środa, 31 października 2018

Tuk kae phii (aka Lizard Woman); Tajlandia

Przyznam, że na ten film polowałam bardzo długo. Po raz pierwszy dowiedziałam się o nim, kiedy to...otrzymałam tapety na pulpit od znajomej z najróżniejszych azjatyckich horrorów. Gdy tak je przeglądałam, natrafiłam na tytuł ''Lizard Woman''. Zupełnie mi nieznany film z okazałymi tapetami bardzo mnie zaintrygował i postanowiłam znaleźć go i czym prędzej wzbogacić nim swoją prywatną kolekcję ''skośnookich straszaków''. Nie było niestety tak łatwo: o oryginalnym DVD, które ukazało się jedynie na zachodzie mogłam tylko pomarzyć, gdyż moje szczęście nie było dla mnie łaskawe i w żadnym sklepie internetowym czy aukcji filmu nadzwyczajniej w świecie nie było. Kiedy już powoli zaczynałam się godzić z porażką (tymczasową), Lizard Woman wpadł mi nieoczekiwanie w ręce przed samymi świętami. Jak widać magia świąt zadziałała w pełni i tak oto w chwilach świątecznej nudy zasiadłam do seansu jakże upragnionego tajskiego horroru...

Kwanpilin jest młodą pisarką, pracującą obecnie nad powieścią o morderczej jaszczurce. Wkrótce po ukazaniu się powieści, okazuje się ona wielkim hitem i kobieta zyskuje dużą popularność w świecie pisarskim. Podczas podróży powrotnej do Bangkoku kupuje stare, dziwnie wyglądające pudełko, jednak sama zdaje się nie bardzo wiedzieć, dlaczego to uczyniła. Niedługi czas po powrocie Kwanpilin zaczyna miewać dziwne omamy i widzenia: widzi jaszczurki i robaki. Dodatkowo pojawiają się koszmarne sny, a wkrótce dochodzi do bardziej niepokojących wydarzeń, gdyż zachowanie kobiety zaczyna ulegać zmianie, a znajomym w jej otoczeniu zdaje się grozić niebezpieczeństwo. Jej przyjaciel Vitool, który jest z zawodu lekarzem namawia ją na drobiazgowe badania, ale kobieta odmawia...

Trzeba przyznać, że fabuła niemal identyczna, jak w indonezyjskim horrorze Genderuwo. Tam jak pamiętamy opętany został młody pisarz, który pracował nad powieścią o mitologicznym tytułowym potworze. Z uwagi jednak na to, że tajski horror pochodzi z roku 2004, natomiast Genderuwo powstał 3 lata później, to nie można zarzucić Lizard Woman kopiowania czegokolwiek tylko Indonezyjczykom. Jednak nie to jest istotne w całej tej recenzji. Najbardziej istotną kwestią tego filmu jest fakt, że nasz entuzjazm jest zbyt pochopny...
O ile początkowa scena z grupą grotołazów, których ulewa zmusza do ukrycia się w opuszczonej szopie, gdzie - jak nie trudno się domyślić - dochodzi do pierwszych krwawych morderstw wywołuje uśmiech na twarzy, bo zapowiada niezłą sieczkę, o tyle cała reszta jest nadzwyczaj kiepskiej jakości. Lizard Woman to tak naprawdę dwie odrębne historie, które łączy jaszczurka. I chyba nie skłamię, jeżeli napiszę, że najlepsze w filmie jest pierwszych 20 minut ze wspomnianą już grupką grotołazów. Film zamiast kontynuować jakoś tą historię, przenosi się do innego miejsca (czyt. miasta) i historia zaczyna dotyczyć zupełnie innych osób. Dopiero pod koniec filmu znów powraca do pierwotnego miejsca, w którym się zaczęła, ale dlaczego akurat to miejsce ma tak wielkie znaczenie w filmie? Tego niestety nie jestem Wam w stanie wyjaśnić. Po prostu tak jest, co widzimy z obserwowanych wydarzeń. Wprawdzie początkowe wydarzenia z ekipą badaczy jaskiniowych mają znaczny wpływ na dalsze losy bohaterów, ale o tym niestety nie dowiadujemy się z filmu (no...chyba, że ktoś się domyśli). Mi jednak udało się dotrzeć do oryginalnego wydania DVD, gdzie czytając opis fabuły, dowiedziałam się, że ów tajemnicze pudełko, które Kwanpilin kupiła, zostało znalezione właśnie w jaskini. Czy to spowodowało przebudzenie demona-jaszczurki? Najprawdopodobniej tak, ale to tylko  moje domysły.
Potem niestety następuje cała masa absurdalnych wydarzeń, do których jednak horror nas już przyzwyczaił. Ludzki instynkt nakazuje, że jeżeli dzieje się coś niepokojącego, coś, czego nie potrafimy wyjaśnić, a dodatkowo jesteśmy w większej grupie - no to trzymamy się razem. Tu oczywiście tak nie jest. To nic, że każdy przysłowiowo trzęsie portkami, ale co z tego, jak i tak każdy sobie chodzi samotnie i zwiedza kolejne pomieszczenia mając świadomość, że w pobliżu czai się coś złowrogiego.

Jak to na azjatycki horror przystało, mamy tu sunące powoli upiorne kobiece postaci w bieli (niewątpliwie duchy), mnóstwo jaszczurek...ba...nawet całe ich hordy, ludzie zaczynają ginąć, a ich liczba stale wzrasta. Wkrótce z grupy badawczej nie przeżywa nikt, a my widzimy ich ciała za dnia, kiedy odnajduje je policja. Gdyby pociągnąć wątek w kierunku lasu i niewidomego upiora-jaszczurki, może wyszłoby nieźle. Zamiast tego jednak, zupełnie nieoczekiwanie przenosimy się do Bangkoku, gdzie widzimy Kwanpilin, która jest świeżo po premierze swoje książki. Od tego momentu stajemy się świadkami dziwnych wydarzeń, jakie zaczynają się rozgrywać w życiu kobiety, które mają związek z kupionym pudełkiem, o czym wspomniałam na początku.
Punktem kulminacyjnym filmu jest moment, kiedy widzimy Kwanpilin na szczycie latarni posiłkującej się latającymi żyjątkami. Zostaje sfotografowana przez fotografa, który wraz z Vitoolem podejmie się ocalenia kobiety.
Nie będzie to wcale takie łatwe, gdyż kobieta-jaszczurka ucieka do domu, który znamy z początkowych scen. Tam po nieudanych egzorcyzmach (bardzo krwawych zresztą), dochodzi do serii makabrycznych wydarzeń, w wyniku których mężczyźni ponoszą śmierć. Czy jednak, aby na pewno?

Dziwna jest tu narracja. Kiedy myślimy, że film właśnie się kończy...przenosimy się do innych wydarzeń i odnosi się wrażenie, że to, co do tej pory oglądaliśmy na ekranie - w sumie się nie wydarzyło.
Lizard Woman to kawał krwawego horroru z pięknymi, przerażającymi scenami, które robią nam miłą niespodziankę. Jednak jeśli mam być szczera, to napiszę, że cała reszta w postaci scenariusza, montażu czy jakichkolwiek stymulacji jest po prostu katastrofalna. Okładka zawiera uwodzicielskie, krwawe obrazy filmowe, ale nie dajmy się zwieść. Dla mnie zawód jakich mało...

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹 5/10


Reżyseria:
Manop Udomdej

Rok produkcji:
2004

Obsada:
Rungrawee Barijindakul
Chatthapong Pantanaunkul
Pete Thongchua


Brak komentarzy: