czwartek, 4 października 2018

The Noise (aka Hałas); Malezja

Malezja to kraj, w którym horrory tworzy się coraz prężniej. W wielu przypadkach są to filmy grozy tzw. ,,mieszane'', kiedy to powstają przy współudziale innych krajów, np. Possessed (2006 r.; reż. Bjarne Wong), w powstanie którego swój wkład miały i Hongkong i Malezja i Chiny czy Jiu dian de Sade (2012 r.; reż. Oman Dhas), powstałym przy współudziale Singapuru. Ale Malezja, to też horrory ,,samodzielne'' (że tak to ujmę) i to horrory, na których naprawdę warto zawiesić oko - wspominając tu chociażby rewelacyjną Histerię (2008 r.) Jamesa Lee czy też równie udany Damping Malam (2010 r.) Ahmada Idhama. Ale to też cały szereg horrorów mniej znanych szerokiemu gronu odbiorców, które w świecie filmowej grozy zdobyły uznanie: Mantra (2010 r.; reż. Azhari Mohd Zain), Seru (2011 r.; reż. Ming Jin Woo), Laluan Puaka (2011 r.; reż. Yusry Abd Halim) czy całkiem ciekawe nowele filmowe grozy, zatytułowane 3 Doors of Horrors, powstałe w 2013 roku spod ręki Leroy'a Low'a.
Nowe ,,dzieło'' grozy urodzone w Malezji, to pomysł Adriana Teh'a, który dotychczas znany był głównie z komedii. Więc teraz przyjrzyjmy się, jak wypadł temu młodemu panu debiut grozy...

Le Ren wraz ze swoją dziewczyną Ming Ming przenoszą się do starego domu na przedmieściach. Oboje bardzo się cieszą, gdyż wierzą, że ich nowy dom przyniesie im spokój i będą mogli rozpocząć razem wspólne życie. Le Ren jednak nie jest świadomy tego, że ów dom stanie się któregoś razu jego koszmarem. Mężczyzna coraz częściej zaczyna słyszeć niskie, przytłumione dźwięki znikąd, które dochodzą z każdego zakamarka domu, a dodatkowo zaczyna dostrzegać postać małego chłopca. Życia nie ułatwia Le Renowi również jego starsza siostra - Le Juan, która nagminnie prosi brata, aby ten opuścił Ming Ming, na co mężczyzna kategorycznie się nie zgadza. Jednak późniejsze wydarzenia, jakich jest świadkiem, uświadamiają go, że nie wszystko jest do końca w porządku...

Kiedy znalazłam ten film zupełnym przypadkiem, byłam zachwycona, gdyż oto - po pierwsze - już dawno nie miałam do czynienia z malezyjskim horrorem, a po drugie - z doświadczenia wiedziałam, że Malezja potrafi przestraszyć całkiem konkretnie. Właśnie te czynniki spowodowały, że postanowiłam nie czekać na jakąś konkretną wolną chwilę, tylko jak najprędzej wrzucić płytę z filmem do odtwarzacza DVD i rozkoszować się kolejnym azjatyckim horrorem.
Kiedy pojawiły się pierwsze kadry, wierzyłam, że będzie to kolejny film grozy z prawdziwego zdarzenia i niejednokrotnie podczas seansu włos zjeży mi się na głowie. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę się tak okrutnie pomylić...
Można by rzec, że w horrorze Teh'a, który notabene wcielił się w postać Le Rena jest wszystko, co typowy ghost powinien mieć: dziwne dźwięki w starym domu, duch chłopca, który pojawia się niespodziewanie, tajemniczą zamkniętą szafę, w której...nie wiadomo co się znajduje i ogólnie wiele, wiele więcej. Czyli na dobrą sprawę, malezyjski horror ma wszystko to, co rasowy horror mieć powinien. Wszystko, co powinno widza skutecznie przestraszyć. Dlaczego więc ocenia się go w kręgach miłośników skośnookiej grozy tak surowo? Dlaczego zdobywa tak niskie noty? Ano dlatego, że horror to mizerny. Na tym recenzję tą można by zakończyć, bo prawdą jest, że samej grozy tu jak na lekarstwo, a jeżeli już się pojawią jakiekolwiek duchy - a jest to praktycznie duch chłopca - to nie robią one na nas większego wrażenia. Nie są straszne, nie robią nic strasznego i nawet nie przerażają bohaterów. Nas - widzów może przerażać jedynie fakt, że zamiast horroru, dostaliśmy jakiś melodramat okraszony całą masa scen o charakterze retrospekcji (w postaci wspomnień), okraszonych romantyczną muzyczką. Wybaczcie, ale nie tego się spodziewałam.
Początek filmu jest całkiem obiecujący, bo poznajemy młodą szczęśliwą parę młodych ludzi, którzy właśnie razem zamieszkali i chcą być szczęśliwi. Wszystko zaczyna się komplikować w momencie, kiedy Le Ren zaczyna dostrzegać dziwne rzeczy i słyszeć niepokojące dźwięki, których nie jest w stanie zidentyfikować. W tym momencie przypominało mi to troszkę tajlandzkiego Shuttera (2004 r.), ale tylko troszkę i tylko momentami (element prześladowania chłopaka przez zjawę, przy nic nie podejrzewającej jego dziewczynie). Generalnie zapowiadało się nieźle, bo podejrzewałam, że chłopiec, czy raczej jego duch, chce się skontaktować z młodym mężczyzną. Pytanie tylko: w jakim celu? Ano odpowiedź na to pytanie pojawia się dość szybko i jest banalne. Chłopiec odpowiada: ,,Pobaw się ze mną''. Ok, ale niby jak można się pobawić z duchem? Le Ren jest równie zakłopotany, jak i my - widzowie. I fajnie by to wszystko może wyglądało, gdyby nie właśnie te koszmarne melodramatyczne wstawki ukazujące nam bądź wspomnienia Le Rena bądź jego sielankę z Ming Ming. W pewnym momencie już nawet zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno mam do czynienia z horrorem? Oznaczenie filmu mianem horror i dodanie jednego ducha do całej historii o niczym przecież nie świadczy, a w przypadku The Noise właśnie z tym mamy do czynienia.

Największym minusem tej produkcji jest to, że jak na horror, to film ten nie jest w żadnej jego minucie straszny. Naprawdę czuję się pod tym względem ogromnie zawiedziona, bo przecież miałam do czynienia już z niejednym malezyjskim filmem grozy i te były naprawdę do tej pory całkiem udane. Tu niestety nie mogę tego powiedzieć. Nie ma ani jednej sceny, która mogłaby spowodować, że podskoczymy na fotelu czy poczujemy ciarki na ciele. Co to, to nie! Jak wspomniałam też już prędzej - duchy również nie robią powalającego wrażenia, więc i nimi nie będziemy się zachwycać. Szkoda, wielka szkoda.
Równie mało imponująca jest sama muzyka w filmie, bo w większości są to nastrojowe piosenki adekwatne do pokazania szczęścia zakochanej w sobie pary. Spodobać się jedynie mogą odgłosy wydawane przez ducha i dziwne dźwięki, szeptania...

The Noise to film, który jednak może się co poniektórym spodobać z uwagi na to, że bez wątpienia zaskoczy opowiedzianą historią. Finał całej tej opowieści niejednemu zrobi duże oczy. Zapewne mało kto będzie się spodziewał takiego, a nie innego zakończenia. W sumie to właśnie można uznać za jego plus, ale niestety - na tym koniec.
Wprawne oko widza zauważy, że The Noise podejmuje ważną tematykę wędrówki dusz, a może bardziej jej ,,zawieszenia'' pomiędzy światem żywych i umarłych. Teh pokazuje też, że nawet jeżeli w życiu się gdzieś pogubiliśmy i zeszliśmy z właściwego toru, mamy jeszcze szansę naprawić swoje życie, sprawić - aby pod wpływem pewnych doświadczeń - zmienić je na lepsze.
Czy macie sobie zawracać tym filmem głowę? Jeżeli nie macie nic innego na sobotni wieczór, to obejrzyjcie, może komuś do gustu przypadnie, jak jednak macie na oku coś innego, to albo odłóżcie The Noise na później albo może nawet go sobie darujcie, bo jeżeli spodziewacie się horroru na miarę innych azjatyckich ghost story, które do tej pory skutecznie karmiły nas grozą, to filmem Teh'a możecie być mocno rozczarowani.
PS. Osobiście mam nadzieję, że to jedyny taki w miarę słabszy film grozy z Malezji i cała reszta podtrzyma poziom przykładowo Histerii.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹 4/10


Reżyseria:
Adrian Teh

Scenariusz:
Ang Siew Hoong
Lai Chaing Ming

Rok produkcji:
2015

Obsada:
Adrian Teh
Lenna Lim
Sawyer Leong
Phoebe Huang


2 komentarze:

Piotr pisze...

Lubię malezyjskie horrory, bo są naprawdę przerażające i klimatyczne. Nie wierzę, że ten jest tak słaby, jak Aga piszesz w recenzji, więc czym prędzej muszę go poszukać i obejrzeć, a wtedy się wypowiem konkretniej i zobaczymy czy podzielę Twoje zdanie. ;)

Kacprowski pisze...

Filmu niestety nie znam. Nie widziałem, ale chętnie obejrzę...mimi, iż recenzja zbyt przychylna mu nie jest :-)
Swoją drogą mam nadzieję, że jest dostępny, bo ostatnio z tymi azjatyckimi horrorami to mizernie jakoś, a z znalezienie jakiegoś malezyjskiego, to już w ogóle graniczy z cudem...