wtorek, 6 listopada 2018

Dlaczego Amerykanie kręcą remaki?

Przyznam szczerze, że w ostatnim czasie to pytanie słyszę dosyć często. Osoby, które znają moje zainteresowania, przy każdej nadarzającej się okazji zadają mi to pytanie, na które trudno tak naprawdę jednoznacznie odpowiedzieć.
Oczywiście, można pokusić się o lakoniczne stwierdzenie, że Amerykanie kierują się fascynacją Dalekim Wschodem, a dokładniej ich kulturą i religią. Uważam jednak, że zjawisko tzw. amerykańskich remaków ma nieco głębszy wymiar.


 Bez wątpienia wszystko zaczęło się w 1998 roku, kiedy to na ekrany wszedł Ringu Hideo Nakaty, a rok później jego sequel. Oba filmy odniosły niewyobrażalny sukces i amerykańscy twórcy bardzo szybko uchwycili okazję i wykupili prawa do nakręcenia swojego The Ring, który ukazał się w 2002 roku, i którego reżyserem jest Gore Verbinski. Zapewne jedną z przyczyn nakręcenia remaków Ringu (drugi The Ring miał premierę w 2005 roku) było przeniesienie sukcesu oryginalnych produkcji za ocean. Co ciekawe, w niektórych przypadkach przyniosło to wręcz odwrotny rezultat, ponieważ dzięki produkcji Verbinskiego, poszczególni fani kina zainteresowali się japońskimi pierwowzorami i  zaczęli śledzić japońską kinematografię grozy.
 Jeśli chodzi o porównanie wersji japońskich i amerykańskich, wypada to różnie i trudno jednoznacznie wskazać zwycięzcę. Jednak z własnych obserwacji skłaniam się ku stwierdzeniu, że większą przychylność fanów kina zdobyły produkcje japońskie. Dlaczego? Otóż, uważam, że ludzi pociąga to, czego nie są w stanie zobaczyć i dostrzec na ekranie podczas oglądania filmu. Tak się dzieje w przypadku Ringów z Kraju Kwitnącej Wiśni. Nieco inaczej natomiast wypadają remaki amerykańskie, w których wszystko pięknie jest wyjaśnione i widz tak naprawdę nie ma do czynienia z żadną tajemnicą, która tak bardzo charakteryzuje produkcje japońskie.
Oczywiście można by także wiele napisać o różnicach kulturowych między dwoma państwami i różnym rozumieniem pojęcia zła. Jednak tej problematyce przyjrzę się innym razem, skupiając się wówczas tylko i wyłącznie na różnicach kulturowych. Faktem jest, że po remakach Ringu, jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać kolejne ''zamerykanizowane'' azjatyckie horrory. Większość z nich została przyjęta chłodno zarówno przez krytyków jak i widzów.
W 2002 roku, spod ręki Nakaty wyszedł kolejny interesujący horror, zatytułowany Dark Water. Amerykanie długo nie czekali i już 3 lata później nakręcili swoją własną ''Ciemną Wodę'', w której główną rolę zagrała Jennifer Connelly. Jak się okazało, film otrzymał już wkrótce potężne ''baty''. Zarzucano mu nudę, niekiedy brak logiki oraz zupełny zanik tajemniczości (podobnie jak to uczyniono z drugą częścią The Ring). Przez fanów kina film został nazwany potocznym zwrotem - ''gniot''.
Podobnie rzecz się miała ze znakomitym Ju-On Takashi Shimizu. Japońskie wersje tego horroru ukazały się w 2003 roku. Remake pierwszej części doczekał się premiery rok później, natomiast druga część amerykańskiej Klątwy ukazała się w roku 2006. Przy obu amerykańskich produkcjach - co może wydawać się dość zadziwiające - pracował sam Shimizu. Być może ten fakt pozwolił poniekąd zostawić w nich klimat pierwotnych wersji. Jednak i one nie uciekły od krytyki. O ile pierwszą część amerykańskiego remaku przyjęto w miarę pozytywnie, o tyle druga część wypadła znacznie gorzej. Wielu obserwatorów kina azjatyckiego stwierdziło, że druga część amerykańskiej Klątwy wiele straciła głównie poprzez przeniesienie akcji do USA, gdzie jak pamiętamy - klątwa Kayako Saeki podążyła za jedną z bohaterek. Ciekawostką jest fakt, że reżyser Takashi Shimizu zapowiedział trzecią część Ju-On jeszcze na ten rok. W odpowiedzi Amerykanie już zacierają ręce i planują swój remake na rok 2009. Jak to bywa w przypadku tego typu pogłosek - o japońskiej trzeciej części wiadomo niewiele, natomiast Amerykanie w całej okazałości przedstawili już obsadę i bohaterów trzeciego remaku Klątwy. Pomysł jednak spotkał się z ogromnym zaskoczeniem, a nawet kpiną kinomaniaków, gdyż osoby, które oglądały drugą część amerykańskiego The Grudge pamiętają doskonale, że w tej części ginie większość głównych bohaterów. O dziwo, w obsadzie trzeciej części możemy natrafić na nazwiska bohaterów..., którzy zginęli w części poprzedniej. Osobiście nie znam jeszcze fabuły trzeciej części Ju-On, dlatego tym bardziej nie jestem w stanie wytłumaczyć czemu ma służyć taki zabieg, o którym piszą Amerykanie, czyli dalsze losy bohaterów, którzy przecież nie mają prawa w tej części żyć (!!!) Mija się to z logiką fabuły, jako całości Klątwy.
Można tu podać wiele takich niezrozumiałych kontynuacji, opierając się tylko i wyłącznie na kinie japońskim, jednak moim zamiarem jest ukazanie zjawiska remaków ogólnie w azjatyckim kinie grozy.
Jednym z horrorów, którego remake rozzłościł (delikatnie mówiąc) fanów azjatyckich ''straszaków'' był tajlandzki Shutter (Widmo) z 2004 roku. Cztery lata później doczekał się on swojego amerykańskiego odpowiednika i od razu posypały się głosy krytyki pod jego adresem:

''...marna PARODIA oryginału...''


'' Nie radzę oglądać tego remaku. Z filmu napięcie piętnowała chyba tylko muzyka...''


''...absolutnie nie polecam tego filmu, jedna wielka amatroszczyzna...''


To tylko kilka z licznych głosów krytyki, które pojawiły się zaraz po premierze. Po raz kolejny zarzucano filmowi nudę, zero tajemniczości i przede wszystkim dreszczyku grozy, który towarzyszył podczas oglądania produkcji Pisanthankuna oraz Wonqpooma.
Kolejnym przykładem nieudanego remaku jest film The Eye (Oko), którego reżyserami są znakomici bracia Pang. Film swoją światową premierę miał w 2002 roku (w Polsce musieliśmy czekać na niego aż do tego roku!) Produkcja od razu zdobyła uznanie wśród zachodnich jak i polskich widzów. Chwalono film między innymi za znakomitą muzykę, klimat i przerażenie, jakie momentami wywoływał. Oczywiście znalazły się też głosy krytyki, które zarzucały produkcji np. słabe wykonanie w przeciwieństwie do niezłego pomysłu fabularnego. Fakt faktem, że The Eye z 2002 roku zaczęto uważać za jeden z najbardziej przerażających filmów grozy właśnie tego roku. Nieco inaczej sprawa się potoczyła z amerykańskim Okiem z 2008 roku. Jak napisał jeden z użytkowników portalu Filmweb:

''Grząski teren remaków azjatyckiego kina grozy jest dla zachodnich filmowców jak bokserski ring.''

Myślę, że to zdanie doskonale ukazuje sytuację, jaka się rozgrywa w światku filmowym Hollywoodu. Mimo, że osobiście nie przepadam za remakami i jestem zazwyczaj na każdą tego typu produkcję nastawiona sceptycznie, to z reguły za nie chwytam, aby mieć możliwość porównania w późniejszym czasie oryginału z jego przeróbką. Zabiegi tego typu śledzę w zasadzie już od początku, kiedy tylko na szeroką wodę wypłynęły amerykańskie remaki. Po takim czasie mogę stwierdzić, że zachodnie produkcje stawiają nie na klimat, lecz przede wszystkim na efekty, które służą wywołaniu przerażenia. W rzeczywistości jednak przynosi to odwrotne skutki. Powstrzymam się od własnej subiektywnej oceny remaków, gdyż mogłabym na ten temat pisać i pisać, a nie takie jest założenie tego artykułu.
Wracając do Oka Davida Moreau i Xaviera Paluda - od razu zauważono, że nie uchwycił on klimatu filmu braci Pang. Oczywiście ogromna różnica pojawia się także w stopniowaniu grozy. Jak stwierdzono - to jedynie historia z dreszczykiem, ale do typowego horroru mu wiele brakuje. Nie ma w nim wizji świata pozagrobowego, co znajduje się w produkcji z Hong Kongu, i która jest w zasadzie ''siłą napędową'' filmu. W osiągnięciu sukcesu na miarę oryginalnego The Eye, nie pomogła nawet Jessica Alba, która zagrała główną rolę.
Należałoby wreszcie zadać pytanie: dlaczego amerykańskie wersje praktycznie zawsze okazują się kompletną klapą? Jako jedną z przyczyn, podaje się fakt, że producenci z Azji po prostu wiedzą co robią i przede wszystkim lubią to, co robią. Amerykanie natomiast patrzą na to, jakby tu zgarnąć sporą sumkę pieniędzy, ale z drugiej strony, aby się niezbyt wiele napracować. Drugą - według mnie bardzo ważną kwestią - jest nic innego, jak różnica kulturowa pomiędzy Wschodem a Zachodem, o czym wspomniałam nieco wcześniej. Nie trudno nie zauważyć, jaka tematyka wiedzie prym w azjatyckich horrorach, a jaka w europejskich czy amerykańskich. O ile w japońskich, koreańskich czy chińskich filmach grozy dominują takie elementy jak: włosy, woda czy strach przed szkołą średnią (popularnym tematem w Tajlandii są obrzędy czarnej magii), o tyle zachodnie produkcje skupiają się w filmach zazwyczaj na demonach lub potworach. Raczej nie spotykamy tu tematyki ducha, który nie może (bądź nie chce) opuścić świata żywych. Trzecim - równie ważnym czynnikiem - który jak sądzę niszczy amerykańskie remaki, to fakt, że zachodni producenci chcą wcisnąć w kulturę coś, co do niej zupełnie nie pasuje. Jak wiadomo, w krajach Azji, duchy przodków odgrywają dużą rolę w życiu współczesnym. Natomiast tak się nie dzieje w kulturach zachodnich, gdzie do duchów nie przywiązuje się tak ogromnej wagi. Dlatego też, podejmując tematykę, która jest tak ważna w kulturach Wschodu, ''na swoim terenie'' Amerykanie odnoszą totalną porażkę. Azjaci, poprzez swoje filmy grozy, ukazują to, czego się obawiają, ukazują swoje lęki. Zazwyczaj produkcje te są mało dochodowymi przedsięwzięciami i ludzie traktują te filmy bardzo poważnie. Odwrotnie się dzieje w Ameryce, gdzie producenci skupiają się na całej masie efektów specjalnych, niszcząc tym samym mistycyzm i klimat tak bardzo charakterystyczny dla azjatyckich horrorów. Przez to film zachodni staje się nie tyle przerażający, co wręcz niekiedy kiczowaty. Nie twierdzę oczywiście, że wszystkie remaki są sobie równe i należy ich unikać. Jednak zdecydowana większość niestety nie potrafi choć przez moment przerazić widza lub zainteresować go na tyle, że pamiętałby o nim długo po seansie.
Niestety, nic nie wskazuje na to, aby ta potężna machina remaków miała się zakończyć. W planach już są kolejne amerykańskie przeróbki znakomitych japońskich (i nie tylko) filmów, jak Ringu 0 (The Ring 3) czy Battle Royale.
Jeżeli ktoś jest fanem azjatyckich filmów grozy, radzę aby nie zawracać sobie głowy hollywoodzkimi superprodukcjami i napawać się pięknem oryginałów, które przecież nie mają sobie równych.

Autor: Agnieszka Kijewska


źródła:

1. http://www.filmweb.pl
2. http://www.kinomaniak.org
3. http://www.film.gazeta.pl
4. http://en.wikipedia.org

Filmy:

1. Ringu, reż. Hideo Nakata, Japonia 1998
2. Ringu 2, reż. Hideo Nakata, Japonia 1999
3. Dark Water, reż. Hideo Nakata, Japonia 2002
4. Shutter, reż. Banjong Pisanthanakun, Parkpoom Wongpoom, Tajlandia 2004
5. Ju-On, reż. Takashi Shimizu, Japonia 2003
6. Ju-On 2, reż. Takashi Shimizu, Japonia 2003
7. The Eye, reż. Oxide Pang Chun, Danny Pang, Hongkong 2002
8. The Ring, reż. Gore Verbinski, USA 2002
9. The Ring 2, reż. Hideo Nakata, USA 2005
10. Dark Water, reż. Walter Salles, USA 2005
11. Shutter, reż. Masayuki Ochiai, USA 2008
12. The Grudge, reż. Takashi Shimizu, USA 2004
13. The Grudge 2, reż. Takashi Shimizu, USA 2006
14. The Eye, reż. David Moreau, Xavier Palud, USA 2008

4 komentarze:

Rafał Figiel pisze...

Remaki to zupełnie niepotrzebny ,,zabieg'' w kinie. Nie ma żadnego remaku, który naprawdę skupiłby na sobie moją uwagę. Odgrzewane kotlety w kinie są do dupy! ,,The Grudge'' ratuje jeszcze to, że występują tam japońscy aktorzy. Inaczej wyszłaby z tego szmira totalna, jak w przypadku ,,Ringu''.

Martyna Kazimierczak pisze...

Nie lubię. :( Jedynymi remakami, jakie jeszcze toleruję są pierwszy ,,The Ring'' oraz pierwsza ,,Klątwa''.

Klaudiusz pisze...

Teraz znowu mają wyjść jakieś ,,Klątwy'' spod rąk Amerykanów. Nie widzę sensu tak ciągnąć tego w kółko. Już Japończycy powinni sobie darować, a Amerykanie tym bardziej.

Edgar pisze...

Niestety nie jest to tylko problem Azja-USA. Takich remaków jest całe mnóstwo nawet wśród amerykańskich filmów (zwłaszcza horrorów). Spójrzmy chociażby na coraz to nowe przeróbki filmowe powieści Henry'ego James'a - ,,W kleszczach lęku''. Książka to było coś, ale każde kolejne filmowe adaptacje i powielanie ich to już totalna klapa: najbardziej klimatyczny był horror z 1961 roku ,,W kleszczach lęku'' Jacka Claytona, ,,Koszmary'' z 1971 roku też dają radę, ale potem - horror z 1992 roku, 1999 r i 2006 z irytującą do granic możliwości Leelee Sobieski...no i nie wspominając o masakrycznie nudnej ,,Guwernantce'' z 2020 roku - to już szmiry jakich mało w świecie filmowej grozy. Podobnie ma się własnie rzecz z amerykańskimi remake'ami. Azjatyckie oryginały są w porządku, ale ich amerykańskie odpowiedniki to już zupełnie inna bajka.