poniedziałek, 22 października 2018

Okaruto (aka Occult); Japonia

Kariera Kojiego Shiraishi jest bezapelacyjnie jednym z najciekawszych zjawisk w azjatyckim horrorze ostatnich lat. Początkowo znany tylko ze słabo ocenianego „Ju-rei” i różnie przyjętego „Kuchisake onna”, po tym, jak na Zachodzie światło dzienne ujrzało „Noroi” (co ciekawe, film wcześniejszy od „Kuchisake onna”), a „Grotesque” wzbudziło tak wielkie kontrowersje, że zostało zakazane w Wielkiej Brytanii awansował nagle na  jedną z większych indywidualności japońskiego kina grozy. W tej chwili Shiraishi ma już w Internecie grupę fanów, którzy przekazują sobie informacje i opinie o jego kolejnych produkcjach i, nie mając na razie co liczyć na ich anglojęzyczne wydania, udostępniają je do obejrzenia w Sieci. Pojawia się oczywiście pytanie czy te kolejne filmy Japończyka usprawiedliwiają jego nowo nabytą renomę i czy w czasach kiedy typowe azjatyckie ghost story zaczynają już nużyć nawet największych wielbicieli, są warte zainteresowania przez szerszą horrorową publikę. Jako komuś kto już po „Ju-rei” i „Kuchisake” uważał Shiraishiego za twórcę ze sporym talentem i potencjałem i kto uważa „Noroi” za jeden z najlepszych azjatyckich horrorów w historii, niezwykle miło mi odpowiedzieć, że tak, przynajmniej niektóre z jego najnowszych produkcji pokazują, że dobra opinia jest w pełni zasłużona. Dziełem, które pokazuje to najbardziej jest pochodzące z 2009 roku „Occult”, drugi po „Noroi” pseudodokumentalny horror tego reżysera i jeden z najbardziej zaskakujących i wstrząsających filmów jakie zdarzyło mi się widzieć w ostatnim czasie.

Znany twórca horrorów Koji Shiraishi (tak, reżyser w roli „ufikcyjnionej” wersji samego siebie) realizuje dokument o tragicznym incydencie kiedy w jednym z najbardziej malowniczych miejsc w Japonii w biały dzień młody mężczyzna zamordował dwie osoby i ranił jedną, po czym popełnił samobójstwo. Szybko okazuje się, że krótko przed dramatem w życiu sprawcy i dwóch zanożowanych przez niego kobiet miały miejsce niewytłumaczalne zjawiska, a rodziny ofiar ciągle widują ich duchy na jawie i we śnie. Najdziwniej wygląda jednak sytuacja jedynego ocalałego, Shoheia Eno – mężczyzny na którego plecach napastnik wyrył tajemnicze symbole. Od czasu strasznego zajścia nie ma dnia żeby nie towarzyszyły mu zdarzenia zaczerpnięte z paranormalnego kompendium: zjawy, niezidentyfikowane obiekty na niebie, telekineza, prorocze wizje i przeczucia. Wydaje się, że wiecznie bezrobotny, niespecjalnie bystry i nierzadko chamski osobnik stał się punktem wokół którego skupiły się potężne i zagadkowe siły. Zafascynowany nim Shiraishi szybko zauważa, że Eno może być kimś więcej i kimś znacznie bardziej niebezpiecznym niż się wydaje. Wkrótce wychodzi na jaw bardzo złowróżbne znaczenie symboli, którymi naznaczony został mężczyzna i ich związek z dziwnym zdarzeniem jakie przytrafiło się kiedyś samemu reżyserowi. Kiedy Eno zacznie w końcu wyjawiać swoje tajemnice, Shiraishi odkryje z przerażeniem, że sam stał się obiektem zainteresowania nieludzkich mocy i że został wciągnięty w sytuację, która może bardzo poważnie obciążyć jego sumienie. Widz zostanie zaś postawiony w obliczu innego niż dotąd, szokująco realnego horroru...

Właśnie ten niespodziewany zwrot, kiedy film, dotąd rozwijający się jak typowy horror paranormalny, może tylko bardziej realistyczny (mamy tu wręcz akcenty realizmu społecznego – możemy zobaczyć jak wygląda życie Japończyka mającego problemy ze znalezieniem pracy), nagle skręca w stronę koszmarów, o których codzienne słyszymy w telewizyjnych wiadomościach stanowi o sile „Occult”, ale jest jednocześnie czymś, co może odrzucić, odstraszyć, a wręcz zbulwersować wiele osób. Nie chodzi tu bowiem tylko o prowokacyjne zastawianie pułapki na nawykłych do konwencji widzów – a jest to chyba najlepsza tego typu pułapka od czasu „Audition” Takashiego Miike – ale o tematykę, która od czasu World Trade Center wymaga pewnej szczególnej delikatności. Tak bezpardonowe łączenie jej z horrorową fabułą, zawierającą w dodatku tak wyszydzane przez niektórych elementy jak UFO może łatwo ściągnąć na Shiraishiego oskarżenia o to, że mu tej delikatności zdecydowanie brakuje. Zwłaszcza, że cała opowieść zostaje spuentowana sceną opartą na niskobudżetowych efektach specjalnych, która dla jednych będzie surrealistycznie dziwna i niesamowita, ale dla innych po prostu śmieszna jak tanie filmy o potworach. Jakby tego było mało nagła zmiana nastroju może też zadziałać negatywnie w drugą stronę i skonfundować tych, którzy problemu terroryzmu nie odbierają aż tak silnie, ale nastawieni na bardziej typowy horror poczują zawód kiedy od pewnego momentu zamiast dziwnymi obrazami i wiszącą w powietrzu tajemnicą zacznie się ich straszyć nieuniknionością prawdopodobnej tragedii.

Przyznam, że we mnie też dawno żaden film nie wzbudził tak mieszanych uczuć i nie pozostawił z takim mętlikiem w głowie, wplecenie tak ciężkiego tematu, ukazanego tak realistycznie początkowo wydało mi się w najlepszym razie zaburzeniem decorum, w najgorszym – jakąś ostentacyjną prowokacją. Szybko dotarło do mnie jednak, że Shiraishi nie robi tu niczego dla taniej kontrowersji, cały ten wątek ukazany jest zbyt poważnie i przejmująco, Eno, rewelacyjnie zagrany przez Shoheia Uno (większość postaci w filmie nosi albo swoje prawdziwe imiona i nazwiska, albo nazwiska zmienione o jedną literę) jest postacią zbyt pogłębioną i niejednoznaczną. Zdałem sobie sprawę, że mój głęboki dyskomfort i niepokój wynika ze sposobu w jaki reżyser stosuje tu konwencję pseudodokumentalną by postawić widza (i przy okazji siebie też) w co najmniej dwuznacznej moralnie sytuacji. Teoretycy filmu prawie od samego początku istnienia tego medium pisali, że ma ono wyraźny aspekt podglądactwa, usadawia nas w miejscu kogoś, kto, sam nie widziany, może zaglądać w prywatne życie ludzi na ekranie i poznawać ich sekrety. Szczególnego wymiaru nabiera to w przypadku filmowego horroru kiedy całkowicie bezpieczni oglądamy walkę postaci o przetrwanie, zwykle niespecjalnie się z nimi utożsamiając. Wszystko to zostaje spotęgowane w odniesieniu do „horroru verite”, który z założenia ma stwarzać iluzję niemal współuczestnictwa w akcji, a w istocie jeszcze silniej uwydatnia nasze bezpieczeństwo i niewidzialność dla sił, które najczęściej przyprawiają naszego trzymającego kamerę pośrednika o śmierć. Shiraishi używa tej perspektywy podglądacza przeciwko nam, wykorzystując fakt, że nie mamy żadnego wpływu na bieg wydarzeń ani wpływu na to czyimi oczami je oglądamy, a więc w jakiej roli jesteśmy w istocie stawiani. Budzi to skojarzenie z zabiegiem jakiego dokonał Jin-won Kim w swoim „Butcherze” z 2007 roku, jednak o ile tam byliśmy wrzucani w skórę masakrowanej ofiary, „Occult” stawia nas w miejscu zbrodniarza, a kiedy naturalnie odrzucamy tę rolę, w miejscu być może jeszcze bardziej nieprzyjemnym – bezsilnego obserwatora albo podglądacza, który widząc, że planowane jest coś strasznego nie może, albo nie chce, zrobić nic by temu zapobiec.

Jak wspomniałem reżyser nie ma tu też litości dla samego siebie, udzielając swojej twarzy, głosu i nazwiska postaci godnej potępienia, być może ironicznie komentując reputację pasjonata makabry jakiej dorobił się u tych, którzy widzieli tylko „Grotesque”, a być może ujawniając jakiś autentyczny niepokój jaki budzi w nim rola zawodowego „straszyciela”. Na pewno jednak skłaniając do namysłu nad granicami między fikcją i rzeczywistością, między rejestracją i współuczestnictwem i nad kulturą podglądactwa w jakiej żyjemy – jestem całkowicie przekonany, że gdyby w Internecie można było naprawdę znaleźć nagrania analogiczne do tych, jakie tu realizuje Shiraishi wiele osób natychmiast by je obejrzało i to nie z refleksją, a sensacyjną ciekawością.

Można się czepiać, że centralny pomysł nie jest całkiem oryginalny, bo coś podobnego zrobili już Bervaux, Bonzel i Poelvoorde w „Człowiek pogryzł psa” i Glosserman w „Rise of Leslie Vernon”, można pomstować na jakość efektów specjalnych (choć moim zdaniem użyte są niezwykle zmyślnie, a ostatnia scena jest ewidentnie wystylizowana na efekty z horrorów z lat 50 i 60, zwłaszcza z legendarnego „Jigoku” Nobuo Nakagawy), chciałoby się żeby sceny straszące nas na „paranormalny” sposób były trochę straszniejsze, żeby historia generalnie była bardziej spójna, a zmiana jaka dokonuje się w Shiraishim mniej nagła i bardziej pogłębiona. Ale ten niedoskonały, obiektywnie słabszy od „Noroi” film potrafi zrobić wrażenie tak wielkie, że nie myśli się o jego niedociągnięciach tylko siedzi nie mogąc przez chwilę wydusić słowa. Reżyser udowadnia wszystkim niedowiarkom, że jest cholernie inteligentnym filmowcem, świadomym swojego medium i konwencji jak mało kto, zdolnym całkowicie obedrzeć widza z poczucia bezpieczeństwa a przy okazji pokazać, że potencjał „horroru verite” nie został jeszcze wyczerpany. Mówiąc krótko: „Occult” to film o którym, podobnie jak o „Noroi”, powinno być bardzo głośno. Czemu nie jest jest dla mnie trudne do zrozumienia, jednak może to i lepiej – popularność jaką powoli zdobywa sobie wśród wielbicieli horroru za sprawą Internetu i „poczty pantoflowej” jest na pewno bardziej zasłużona, a może się okazać również trwalsza niż gdyby stała za nią tylko wielka machina marketingowa.

P.S. Dodatkowym plusem „Occult” (przynajmniej dla mnie:) jest rzadka możliwość zobaczenia arcymistrza inteligentnego horroru Kiyoshiego Kurosawy po drugiej stronie kamery. On także wciela się tu w ufikcyjnioną wersję samego siebie – reżysera zafascynowanego okultyzmem i archeologią, jego, najprawdopodobniej fikcyjne, pasje okazują się niezwykle istotne dla fabuły filmu.

P.S. 2: „Occult” było tak trudne do znalezienia, że wręcz nie przyszło mi do głowy szukać w miejscu w sumie dość oczywistym, gdzie film znajdował się już od jakiegoś czasu – na youtubie. Dzieło Shirasihiego jest tam do obejrzenia w częściach, dla niepoznaki zatytułowane „The Unidentified”. Można tam również obejrzeć jego najnowszą produkcję pseudodokumentalną zatytułowaną „Shirome” (figuruje jako „White Eyes”), niestety mniej udaną, ale całkiem zabawnie grającą konwencją. Skorzystajcie nim znikną.  :)

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹 7/10


Reżyseria:
Koji Shiraishi

Scenariusz:
Koji Shiraishi

Rok produkcji:
2009

Obsada:
Koji Shiraishi
Shohei Uno
Shinobu Kuribayashi
Kiyoshi Kurosawa
Peko Watanabe

Autor: Łukasz Grela


Brak komentarzy: