środa, 9 lutego 2022

Faet (aka Alone); Tajlandia

Kiedy w roku 2004 na zachodnich ekranach pojawił się osławiony horror Shutter w reżyserii Banjonga Pisanthanaku oraz Parkpooma Wongpooma, chyba mało kto przypuszczał, że ten oto tajski duet stanie się już wkrótce utożsamiany z doskonałą umiejętnością straszenia widza na ekranie... straszenia skutecznego. 
Zapewne znajdą się osoby, które pokręcą nosem i powiedzą: ,,Znów zjawy, mściwe duchy z mroczną tajemnicą przeszłości w tle...'', a i owszem - przyznam, że znów zjawy, mściwe duchy i dramatyczna historia z przeszłości, ale czy to tak bardzo przeszkadza? Jakikolwiek azjatycki horror by się nie oglądało, z jakąkolwiek podobną tematyką, co jak wiemy zdarza się często-gęsto, to jednak przyznacie, że mimo pewnej wtórności, wciąż podobnych duchów i problematyki, azjatyckie horrory ogląda się zawsze z wielką ciekawością. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Obraz grozy dwóch tajskich reżyserów oprócz typowego straszenia widza i tajemnicy, okazuje się również filmem zaskakującym pod pewnym względem, co z pewnością mile zaskoczy niejednego fana grozy.


Pim oraz Wee są szczęśliwą parą, która ma się niedługo pobrać. Kiedy kobieta dowiaduje się, że jej matka ciężko zachorowała, oboje postanawiają wrócić z Korei Południowej do Tajlandii, aby zaopiekować się chorą kobietą. Kiedy jednak Pim pojawia się w rodzinnym domu, zaczyna przeczuwać, że coś jest nie do końca w porządku. Zaczynają ją prześladować przerażające halucynacje związane z jej siostrą bliźniaczką, która zmarła podczas operacji rozdzielenia obu dziewcząt. Mimo, iż Wee nie do końca jest przekonany o paranormalnym charakterze wizji, postanawia pomóc ukochanej. Wkrótce wychodzi na jaw ponura prawda o przeszłości Pim. 

Nie ma co ukrywać, że azjatycki horror przeżywa znaczny renesans od końca lat 90-tych XX wieku, po tym jak rozpoczął się ogromny sukces japońskiego horroru Hideo Nakaty - Ringu (1998 r.). Wprawdzie w chwili obecnej można zauważyć spadek oglądalności ,,skośnookich'' straszaków, a dystrybutorzy (niestety w tym i polscy) już z mniejszym entuzjazmem wypuszczają na rynek filmowy produkcje azjatyckie. Mimo wszystko tego typu produkcje mają swoich zagorzałych miłośników, którzy wiernie wyszukują najnowszych tytułów chociażby w sieci. Wspomniany Ringu dał podstawę do powstania wielu najróżniejszych filmów grozy w całej Azji. To z kolei spowodowało powstawanie całej masy przeróbek amerykańskich: głównie remake'ów, które wypadły lepiej lub gorzej. Najbardziej płodne kopie powstałe na bazie Ringu powstały w Japonii, Korei Południowej, ale stały poziom produkcji utrzymują również Tajlandia oraz Filipiny.
Alone jest tworem - o czym już wspomniałam - dwóch tajskich reżyserów, którzy w gatunku horroru czują się nadzwyczaj swobodnie. Oprócz wspomnianego Shuttera, obaj panowie mają za sobą również epizody antologii See Prank (aka Phobia; 2008 r.) oraz Ha Phraeng (aka Phobia 2; 2009 r.). Później Pisanthanakun wyreżyserował jeszcze odcinek antologii The ABCs of Death (2012 r.), jak również horror Pee Mak z 2013 roku.

Alone to horror, na który składają się sceny w dużej mierze mające na celu wystraszyć widza. Fabularnie film ten nie porwie nas, tak jak niegdyś porwał Shutter. Okazuje się bowiem, że znajdą się tu sceny, które niekiedy mogą się wydawać pozbawione najmniejszego sensu, ale reżyserom jakby w ogóle to nie przeszkadzało, bo widz ma się bać i koniec! Muszę przyznać, że straszenie wychodzi im całkiem przyzwoicie. W całym filmie znajduje się bowiem kilka scen, które przestraszą nas z niezaprzeczalną skutecznością. Jedną z nich jest na przykład ta, w której Pim przewraca się na łóżku i widzi leżące przy niej ciało czy scena, w której leży w łóżku i widzi wiszące z wentylatora ciało, które powoli się obraca. Uwierzcie, że te sceny są naprawdę mocne.
Pomimo - jak wydawać by się mogło - banalnej fabuły, z czasem zgłębiania jej, nic nie wydaje się takie oczywiste, jak to wygląda na pierwszy rzut oka. Wydarzenia okazują się nie takie oczywiste i finalnie prowadzą widza do zaskakującego finału, którego raczej nikt by się nie spodziewał. Jest to oczywiście bardzo miłe zaskoczenie, gdyż coś, co miało okazać się nadzwyczaj proste i niekomplikowane, przybiera pod koniec filmu całkiem inny obrót. Dostajemy więc wciągającą historię i dodatkowo okraszoną elementem całkiem przyzwoitej grozy.

W bliźniaczki Pim i Ploy wcieliła się Marsha Wattanapanich i muszę przyznać, że udało jej się odtworzyć obie role bardzo dobrze. Wprawdzie sceny z udziałem bliźniaczek czy ducha drugiej z nich wypadają całkiem w porządku, to jednak wiele z nich jest rutynowych - postacie pojawiają się w ciemności, widoczne są twarze w lustrze, Bohaterka jest wciągana pod wodę w wannie i w końcu najbardziej chyba banalna scena, kiedy Pim chowa się pod łóżkiem, a materac na nim się ugina tak, jakby ktoś na nim siedział. Widać, że reżyserzy chcą stopniowo budować strach i napięcie, ale tak naprawdę tempo jest spokojne, a wydarzenia nazbyt często przewidywalne.
Nie chcę tu spoilerować, żeby nie psuć zabawy z seansu, ale w moim odczuciu finał całej historii jest nieco niedorzeczny, kiedy już go poznamy, ale największym problemem jest fakt, że do końca jesteśmy przekonani, że to, co oglądamy podczas całego filmu jest prawdą i finał, jaki serwują nam dwaj tajscy reżyserzy raczej nie zaświtałby nam w naszych głowach.

Alone to jednak dobry horror z kilkoma strasznymi scenami, podczas których niejednokrotnie będzie można podskoczyć na fotelu. Panowie udowadniają tym samym, że w tworzeniu horrorów odnajdują czystą satysfakcję, a sukces Shuttera to nie był tylko przypadek. Aktorstwo, muzyka oraz zdjęcia stoją na wysokim poziomie i nie ma się do czego przyczepić. Ciekawie zrealizowany i sprawnie nakręcony z pewnością przykuje Waszą uwagę.
Miłego seansu.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹👹 8/10

Reżyseria:
Banjong Pisanthanaku
Parkpoom Wongpoom

Scenariusz:
Aummaraporn Phandintong
Banjong Pisanthanaku
Parkpoom Wongpoom
Sophon Sakdaphisit

Rok produkcji:
2007

Obsada:
Marsha Wattanapanich
Vittaya Wasukraipaisan
Hatairat Egereff
Rutairat Egereff
Rachanu Boonchuduang
Namo Tongkumnerd
Chutikan Vimuktananda
Chayakan Vimuktananda
Nimit Luksameepong
Yupawan Unnataravarangkool
Michel Pardo
Taechit Mingmongkol
Amornrat Piboonthanakiat
Pornchai Piboontanakeat
Vanvisa Wongpoom
Prasert Vivattanananpong
Young-Hee Kim
Tae-yong Lee
Eng Gye One Seo
Hee-bae Park
Hye Weon Ku
Sey-sook Park


5 komentarzy:

Gall pisze...

Oglądam dużo horrorów, głównie z ostatnich 20 lat. Więc jestem znużonym widzem.

Nie mogłem winić filmu i stwierdzić, że jest zły. Ma dobrą grę aktorską i dobrą atmosferę, ale nic wspaniałego. Brakuje mu dobrego scenariusza. Widziałem zbyt wiele podobnych filmów, więc przez cały czas byłem znudzony. Pod koniec był zwrot akcji, ale wiele z tych filmów ma zwroty akcji pod koniec filmu. A co z resztą filmu? Dlaczego nie zrobić krótkiego, 30-minutowego filmu, który byłby o wiele przyjemniejszy.

Film wciąż jest w połowie przyzwoity. Obejrzeć można, ale dla mnie to taki film na jeden seans.

Patryk pisze...

Pod względem straszności do "Shutter- widmo" się nie umywa, ale warto zobaczyć choćby ze względu na ciekawą historię, jaką ukazuje.

Peter pisze...

Bardzo dobry, klimatyczny horror. Nawet jeśli ktoś nie lubi azjatyckiego kina grozy, to przy tym filmie nie powinien się zawieśc – ciekawy i chwilami naprawdę straszny. Podobało mi się też świetne zakończenie – ostatnie pół godziny, które wyjaśnia całą sprawę. Warto obejrzeć zdecydowanie.

Martyna Kazimierczak pisze...

Uważam, że świetny to horror. Jest kilka scen, które wystraszą, choć uważam, że mógłby być nieco straszniejszy. Jednak bez wątpienia i historia jest bardzo ciekawa i gra głównej aktorki też robi wrażenie.

Piotr Grotkowski pisze...

Z jednej strony bardzo podobał mi się pomysł zrośniętej bliźniaczki, która zmarła, gdy została rozdzielona przez operację, potem prześladuje ona swoją bliźniaczą siostrę. I z pewnością jest to bardzo niepokojące, gdy dowiadujemy się więcej o ich przeszłości i ich związku z mężczyzną, którego obie kochały. Z drugiej jednak strony film jest naładowany tanimi, pozbawionymi wyobraźni strachami, które działają tylko sporadycznie. Poza tym akcja toczy się w ślimaczym tempie... więc zanim nadejdzie wielki skok, prawdopodobnie większość z widzów i tak już straci zainteresowanie. Postaciom brakuje jakiegoś konkretnego celu... I tak trudno jest traktować bohaterki poważnie mając imiona takie jak Pim i Ploy. Najgorsza scena w całym filmie to chyba ta, w której dziewczyna jest wwożona do szpitala, wołając wielokrotnie swojego chłopaka Wee, to, co miało być emocjonalnym momentem, przeradza się w scenę wręcz komiczną.

Tak więc, chociaż podobała mi się koncepcja i konfiguracja, niektóre z realizacji pozostawiają wiele do życzenia. Ogólnie reasumując, ocena gdzieś pośrodku - 5/10.