Chona, studenta inżynierii, od pewnego czasu dręczą powracające koszmarne sny w których widzi ćwiartowane ciało jakiejś kobiety, a czasem tę samą kobietę w postaci makabrycznego upiora. Stopniowo przerażające obrazy zaczynają ukazywać mu się także na jawie, zaczynają mu się także przydarzać zaniki pamięci. Chłopak początkowo wstydzi się komukolwiek o tym mówić, jego dezorientacja staje się jednak na tyle widoczna, że lekarz opatrujący przy pewnej okazji jego zranioną rękę radzi mu skorzystać z pomocy psychiatry. Chon reaguje na tę propozycję złością, decyduje się z niej skorzystać dopiero po tym jak lunatykując atakuje swoją starszą siostrę Aye. Podczas sesji terapeutycznej z doktor Usą, Chon uświadamia sobie, że jego sny i halucynacje mogą być echem zdarzenia, które naprawdę miało miejsce, przekazem od ofiary okrutnego mordu. Postanawia udowodnić samemu sobie, że nie zwariował i wyjaśnić zagadkę zbrodni, którą ogląda każdej nocy . Jedynym tropem jaki ma jest imię ofiary: Dararai. Równolegle własne śledztwo rozpoczyna także Usa, zaintrygowana przypadkiem chłopaka. To, co odkryją okaże się dla nich obojga druzgoczące...
Ten film powinien mi się nie podobać, może nawet bardzo nie podobać. Ma bowiem wady tak poważne, że grożą chwilami zupełnym zepsuciem zabawy: jest zbyt długi, wizualnie udziwniony (masa ujęć szerokokątnych albo nakręconych z dziwnej perspektywy zaczyna w pewnym momencie irytować), zbyt mało straszny. To ostatnie wynika bezpośrednio z jego największego mankamentu, czegoś co zawsze wyjątkowo działa mi na nerwy w horrorach. Zbyt dużej ilości i zbyt niskiej jakości komputerowych efektów specjalnych. Nie są one na szczęście aż tak słabe jak w późniejszym dziele Purijitpanii - noweli „Deadly Charm” z pierwszej „Phobii”, ale i tak można chwilami odnieść wrażenie, że oglądamy film animowany albo przerywniki z gry komputerowej. Gdyby jeszcze chodziło tylko o nieszczęsnego ducha, którego postać sprawiłaby się lepiej, a na pewno znacznie straszniej gdyby przedstawiono ją po prostu za pomocą charakteryzacji czy o towarzyszącego mu zdeformowanego kota. Problem w tym, że reżyser używa CGI do przedstawienia podróży samochodem albo pierścionka wpadającego pod szafę! Gwoli sprawiedliwości, są tu sceny i ujęcia, których realizacja bez komputera byłaby bardzo trudna i które pod względem jakości efektów wypadają zupełnie satysfakcjonująco (chodzi przede wszystkim o kapitalną scenę ze zwierzętami w muzeum). Są one jednak „wyjątkami potwierdzającymi regułę”, przez większość filmu efekciarstwo skutecznie dystansuje nas od przedstawianych zdarzeń i czyni je mniej przerażającymi niż potencjalnie mogłyby być.
Poza rzeczami całkiem chybionymi są tu rzeczy ryzykowne. Złożony, precyzyjny i zaskakujący scenariusz, prawdziwa główna atrakcja „Body sob 19”, jest jednak trochę przekombinowany, sprawia też wrażenie „odkrywania Ameryki”, traktowania tej opowieści jako oryginalniejszej niż jest w istocie. Nie udało się też do końca uniknąć bardzo częstego w podobnych przypadkach naciągania prawdopodobieństwa.
A jednak, mimo tego wszystkiego nie uważam dwóch godzin spędzonych z filmem Purijitpanii za czas stracony, więcej, „Body sob 19” autentycznie zrobił na mnie wrażenie. Jest bowiem coś, co wynagradza wszystkie powyższe potknięcia: niesamowita sugestywność w oddaniu sytuacji głównego bohatera, udręczonego i balansującego na granicy choroby psychicznej. Zagubienie i poczucie dziwności są tu chwilami niemal namacalne. W tym świetle wymyślne sposoby filmowania, a nawet CGI ukazujące miasto widziane zza samochodowej szyby nabierają sensu, wydają się służyć oddaniu perspektywy Chona, który coraz częściej ma wrażenie, że „chodzi we śnie”. O ile więc sama zmasakrowana Dararai wywołuje mniejszy niepokój niż powinna (choć jej furia i sposoby zabijania potrafią wzbudzić respekt), o tyle zamęt wprowadzany przez nią w życie protagonisty jest jak najbardziej niepokojący, a w miarę jak wychodzą na jaw różne szokujące sekrety widz czuje jak jest wciągany w spiralę szaleństwa.
Spora w tym zasługa odtwórcy głównej roli, Araka Amornsupasiri oraz Ornjiry Lamwilai grającej Aye, jedyny punkt zaczepienia zdezorientowanego Chona. Przede wszystkim jednak sam Purijitpanya poza miłością do grafiki komputerowej pokazuje także całkiem pewną reżyserską rękę, zdolną udanie zorganizować i poprowadzić skomplikowaną historię i wykorzystać większość okazji do zagęszczenia chorobliwej atmosfery. Sprawiając, że ten niedoskonały film, horror który nie straszy tak, jak powinien, jest w stanie wciągnąć i poruszyć. I rozbić moje przekonanie, że między „Shutterem” a „Phobią” Tajowie nie nakręcili straszaka, który mógłby zapaść w pamięć.
MOJA OCENA:
4 komentarze:
Po przeczytaniu pozytywnych recenzji tego filmu oglądałem go z dużymi nadziejami. Zawsze lubiłem tajskie horrory, ale muszę powiedzieć, że ten jest wyjątkowo rozczarowujący.
Film jest pełen oczywistych efektów CGI, które mógłbym zignorować, gdyby historia była dobra. Jednak wszystko, co mogłem poczuć, to to, że zmarnowałem dwie godziny mojego życia oglądając to do końca, mając nadzieję, że film w jakiś sposób zrekompensuje się z fabuły opartej na poszczególnych historiach.
Na plus zaliczam grę niektórych aktorów, ale tylko niektórych, bo inni grali tak sztywno, jak kołki.
Podsumowując: nie podobał mi się zbytnio ten film. Raczej chyba nie będę polecał.
Bardzo fajny horror. Zaskakuje przede wszystkim efekciarska realizacja i zaskakujący finał. Aktorstwo ok, sceny grozy też przyzwoite, więc nie mam się do czego przyczepić.
A mi się podobał i z chęcią sobie do niego zasiądę ponownie. Jest krwawo i mrocznie, a czasem nawet można podskoczyć. Jak dla mnie jeden z lepszych tajskich horrorów (obok Shuttera-Widmo).
Film daje radę. Jest na swój sposób oryginalny i nie powiela grozy z innych azjatyckich horrorów typu długowłosa zjawa, etc...
Ogląda się przyjemnie i pewnie jeszcze nie raz z chęcią do niego wrócę.
Prześlij komentarz