Chodzą słuchy, że po mieście krąży straszliwa taśma wideo. Każdy, kto ją obejrzy, umiera siedem dni później. Kiedy czworo nastolatków umiera w tajemniczy sposób właśnie tydzień po obejrzeniu takiego wideo, dziennikarka Rachel Keller odnajduje taśmę wideo, żeby ją obejrzeć. Przepowiednia się spełnia, zegar nieubłaganie wybija kolejne godziny. Rachel ma tylko siedem dni, żeby rozwikłać tajemnicę.
Kiedy wielki sukces odniosła książka Koji Suzuki - Ring i późniejsze japońskie filmy, można się było właściwie spodziewać, że historią przeklętej kasety wideo wkrótce zainteresuje się też Hollywood.
Pamiętam, kiedy po raz pierwszy obejrzałam ten remake, pomyślałam, że właściwie nie jest on taki zły. Wprawdzie daleko mu do oryginału, gdyż w związku z przeniesieniem akcji z Japonii do USA, wiele elementów uległo zmianie, to jednak horror Verbinskiego zachował pierwotny klimat mroku i tajemniczości.
Dużo uwagi odnośnie różnic tego filmu z japońskimi odpowiednikami czy książkowym pierwowzorem omówiłam dokładniej w swojej pracy magisterskiej, do której zainteresowanych odsyłam tutaj. Nie będę więc poświęcać im w niniejszej recenzji zbyt wiele uwagi, skupiając się jedynie na samym filmie i jego walorach jako horroru. Głównymi różnicami, jakie wprawne oko fana horroru wyłapie, to przede wszystkim dwie różne postacie: Sadako-Samara. U Hideo Nakaty, Sadako jest nastolatką, której nie akceptują rówieśnicy, dodatkowo dziewczyna posiada zdolności mediumistyczne (podobnie jak jej matka), które stają się jej przekleństwem. W filmie Verbinskiego, Samara to dziewczynka, która na skutek swoich niewyjaśnionych zdolności doprowadziła do ruiny swoich przybranych rodziców - państwa Morgan. Kolejnym - jakże zupełnie innym aspektem są dwa różne filmy, znajdujące się na taśmie wideo. Oba nie mają ze sobą właściwie nic wspólnego. Ciekawą różnicą jest też śmierć bohaterów: w japońskiej wersji, ofiary Sadako umierały na skutek zatrzymania akcji serca, ich twarze zastygały w niemym krzyku. W amerykańskiej wersji natomiast widzimy, że twarze ofiar Samary wyglądają, jak twarze topielców. Takich różnic pomiędzy obiema wersjami można znaleźć naprawdę wiele i obie wersje kończą się różnymi wnioskami.
Jak wspomniałam, amerykański Ring to przede wszystkim emanująca zewsząd tajemnicza atmosfera, a także ukazanie ludzkiego strachu, który przybiera niejednokrotnie rozmiar paniki wśród bohaterów i nic dziwnego, gdyż doświadczają oni czegoś, czego nie są w stanie zrozumieć. Grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo, któremu nie są się w stanie przeciwstawić, bo jak można uchronić się przed czymś, czego się nie zna i czego się nie widzi. Śmierć przychodzi nagle...
Film robi naprawdę pozytywne wrażenie. Na uwagę zasługuje nie tylko znakomita fabuła - historia, która sprawia, że ciarki nam przebiegną po plecach, ale również nie ma co narzekać na aktorstwo. Rewelacyjna Naomi Watts świetnie wcieliła się w rolę dziennikarki Rachel Keller, którą zagrała przekonująco i bardzo efektownie. Także duże słowa uznania należą się dla dziewięcioletniego wówczas Davida Dorfmana, który wcielił się w postać syna Rachel - Aidana. Swoje postaci ukazali wzorowo i to w dużej mierze dzięki nim, film ogląda się z wypiekami na twarzy.
Na uwagę zasługuje również rewelacyjna ścieżka dźwiękowa, która momentami naprawdę może przerazić nawet tych najodważniejszych horrormaniaków. Doskonale wprowadza nastrój grozy i tajemniczości, który bije niemalże z każdej sceny filmu Verbinskiego.
Muszę przyznać i robię to bez bicia, że The Ring jest filmem, który podoba mi się równie tak samo, jak jego oryginalny pierwowzór. Mimo znaczących różnic, które są wynikiem odmienności kulturowej, horror ten robi na mnie również pozytywne wrażenie. Co najważniejsze - potrafił mnie przerazić równie mocno co film Nakaty. Jest to zresztą film, do którego zawsze z chęcią wracam i robię to w miarę systematycznie (podobnie, jak ma się to rzecz z amerykańską Klątwą). Tak, tak...źle nie przeczytaliście - zarówno The Ring, jak i Klątwa ,,made in USA'', to dwa remaki, za które zawsze z chęcią chwytam i za każdym razem cieszę się niezmiernie oglądając te horrory. Ich seans sprawia mi niebywałą frajdę.
The Ring to horror bardzo dobry. Wprawdzie wielu widzów zarzuca amerykańskiej wersji zbyt czytelną historię i zrozumiałą fabułę, a przede wszystkim efekciarstwo, co jak wiadomo nie ma miejsca w japońskim horrorze, to jednak mimo wszystko nie sądzę, aby był to jakiś jego wielki mankament. Po prostu Japończycy wolą powodować u widzów ciarki na plecach, zaś ich amerykańscy koledzy wywoływać okrzyk przerażenia. I w jednym i drugim wypadku działa to rewelacyjnie i oba ,,zabiegi'' mają swoich zagorzałych fanów.
Ja oczywiście jestem zwolenniczką podejścia azjatyckiego, gdyż tajemnica pozostaje w głowie o wiele dłużej niż szok i przerażenie, które z reguły szybko mijają. Jednak nie można przejść obok tego horroru obojętnie, gdyż na pewno wyróżnia go świetnie ukazany strach, mroczny klimat, jak również niesamowite efekty dźwiękowe, które zapadają w pamięć.
MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹👹👹 9/10




