Frankenstein to dziesiąta część mang z serii ,,Junji Ito Kolekcja Horrorów'', które ukazały się na polskim rynku. Nie trzeba raczej nikogo przekonywać, że wszystkie części tej serii zawsze schodzą ze sklepowych półek, jak przysłowiowe ,,świeże bułeczki'' i nawet jakiś czas temu był robiony dodruk mang, gdyż wielu pozycji po prostu już brakowało w sprzedaży. Jak by nie patrzeć mangaka Junji Ito to taki japoński Stephen King i choć popularnością nie dorównuje oczywiście amerykańskiemu pisarzowi, to jednak na całym świecie ma swoje wierne rzesze fanów, a jego dzieła są inspiracją dla wielu późniejszych twórców. Tym razem mistrz mangi horroru przywraca do życia największą na świecie powieść grozy - Frankensteina. Ito wykorzystuje wszystkie swoje umiejętności, aby ożywić udręczonego i samotnego potwora oraz bestię, która go stworzyła. Oddaje tym samym hołd i ukłon w kierunku angielskiej poetki i pisarki z okresu romantyzmu Mary Shelley.
Pełen zapału młody naukowiec pragnie zgłębić tajemnicę życia. W tym celu nie cofnie się przed niczym - nawet przed świętokradztwem. Co jednak zrobi, gdy okaże się, że zrodzona z jego pasji potworna istota ma swoje własne pragnienia?
Oprócz tytułowego ,,Frankensteina'' zbiór zawiera dziesięć innych opowiadań w większości o Oshikirim - uczniu szkoły średniej mieszkającym w niszczejącej rezydencji połączonej z nawiedzonym światem równoległym.
Dziesiąty tom ,,Kolekcji Horrorów'' otwiera dość makabryczne opowiadanie zatytułowane Widmowa szyja. Bohaterem jest wspomniany uczeń szkoły średniej Oshikiri, który ma (dosłownie) kompleks niższości związany ze swoim niskim wzrostem. Pewnego dnia nasz bohater próbuje sobie przypomnieć czy zabił swojego najlepszego przyjaciela, ponieważ ten zaczął niespodziewanie szybko rosnąć, co przysporzyło mu wiele wielbicielek. Widzimy, jak dzieciak zamienia swoją niepewność w uzasadnienie morderstwa, gdzie wzrost decyduje o sukcesie lub porażce. Potem następuje seria niespodziewanych zjawisk paranormalnych, gdzie nasz bohater widzi, jak u innych osób rozciągają się szyje lub inne kończyny (głównie nogi), co sprawia, że Oshikiri zaczyna podejrzewać, że każdy robi wszystko, aby być wyższym od niego, przez co chłopak czuje się gorszy i jeszcze bardziej niepewny.
Powiem Wam szczerze (czy może raczej napiszę), że historia jest dosyć ciekawa, z jednej strony po części zabawna, gdyż widzimy, jak Oshikiri na skutek swoich kompleksów dosłownie popada w obłęd i ulega makabrycznym halucynacjom ale z drugiej strony wszystko sprawia, że czytając to opowiadanie, bawimy się całkiem nieźle z uwagi na różnorodność nadnaturalnych zjawisk, dzięki czemu historia jawi się nadzwyczaj ciekawie.
Drugie opowiadanie z kolei nosi tytuł Nawiedzone bagno. Ta historia koncentruje się na koledze z klasy Oshikiriego, który udaje własną śmierć, aby uniknąć rosnącego podziwu, jaki okazują mu jego koleżanki z klasy. Oshikiri czuje się odrzucony przez szkołę i pomaga przyjacielowi sfingować swoją śmierć. To, czy ta śmierć była fałszywa, czy nie, to zupełnie inna sprawa, która przenosi historię w mroczniejsze miejsca, ponownie pogrążone w osobistej niepewności.
Tu również widzimy nieco makabry pod koniec opowiadania, kiedy to do naszego bohatera przychodzą dziewczyny zafascynowane czy wręcz na zabój zakochane w zaginionym przyjacielu Kojimie, które błagają Oshikiriego, aby ten pomógł im go szukać na bagnie. Chłopak niechętnie na to przystaje, gdyż nie uśmiecha mu się nurkować nocą w bagnie pełnym mułu i wodorostów. Dziewczyny są jednak bardzo zdeterminowane i nawet grożą bohaterowi. Nie dociera do nich nawet przekonywanie, że Kojima żyje i uciekł. Ich makabryczne oblicza sugerują, że i one mogą być duchami...czy szukały ukochanego i same utonęły w bagnie, które od lat uchodziło za...nawiedzone? Muszę przyznać, że całość wypada początkowo dość zabawnie, ale pod koniec robi się dość makabrycznie i nawet przerażająco.
Korespondencja to kolejna historia w zbiorze, która ma odniesienie do dwóch poprzednich opowiadań. Oshikiri ma bardzo realistyczne sny, w których szuka kogoś, kto czai się w jego domu: jest to dziwny chłopiec, który wygląda tak samo, jak nasz bohater i twierdzi, że jest tym ,,prawdziwym'' Toru Oshikiri. Przypisuje te sny strachowi spowodowanemu samotnym mieszkaniem w dużej, starej rezydencji (jego rodzice zawsze wyjeżdżają w interesach za granicę). Oshikiri decyduje, że potrzebuje dziewczyny, która dotrzyma mu towarzystwa. Pewnego dnia, kiedy chłopak wraca do szkoły po szalik, napotyka samotnie malującą po zajęciach Satomi, koleżankę z klasy. Uważa, że Satomi jest na tyle ładna, że mogłaby być jego dziewczyną, ale kiedy próbuje z nią porozmawiać, ona go odrzuca. Nie chce przyjaciół w szkole, bo ma trzy korespondencyjne przyjaciółki i to jej wystarczy. Kilka dni później Satomi przeprasza Toru i zwierza mu się, że jak tylko ujawniła swoim przyjaciółkom, iż nawiązała kontakt z chłopakiem ze szkoły, te zaczęły być bardzo nieprzyjemne: zaczęły ją oskarżać o kłamstwo i wyzywać. Po jakimś czasie chłopak zaczyna podejrzewać, że Satori ma urojenia...
Przyznaję, że ta historia miło mnie zaskoczyła. nie spodziewałam się jakiegoś wielkiego rozwoju sytuacji, a wszystko nasiliło się w dość szybkim tempie. Być może nawet za szybkim. Nie ma tu zbyt wiele miejsca, aby pozwolić sobie na psychoanalizę, która wymagałaby więcej niuansów i głębi postaci, niż Junji Ito nam tu pokazuje. Sama historia jest w porządku. Mamy tu trochę krwi i scen samookaleczenia, co miłośnikom krwistych historyjek do gustu przypadnie, ale nie liczcie na jakiś nadmiar czerwonej posoki...co to, to nie. Ostatecznie brak tu jakiegokolwiek zaskoczenia, to co wzięłam za zwrot akcji, było tak naprawdę oczywistym posunięciem autora, gdyż prędzej czy później było wiadomo, że stan Satomi zostanie ujawniony. Taka była zamierzona funkcja narracyjna. Ogólnie historia w miarę ciekawa, ale jakoś niespecjalnie zachwycająca. Wydarzenia, które miały miejsce, wydawały się albo wymuszone albo pośpieszne. No i tyle...
Intruz to czwarta historia z tomu, która opowiada o grupce dzieciaków, które zaprzyjaźniają się z Oshikirim. Któregoś dnia wszyscy udają się do jego domu, aby być świadkami niewyjaśnionych wydarzeń, jakie mają tam miejsce. Po jakimś czasie dostrzegają intruza z innego wymiaru, który w rzeczywistości jest ,,innym'' Oshikirim. Dzieciaki są świadkami, jak ,,obcy'' Oshikiri zakopuje ich zwłoki w swoim wymiarze. Na koniec nie zostało to wyjaśnione, ale pokazuje Oshikiriego siedzącego i wyglądającego na pozbawionego życia, złośliwego. Czy to w końcu był on? Albo Intruz? Co to może oznaczać?
Czytając tą historię, nasuwało mi się jedno pytanie: czy Oshikiri naprawdę nie był świadomy tego morderstwa? A może był w nie zamieszany? Mówi się, że nieznane jest zawsze najstraszniejsze. Moim zdaniem bohater uważał siebie za beznadziejną osobę w codziennym życiu, więc było mu wszystko jedno czy jego znajomi zginą czy nie. Nie sądzę, żeby normalny Oshikiri wiedział, że Intruz tam się znajdzie, aby zabić wszystkich jego przyjaciół, ale wątpię, żeby specjalnie się tym przejmował, kiedy to się już wydarzyło. To opowiadanie jest ciekawe w sumie od samego początku, gdyż już wówczas zadajemy sobie pytanie czy ów Intruz faktycznie przechadza się po dużym domostwie bohatera? A może mam on jedynie omamy spowodowane samotnością. Wszystko jednak ulega zmianie w momencie, kiedy zafascynowani koledzy sami są świadkami dziwnych dźwięków wydobywających się gdzieś z pokoi oraz widzą makabryczną scenę pochówku. Całość robi naprawdę bardzo dobre wrażenie.
Dziwną rzeczą w pierwszych czterech historiach jest to, że wszystkie dotyczą tej samej postaci, ale jest też tak, jakby każda z nich była zupełnie inną postacią w innych okolicznościach, ale w tym samym czasie chronologicznym.
Ich kulminacją są dwie ostatnie historie Przedziwna historia Oshikiriego oraz Przedziwna historia Oshikiriego - Ściany, które następnie ujawniają, że wszystkie poprzednie 4 historie dotyczą innego Oshikiriego w różnych wymiarach. Wspólnym elementem jest to, że Oshikiri mieszka w dziwnym domu, w którym te wymiary nakładają się na siebie, dzięki czemu zjawiska z jednego świata są widoczne i przenikają do światów innych.
Przestraszona młoda kobieta biegnie przez dom Oshikiriego, pełna strachu, że może odkryć jej obecność. Oshikiri rozpoznaje w niej swoją koleżankę z klasy, Mio Fuji. Żąda wyjaśnień w związku z jej nocną wizytą, ale spanikowane krzyki Mio powodują, że ucieka przed nim. Gdy Oshikiri wyciąga rękę, by ją chwycić, ona w tajemniczy sposób rozpływa się w powietrzu.Następnego dnia Mio pojawia się w szkole, jakby nie wydarzyło się nic niezwykłego. Emanuje swoim zwykłym szczęściem i wygląda zupełnie inaczej niż zmartwiona dziewczyna, którą spotkał Oshikiri. Oshikiri rozważa możliwość, że w jego domu kryje się brama do alternatywnych wymiarów, a Mio, którą spotkał ostatniej nocy, mogła pochodzić z równoległego wszechświata. Bohater zaczyna doświadczać makabrycznych wizji w swoim domu, co zaczyna przyprawiać go powoli o obłęd....
Przedziwna historia Oshikiriego jest zdecydowanie bardzo dziwna, nawet jak na standardy Junji Ito. Ciągle widzi ludzi, których zna, ale nigdy nie jest pewien, czy są to wersje, które zna, czy te, które natknęły się na niego z alternatywnego wymiaru. Ciągle się go też boją, więc nigdy nie jest w stanie uzyskać od nikogo prostej odpowiedzi. Co gorsza, czasami ludzie zmieniają się w potwory tuż przed śmiercią. Tym, co wyrywa Oshikiriego ze strachu, jest jego rozwijająca się przyjaźń z Mio, która po nieporozumieniu zaczyna interesować się jego życiem. Jej ciekawość naraża ją na niebezpieczeństwo, ale także stanowi zachętę dla Oshikiriego, aby dowiedzieć się, co się dzieje z jego domem. Okazuje się, że choć dom pełni rolę pomostu do alternatywnych wymiarów, przyciąga także innych, morderczych Oshikiri. Ten sobowtór jest odpowiedzialny za przemianę wszystkich w potwory, a umierając, wspomina, że czeka tam nieskończona liczba sobowtórów. Ma to związek z faktem, że Oshikiri nie tylko nie może ufać innym, ale bez swojej winy nie można mu ufać. Ten szczególny rodzaj historii odgrywa rolę w obawie, że istnieją złowrogie siły, nad którymi nie ma kontroli.
Przedziwna historia Oshikiriego - Ściany. Oshikiri cierpi na halucynacje i wierzy, że w jego domu jest żywa obecność. Zaczyna żałować swojej decyzji o pozostaniu sam w Japonii, podczas gdy jego rodzice wyjechali za granicę do pracy. Ostatnio Oshikiri zaczął słyszeć odgłosy przypominające odgłosy owadów pełzających po ścianach. Odwiedza swojego kuzyna Takayukiego, który sugeruje, aby jego ojciec uzgodnił to z rodzicami Oshikiriego, aby Oshikiri mógł zamieszkać z rodziną. Nagle następuje gwałtowne trzęsienie ziemi, a Takayuki i Oshikiri ukrywają się pod stołem. Oshikiri zostaje na noc u Takayukiego, ale kiedy następnego dnia wraca do domu, zauważa, że podczas trzęsienia ziemi zawaliła się część ściany. Jest zszokowany odkryciem zmumifikowanych zwłok w ścianie. Niespodziewanie wracają do domu rodzice bohatera. Czy będą w stanie wyjaśnić to makabryczne odkrycie?
W tej części udało się połączyć przerażające rzeczy ze ścian z dziwactwami z alternatywnego wymiaru, który pojawia się w kilku wcześniejszych opowieściach o Oshikirim. To może i nie jest jakaś niesamowita historia czy coś takiego, ale jest całkiem nieźle zmontowana. Jest w niej trochę trupów i groteskowych obrazów, do których Ito nas przyzwyczaił. Prawdziwą ,,wisienką na torcie'' był telefon po powrocie rodziców. Wspaniały moment!
Frankenstein to tytułowe siódme opowiadanie w tomie.
Jeśli chodzi o adaptacje, miłośnicy książek często czują się podzieleni: niektóre adaptacje są mile widziane, a inni nie wiedzą w nich sensu. Niektórzy spędzają godziny zastanawiając się, co jest lepsze. Uważam, że książka i film są zbyt od siebie odległe, aby można je było jednoznacznie i uczciwie porównać. Jednak adaptacje graficzne istnieją pomiędzy literaturą a filmem, dlatego często mogą działać jako doskonały sposób na adaptację dzieła pisemnego w coś bardziej wizualnego, przy jednoczesnym zachowaniu dużej części tekstu, który uczynił go wyjątkowym.
Mając to wyjaśnione, prawdopodobnie nie ma lepszego połączenia niż dzieła Mary Shelley i styl estetyczny japońskiej legendy mangi horroru, Junji Ito. Jedną z wielu rzeczy, które czynią Frankensteina tak ponadczasowym i ważnym dziełem literackim, jest twórczość Shelley. Miała szczególnie bogate słownictwo i pewność siebie, by używać go z absurdalnie dramatycznym talentem.
Jest to opowieść o Victorze Frankensteinie, młodym naukowcu, który odkrywa sekret tworzenia życia. Poddając swoje odkrycie próbie, zszywa humanoidalną istotę o gigantycznych rozmiarach i nasyca ją życiem. Dopiero gdy groteskowy olbrzym budzi się do życia, uświadamia sobie, że miał taką obsesję na jego punkcie, że zupełnie nie zastanawiał się nad tym czy powinien tworzyć coś tak potwornego.
Frankenstein był omawiany tak wiele razy, że nie mogłam powstrzymać się od zastanawiania się, co kolejna adaptacja jeszcze może wnieść? Często postać doktora Frankensteina kojarzy nam się z szalonym lekarzem w zamku na wzgórzu, któremu w rabowaniu grobów pomaga niepełnosprawny asystent, którego źle traktuje. W oryginalnej powieści Victor jest po prostu uczonym uniwersyteckim, który po stracie matki rzuca się w wir filozofii przyrody. Ucząc się zarówno od dawnych mistrzów, jak i korzystając ze współczesnej wiedzy, odkrywa coś, co staje się obsesją na punkcie potwierdzenia poprzez makabryczny eksperyment: zdolność nasycania materii nieożywionej życiem.
Opowiadanie Ito dość precyzyjnie dostosowuje historię Shelley, choć w zrozumiały sposób skraca przez aspekty komiksowe. Obejmuje to ramową narrację przedstawiającą kapitana Waltona spotykającego Victora ścigającego stworzenie przez lody Arktyki, któremu Victor opowiada swoją tragiczną historię. Miałam problem z tym, że Ito zrobił wszystko, co w jego mocy, aby wprowadzić zmiany, które oczerniają Stwora bardziej niż w powieści. Nadal okazywał współczucie, ale w kilku przypadkach jego akty przemocy wydawały się bardziej motywowane okrucieństwem niż chęcią zemsty za cierpienie i brak poczucia odpowiedzialności Victora. Druga zmiana dotyczy stworzenia przez Victora partnerki Potwora, co znacznie różni się od powieści, zapożyczając pewne pomysły z filmu Oblubienica Frankensteina i zmieniając rolę Henryka w tym momencie historii. Spodobały mi się te zmiany, nadając tej adaptacji własny, niepowtarzalny zwrot w opowieści, bez zbytniego różnicowania się.
Ilustracje zasługują to na szczególną uwagę i pochwałę. Projekt Ito przedstawiający Stwora, czerpie inspiracje z powieści, a nie z kultowego wyglądu, który wszyscy znamy. Jest wręcz groteskowy, co naprawdę podkreśla, że nie wygląda tylko na zniekształconą osobę, ale na prawdziwego potwora. Jednym z projektów, który naprawdę mnie zachwycił, był sposób, w jaki rysuje oczy Stwora. Zawsze wyglądają, jakby były pokryte jakąś obrzydliwą mazią, co nadaje im wspaniały, nienaturalny wygląd. Junji Ito nie wymyśla nowych scen tylko po to, by pokazać więcej Stwora. Każda chwila pojawienia się Stwora na stronie komiksu jest wydarzeniem, które pogłębia grozę i dalej rozwija jego relację ze twórcą oraz okrucieństwo otaczającego go świata. Nie ma tu nieuzasadnionych pokazów krwi i przemocy, a wszystko, co pojawia się w mandze, ma służyć historii. Ito powstrzymuje się dość mocno, aby uchwycić esencję rytmów opowieści oryginału. To adaptacja, która składa hołd i ukazuje wielki szacunek dla ostrożnych wyborów narracyjnych Shelley.
Tak naprawdę z całej mangi są to najważniejsze opowiadania. Cztery ostatnie historyjki, to krótkie opowiadanka, które gdzieś tam nam może przemknęły w innych tomach. Piekielny pogrzeb lalki to krótka, ledwie sześciostronicowa opowiastka, która ukazała się również pod postacią anime w Junji Ito: Collection (2018).Historia zaczyna się od mężczyzny w średnim wieku, który z przerażeniem patrzy w okno swojego domu i stwierdza, że spełniły się jego najgorsze obawy. Oznacza to, że ofiarą… choroby stała się jego córka Maria. Okazuje się, że według organizacji (prawdopodobnie WHO), 30% światowej populacji dzieci stało się ofiarą tak zwanej ,,choroby lalki'' o wczesnym początku, w wyniku której ramiona, nogi, dłonie i twarz dzieci zostają zdeformowane, by wyglądać identycznie jak u lalki, a skóra w końcu staje się drewniana, ich stawy stają się włoskowatymi pęknięciami, ich oczy mają puste spojrzenie, a ich twarz nie ma absolutnie żadnego wyrazu.
Przyczyna tej choroby nie jest znana, ale mniej znane jest to, jakie dzieci mogą zostać zakażone. Co więcej, okazuje się, że rodzice na całym świecie nie byli w stanie znieść takiego bólu i postanowili spalić swoje dzieci. Ojciec nie rozumie powodu. Jednak oboje rodzice Marii mają pewne pocieszenie w tym, że Maria zawsze będzie przy nich i że zawsze będzie się uśmiechać.
Jednak w miarę upływu czasu…
Jest to jedno z najkrótszych opowiadań Junji Ito, jakie miałam okazję przeczytać, jednak pozostawia mnie z wieloma przemyśleniami. Po pierwsze nie ulega wątpliwości, że Ito wykorzystuje tu jeden ze swoich najlepszych tematów - horror ciała, aby zilustrować ból, cierpienie i tragedię jednego elementu, do którego może odnosić się współczesne społeczeństwo – pogarszających się chorób, czy to raka, Alzheimera, cukrzycy, czy demencji lub jakikolwiek innej. Chodzi o przyjmowanie i dzielenie się bólem, z obu perspektyw. Jednak ze sposobu, w jaki Junji Ito opowiada tę historię, naprawdę nie wiem, kto cierpi najbardziej – Maria czy jej rodzice. Wierzę, że oboje odczuwają ten sam ból, z dwiema dużymi różnicami. Po pierwsze, ból Marii jest fizyczny, a jej rodziców psychiczny. Po drugie, Maria najprawdopodobniej ma straszliwą barierę, która izoluje ją od rodziców, a ci zmuszeni są skrzywdzić córkę, zostawiając ją przy życiu lub chowając.To naprawdę dobra historia, bardzo krótka, ale groteskowa i wytrącająca z równowagi i mrożąca krew w żyłach.
Nie ruszaj głową. Ośmiostronicowa historyjka opowiada o młodej dziewczynie imieniem Yagawa, która odwiedza doktora Otake, dentystę, który ją leczy. Okazuje się, że zainstalował on nowe mechaniczne krzesło z dwoma grubymi prętami, które wkłada się do uszu pacjenta, aby zabezpieczyć jego twarz. Krzesło bardzo ją niepokoi i ma wrażenie, że wygląda jak narzędzie tortur; doktor zapewnia ją jednak, że jest to nowe rozwiązanie zaprojektowane w celu uchwycenia dokładnego obrazu żuchwy. Doktor Otake próbuje pobrać wycisk szczęki Yagawy, ale maszyna nie uruchamia się. Zostawia ją na krześle i idzie rozwiązać problem. Jednak spada ze schodów i zostaje poważnie ranny. Zostaje przewieziony do szpitala i nikt nie zdaje sobie sprawy, że Yagawa nadal jest uwięziona na krześle.
Tym razem Ito mierzy się ze strachem przed sprzętem medycznym, który bardziej przypomina sprzęt, którego średniowieczni kaci używali do torturowania heretyków. Oczywistym jest, że każdy denerwuje się przed wizytą u lekarza. Gdybyśmy wiedzieli, że coś jest nie tak, to byśmy nawet nie poszli, prawda? Oczywiście na nerwy nie pomaga to, jak onieśmielające potrafią być szpitale. Zwłaszcza w początkach medycyny, kiedy na porządku dziennym było jakieś absolutnie średniowieczne wyposażenie.Innym strachem, którym atakuje nas Ito, jest strach przed utknięciem w pustym pomieszczeniu...ba...w pustej części szpitala, gdzie nie ma nikogo, kto mógłby pomóc...nikogo w zasięgu wzroku i słuchu. Z jednej strony wiemy, że pomoc jest tak blisko, ale z drugiej na tyle daleko, że zdajemy sobie sprawę, że nikt nas może nie znaleźć. To właśnie ta świadomość sprawia, że strach staje się jeszcze bardziej intensywny.
Strach przed samotnością i brakiem kogokolwiek, kto mógłby pomóc, może skłonić ludzi do zrobienia niesamowitych rzeczy. Przerażające, bolesne i naprawdę pokręcone, ale mimo to niesamowite.
Nasza bohaterka w historii Ito jest taka sama.
Ito naprawdę pozwala, aby jego mimika zabłysła w tej historii. Wyraźnie widać desperację i strach. Jednakże podobają mi się również subtelne oznaki odwagi wyryte na twarzy naszej postaci. Jej oczy są szalone ze strachu, ale widać, że jest zdeterminowana zrobić wszystko, aby uciec od kłopotów. To, co zamierza zrobić, wymaga dużo odwagi i na szczęście dla nas Ito tego nie pokazuje. Zamiast tego dostajemy miły przeskok w czasie. Nie ruszaj głową to bardziej zabawna niżeli przerażająca historia.
Dwie ostatnie historie, które zamykają cały dziesiąty tom, to Boss Nonnon i Boss Nonnon i zabawa w chowanego. Obie historie to upamiętnienie ukochanego psa. Ito opisuje tu ze szczegółami perypetie, z którymi trudno było sobie poradzić mając Non Non u boku. To rodzaj słodko-gorzkich i zabawnych historii, którymi dzieli się autor, wspominając swojego pupila. Troska i uczucie, jakim Junji Ito i jego matka darzyli Non Non jest w pełni ukazana, co powoduje, że podczas czytania tych dwóch przezabawnych historyjek czujemy wzruszenie i oba opowiadanka są po prostu...słodkie.
Reasumując: Dziesiąty tom ,,Junji Ito Kolekcja Horrorów'' jest jednym z krótszych, które ukazały się na polskim rynku. Mimo wszystko jest to bardzo solidna lektura. Przedstawiona historia Frankensteina była wierniejszą i bardziej szczegółową adaptacją, niż się spodziewałam, co mnie całkiem usatysfakcjonowało. Z pewnością warto zapoznać się z tą historią, chociaż stanowi ona tylko połowę całej książki.Historie Oshikiri są w porządku, ale trochę dziwne. Szczerze mówiąc, odniosłam wrażenie, że Ito w miarę upływu czasu nie mógł się zdecydować, czy chce pisać epizodyczne historie z powracającą postacią, czy też połączyć je w jakiś sposób. Ostatecznie wyszło niespójnie, ale intrygująco. Na zakończenie książki następuje kilka krótszych, samodzielnych historii, które były krótkie i słodkie i kończyły się na wysokim poziomie.
MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹👹 8/10
Tytuł: ,,Frankenstein"
Scenariusz: Junji Ito
Rysunek: Junji Ito
Wydawca: JPF
Data wydania: 10.2019
Stron: 400
Format: A5
Oprawa: miękka z obwolutą
Papier: offsetowy
Druk: cz.-b.
Cena: 44,99 zł
4 komentarze:
Jedna z pierwszych mang Ito jakie zakupiłem. W sumie tytułowa historia chyba najmniej interesująca w całym zbiorze. Cała reszta jest jak najbardziej w porządku.
Jedna z lepszych mang Ito. Dla mnie sztos. 🤩
Podobała mi się ta manga. Nie jest to idealna adaptacja oryginalnej powieści, ale sztuka jest niesamowita jak zawsze i naprawdę się podoba. Całkiem dobrze oddaje atmosferę grozy.
Podobały mi się zmiany, które Ito wprowadził. Poczułem, że dodały ciekawego zwrotu akcji do historii.
Prześlij komentarz