (to one właśnie wywołały u mnie wspomniane „domowe” lęki, których późniejsze części nie zdołały już w takim natężeniu powtórzyć) i poprzedzające je krótkometrażówki 44444444444444444444 i In The Corner. Równie istotnym dowodem jest jednak mniej znany, bardziej eksperymentalny film Marebito. Zrealizowany według scenariusza Chiakiego Konaki, znanego bardziej jako jeden z najwybitniejszych scenarzystów anime, nakręcony kamerą wideo w błyskawicznym tempie pomiędzy realizacją drugiej kinowej japońskiej części Ju-on i amerykańskiego remaku części pierwszej, w pełni pokazuje pazur tego reżysera, jego wyobraźnię i zdolność wzbudzania przerażenia, a więc wszystko to, czego produkcje nadzorowane przez Sama Raimiego nie zdołały pokazać nawet w jednej dziesiątej.

Kamerzysta nazwiskiem Masuoka ogarnięty jest obsesją na punkcie strachu, jego największym pragnieniem jest doświadczyć i uchwycić na ekranie lęk w jego najczystszej, ostatecznej postaci. Pewnego dnia udaje mu się sfilmować w metrze samobójstwo mężczyzny, który zachowuje się jakby widział coś tak przerażającego, że jedyną ucieczką było wbicie ostrza we własne oko. Oglądając w kółko nagranie z tego makabrycznego zdarzenia Masuoka doznaje wizji ukrytych zakamarków metra i przejść z których wychodzą jakieś dziwne istoty. Idąc tym tropem filmowiec odkrywa sieć tuneli i jaskiń znacznie starszych niż jakakolwiek podziemna infrastruktura miasta i wiodących głęboko w głąb Ziemi. Prowadzony przez ducha sfilmowanego samobójcy trafia do miejsca przypominającego podziemne pasmo górskie i ściany skalnej do której przykuta jest łańcuchami naga dziewczyna. Wiedziony niejasnym impulsem uwalnia ją i zabiera na powierzchnię. Ten szlachetny gest okazuje się mocno nieprzemyślany, kiedy wychodzi na jaw, że dziewczyna, nazwana przez niego F, nie jest w stanie przyjmować żadnych pokarmów poza ludzką krwią, na dodatek przedstawiciele tajemnego świata z którego pochodzi bynajmniej o niej nie zapomnieli i zaczynają się o nią upominać. Próbując chronić swoją podopieczną i zapewnić jej pożywienie Masuoka wkracza na drogę, która może go doprowadzić do obłędu... o ile już go tam nie zaprowadziła.

Ten film daje się tak naprawdę określić dwoma słowami: czyste szaleństwo. Szaleństwem trąci sam punkt wyjścia inspirowany teorią Pustej Ziemi i związanymi z tym legendami, folklorem i teoriami spiskowymi, a przede wszystkim wprost nawiązujący do kontrowersyjnej twórczości Richarda Sharpe Shavera. Kontrowersyjnej nie tylko ze względu na zawarte w niej sadomasochistyczne akcenty (szokujące zwłaszcza w latach 40 kiedy ukazywały się jego utwory), ale na upór z jakim utrzymywał, że pisane przez niego opowieści o podziemnym świecie zamieszkanym przez mordercze, okrutne stworzenia zwane Dero (od „detrimental robots”) oparte są na jego autentycznych doświadczeniach. Szaleństwo wypisane jest na twarzy grającego główną rolę Shinyi Tsukamoto, który kolejny raz udowadnia, że reżyseria nie jest jego jedynym talentem. Coś szalonego i delirycznego jest w atmosferze „Marebito”, w połączeniu fantastycznej, dziwacznej fabuły z niemal para-dokumentalną realizacją (duża część kręcona jest kamerą trzymaną przez bohatera, kamerami przemysłowymi, telefonami komórkowymi itp.) i uderzającym naturalizmem krwawej przemocy, w sugestiach rzeczy nie z tego świata kryjących się za zachowaniem kobiety z naprzeciwka, ludzi na ulicy, mogących w każdej chwili pokazać się na niezliczonych monitorach w które wpatruje się Masuoka. Wreszcie oczywiście sama przedstawiona historia, jak orientujemy się od początku, może być opowieścią szaleńca ukrywającą potworną prawdę. Pytanie czy tak jest w istocie okazuje się główną bronią reżysera i podstawowym źródłem generowanego przez film niepokoju.

Niepewność czy bohaterowi naprawdę zagrażają nieznane siły czy jego szwankująca psychika, jeden z najstarszych horrorowych chwytów, tutaj wykorzystany został po mistrzowsku, przede wszystkim poprzez otwarcie niezwykle rzadkiej, obecnej także np. w „Opowieści o dwóch siostrach”, możliwości „trzeciej odpowiedzi”. Podczas gdy większość widzów zinterpretuje „Marebito” na jeden z dwóch sposobów, mnie najbardziej intryguje myśl, którą podsuwa sam Masuoka, kiedy monologuje o stłumieniu naszych zmysłów przez cywilizację i technologię, o naszych przodkach, którzy widzieli i słyszeli „więcej”. Nawet jeśli nasz protagonista jest sadystycznym wariatem nie musi to bowiem oznaczać, że część jego doświadczeń nie jest prawdziwa, że jego szaleństwo nie otworzyło mu drogi do przerażających miejsc istniejących poza nauką i rozumem, poza normalną przestrzenią, rządzących się tą samą logiką co koszmarny sen i rozpadająca się osobowość. Czy taka wizja jest mniej straszna niż wersja w której opowieść filmowca tylko ukrywa jego ohydne występki, czy wręcz przeciwnie bo sugeruje, ze poza złem chorego umysłu istnieje także inne, nieludzkie, czyhające na nas zło? Czy bardziej przerażająca jest obojętność z jaką Masuoka dokonuje swoich zbrodni czy to, co może czekać jego duszę i umysł kiedy ukryta rzeczywistość z którą „zadarł” w końcu go dopadnie? Każdy widz będzie miał inną odpowiedź, a fakt, że każdy może znaleźć taką, która najbardziej odbierze mu poczucie bezpieczeństwa jest najlepszym świadectwem kunsztu Takashiego Shimizu.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹 7/10


Reżyseria:
Takashi Shimizu

Scenariusz:
Chiaki Konaka na podstawie własnej powieści

Rok produkcji:
2005

Obsada:
Shinya Tsukamoto
Tomomi Miyashita
Kazuhiro Nakahara
Miho Ninagawa

Autor: Łukasz Grela




Brak komentarzy: