Azjatycki horror swój pierwszy znakomity ''horror verite'' pokazał w stylu japońskim. Mam tu na myśli rewelacyjny Noroi The Curse z 2005 roku w reżyserii Kôji Shiraishi. Od tego momentu można zauważyć nagły wzrost tego typu produkcji grozy w Azji. Dziś możemy wymienić kilka naprawdę godnych uwagi tytułów, do których bez wątpienia - oprócz już wspomnianego Noroi - należą chociażby koreański The Butcher (2007) czy singapurski Haunted Changi (2010) - oba zrecenzowane na Japonia Dream.
Dziś przedstawię Wam kolejną tego typu produkcję - koreański Deserted House.
W prowincji Gyeonggi znajduje się pewien opuszczony dom, który od bardzo dawna cieszy się złą sławą. Mieszkańcy regionu mówią, że w przeciągu czterdziestu dwóch lat zaginęło na terenie posiadłości sześć osób, osiem osób zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach oraz doszło do jedenastu zabójstw, których również nie udało się rozwiązać. Władze zagrodziły teren domu i zakazały wstępu. Pomimo zakazu, troje ludzi zajmujących się eksploracją opuszczonych miejsc, jak i trójka reporterów telewizyjnych postanawia odwiedzić to miejsce i nagrać materiał.
Wszyscy giną jednak bez śladu, a podczas poszukiwań odnaleziono tylko ich nagranie...
Od razu da się zauważyć niemal uderzające podobieństwo do amerykańskiego Blair Witch Project, z tą tylko różnicą, że Koreańczycy w przeciwieństwie do swoich amerykańskich kolegów nie biegają po lesie, a... po opuszczonym (rzekomo) domu.
Wydaje się, że za popularnością tego gatunku filmowego stoi przede wszystkim skromność budżetu, jaki wkłada się w tego rodzaju produkcje. Fabuła ogranicza się do jednego miejsca, nie stosuje się efektów specjalnych, a przynajmniej w znikomej ilości oraz aktorów też jest tylko garstka. Wydawałoby się, że przy takich horrorach wcale nie muszą pracować znamienite gwiazdy kina i praktycznie każdy może wziąć aparat do rąk czy kamerę i biegać w kółko, krzycząc...
Tak też niestety jest w przypadku koreańskiego horroru, gdzie nie dostajemy tak naprawdę nic poza ciemnymi kadrami, w których widać naprawdę niewiele, jak i dodatkowo ciągle mamy do czynienia z rozwrzeszczaną grupą osób, które biegają po ruinach domu i krzyczą, bo coś usłyszą, coś spadnie, pęknie lustro...litości.
Pewnie, że na początku poznajemy historię tego miejsca, poznajemy ekipę oraz mamy okazję obejrzeć jej przygotowania do wyprawy. Niestety, za dnia, kiedy jeszcze wszystko widać - nie mamy nic ciekawego do oglądania i nic się nie dzieje. Co gorsza, w momencie, kiedy zapada zmrok i ma się coś dziać - nie dość, że nic nie widzimy, to i nie bardzo wiemy, co się dzieje. Jest ciemno, ludzie biegają, a my tylko wytężamy wzrok i tak naprawdę na wiele się to nam nie zdaje, bo i tak nic konkretnego nie dostrzeżemy.
Sama lokalizacja miejsca, które młodzi ludzie eksplorują jest ok: ruiny budynku robią piorunujące wrażenie i zarówno sam dom, jak i jego otoczenie aż kipi od grozy. Jest strasznie ponuro i można wyczuć napięcie i dziwny niepokój, jaki tam panuje.
Co z tego jednak, jak przez pierwszą połowę filmu nie dzieje się nic konkretnego, a w drugiej połowie prawie nic nie widzimy. Ja rozumiem, że jest noc, ale można to było rozegrać za pomocą np. noktowizorów lub czegoś podobnego, jak to miało miejsce w Haunted Changi, gdzie przerażające wydarzenia też rozgrywały się nocą, ale tam można było dostrzec to i owo. Tu słyszymy jedynie okropne krzyki uczestników wyprawy i latający obraz kamery trzymanej przez jednego z nich, który niewiele nam jednak pokazuje. Mimo to jednak film ten na swój sposób przeraża, być może właśnie dlatego, że nie widzimy, co tak naprawdę spotyka eksloratorów tego miejsca.
Deserted House oryginalnością nas nie zaskoczy, ale skłamałbym, gdybym napisała, że nie warto się nim zainteresować. Pojawia się tu naprawdę kilka przerażających momentów: nieznanego pochodzenia plamy krwi, jakiś szalony mężczyzna, który bez wątpienia jest zagrożeniem dla przedstawionej ekipy, dziwne dźwięki, hałasy, i niepokojące wydarzenia.
W zasadzie nie mamy pojęcia, co tam się rozgrywa: czy członkowie ekipy giną poprzez ingerencję sił nadprzyrodzonych czy też są mordowani przez niezrównoważonego psychicznie człowieka, który błąka się po tym terenie, na co wskazywałaby końcówka filmu. Jednak wszystko to, to tylko nasze przypuszczenia.
Film jest doskonałym przykładem na to, że ''horror verite'' wciąż trzyma poziom i mimo, że koreańska produkcja nie oferuje niczego nowego, a dodatkowo zrobiona jest niezbyt idealnie - to jednak warta jest zapoznania. Nie ważne czy jesteś fanem tego pokroju horrorów czy nie - Deserted House to prawie 90 minut makabrycznej jazdy bez trzymanki.
MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz