wtorek, 23 października 2018

San giu cheung yee sang (aka A Trust Me U Die); Hongkong

Był czas, kiedy filmy Siu-hung Chunga przyciągały wielu...i to nie tylko jego pasjonatów, ale też miłośników dobrego kina grozy w ogóle. Niestety, A Trust Me U Die to film, który nie wzniósł się na wyżyny, choć miał ku temu wszelkie predyspozycje: znakomitą obsadę oraz całkiem przyzwoitą fabułę. Aktor Simon Yam, który dostał tu główną rolę cieszył chyba każdego, kto choć trochę jest obeznany w hongkondzkim kinie...a jednak na nic się zdała jego kreacja, skoro sam obraz wyszedł fatalnie. Spotkał się on z miażdżącą krytyką już krótko po premierze i ciężko było przetrawić, że spod rąk jednego z najlepszych reżyserów wyszło dzieło tak mizerne, żeby nie rzec - totalnie bezpłciowe. Groza, gore i makabra? Nie w tym filmie moi mili. Bo choć założenie i pomysł były słuszne, to w ostatecznym rozrachunku dostajemy nie żaden tam horror, ale naciągany thriller o zemście i nielegalnych transplantacjach oraz eksperymentach. Jakby tego było mało, wszystko to oprawione w fatalne zdjęcia, niewyraźny obraz i niedopieszczony montaż.
Czepiać by się wiele można, bo w zasadzie we wstępie wszystko na temat tego obrazu praktycznie zostało powiedziane. Nawet zagorzali fani Simoan Yama ciężko przetrawili ten obraz, a to już o czymś świadczy...


Akcja rozpoczyna się w dziwacznym śnie. Dr. Simon pracuje w Anglii nad nowym rodzajem sterydów, które rzekomo mają wyleczyć z każdej choroby. Jeden z pacjentów chce wykraść lek z gabinetu Simona i wdaje się w szarpaninę z doktorem, podczas której umiera.
Dr. Simon wraca do Hong Kongu, gdzie nawiązuje współpracę ze swoim byłym uczniem, a obecnie z kumplem Markiem Chengiem. Simon wraz ze swoją partnerką i jednocześnie asystentką Joey Tan rozpoczynają dalsze testy nad sterydami.
Mark Cheng zdaje się początkowo miłym facetem (oprócz tego, że nielegalnie sprzedaje organy na czarnym rynku), jednak z czasem zaczyna dochodzić do konfliktu pomiędzy mężczyznami, czego efektem będzie okrutna zemsta Simona...


To mógł być dobry film. A jednak tak nie jest, bo wiele rzeczy zawodzi tu na całej linii. Po pierwsze jest to aktorstwo. Wszyscy aktorzy - odnosi się takie wrażenie - że chodzą na planie i nie bardzo wiedzą, jak odegrać swoje role. W rezultacie my-widzowie obserwujący ich poczynania, zastanawiamy się kim tak naprawdę są i dlaczego zachowują się tak, a nie inaczej. Nawet Simon Yam, jeden z najbardziej wpływowych aktorów w Hongkongu, wydaje się tu postacią nieco zagubioną i właściwie ciężko nam się zorientować czy gra on tu sympatycznego doktora, pragnącego pomóc cierpiącym czy też zwykłego, zwyrodniałego psychola.
Trust Me U Die jest filmem dość fatalnym w swojej całości i bez wątpienia cierpi na "zespół szwajcarskiego sera". Dlaczego? Ano dlatego, że ma w sobie niezliczoną ilość dziur, których nijak nie jesteśmy w stanie załatać. Kiedy Simon zabija swojego szefa nikt w niczym się nie orientuje, mimo iż każdy doskonale wie, że to właśnie on prowadzi badania nad nowymi substancjami, które - jak wiadomo - w dużych ilościach mogą wyrządzić wiele niedobrego w ludzkim organizmie. Nikt zdaje się tym nie przejmować.
Szkoda też, że tyle postaci, jakie dane nam jest obserwować w filmie, nie wnosi kompletnie niczego nowego do filmu i w żaden sposób jego nie urozmaicają.

Po tego rodzaju filmie spodziewalibyśmy się raczej szoku, makabry, dużej ilości krwi i wszechobecnego gore. Oglądając Trust Me U Die dojdziemy do wniosku, że nic bardziej mylnego. Nie znajdziemy tu kompletnie nic, co wiązałoby się z jakąkolwiek brutalnością, a o odczuciu szoku w ogóle nie ma mowy. Pojawia się wówczas pytanie: do kogo skierowany jest ten film? Skoro ani fani Siu-hung Chunga nie są zadowoleni, ani tym bardziej fani grozy? Może to kolejny chłam, który z założenia miał być dziełem ambitnym, ale ostatecznie nie wyszło i film trafił do przysłowiowego kosza na śmieci wraz z całą masą hongkondzkich produkcji, które nie potrafiły zainteresować nikogo ani na Wschodzie, ani na Zachodzie. Pozostały jedynie do wglądu maniakom skośnookich filmów, ale i u tych ciężko znaleźć słowa uznania dla któregokolwiek z nich.
Zawiodą się również ci, którzy liczą na odrobinę nagości - co również jest cechą charakterystyczną podobnych tematycznie produkcji z Hong Kongu. Owszem, Joey Tan jest atrakcyjną kobietą, ale nie dostrzeżemy nic z jej ciała oprócz pępka, tudzież odrobiny pleców. Wielu fanów zadawało sobie pytanie: po co angażować do takiej produkcji tak piękną kobietę, skoro nie ma się zamiaru pokazać jej wdzięków? Nie mnie na to pytanie odpowiadać...

Jedynym ciekawym aspektem tego obrazu, który bardzo mi się podobał to wizualny styl oraz muzyka  (dobry rock potrafi nawet przy mizernym wykonaniu podnieść nieco adrenalinę). Jest też w filmie kilka scen, które generowały odrobinę emocji, ale w całości nie udało się tego niestety utrzymać. Istnieje tu zbyt wiele wzlotów i upadków. Zbyt wiele złych i przydługich dialogów i co najgorsze - zbyt wiele dziur w fabule, na które nic nie poradzimy.
Siu-hung Chung może i chciał dobrze, ale ostatecznie polecam jakąś inną produkcję tego reżysera.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹 4/10


Reżyseria:
Siu-hung Chung

Scenariusz:
Law Kam Fai

Rok produkcji:
1999

Obsada:
Simon Yam
Mark Cheng
Thomas Hudak
Sam Lee
Joey Tan


Brak komentarzy: