piątek, 2 listopada 2018

Coming soon; Tajlandia

Nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć jak wielką rolę w życiu człowieka odgrywają jego zmysły. Dlatego myśl, że samo korzystanie z nich, samo  zobaczenie, usłyszenie lub dotknięcie czegoś mogłoby być niebezpieczne jest tak bardzo niepokojąca i tak bardzo pobudza wyobraźnię. Lęki tego typu obecne są we wszystkich kulturach w postaci obawy przed urokami, przed „złym okiem”, przed stworzeniami takimi jak Meduza czy bazyliszek, w kulturze arabskiej przybrały formę zahira czyli przedmiotu, który raz zobaczony na zawsze opanuje nasze myśli. Dziś przewijają się np w miejskich legendach związanych z piosenką „Gloomy Sunday” lub (najprawdopodobniej nieistniejącą) grą komputerową "Polybius". Nic dziwnego, że „motyw szkodliwego doznania” (jak fachowo określa go anglojęzyczna wikipedia) fascynuje też twórców horroru, którzy od czasów „Żółtego Króla” Roberta W. Chambersa czy opowiadań H. P. Lovecrafta wciąż opisują istoty, przedmioty i zjawiska z którymi zmysłowy kontakt skutkuje szaleństwem, klątwą czy wręcz natychmiastową śmiercią. Współczesny kształt tego motywu wyznaczył oczywiście Ringu i późniejsze azjatyckie opowieści o przeklętych przedmiotach (Bangkok HauntedPhoneCzerwone pantofelkiFeng shui itd.) oraz domach (Ju-On) i sklepach (Cursed), których progu nie należy przekraczać. I mimo że formuła ta wydaje się czasem bliska wyczerpania, kolejni twórcy nie przestają nas straszyć (a przynajmniej próbować straszyć) kolejnym „czymś”, co ściąga na człowieka nieszczęście i uwagę gości z zaświatów.

Jeden z ostatnich takich przypadków mieliśmy w nowelce „Deadly charm” z recenzowanej przeze mnie ostatnio „4bii”, gdzie rzut oka na pewne zdjęcie skutkował momentalnie krwawym i efekciarskim zgonem. Przypadek jeszcze nowszy znowu znajdujemy w horrorze z Tajlandii, w który znowu zaangażowany był ktoś z twórców megahitu Shutter. Tym razem chodzi o scenarzystę fotograficznej ghost story, Sophona Sukdapisita, który „Coming soon” debiutuje jako reżyser.

Sukdapisit podjął ciekawą decyzję, bo za obiekt klątwy obrał sobie... film. Ciekawą, bo z jednej strony bardzo ryzykowną, wywołującą natychmiastowe skojarzenia i porównania z „Ringu” i z „Cigarette burns” Johna Carpentera – jednym z najlepszych odcinków „Masters of Horror”. Z drugiej strony jednak dającą możliwość wykazania się przez zupełnie inne podejście do sprawy, przez udowodnienie, że ten pomysł ma jeszcze potencjał. Ta szansa została tu niestety wykorzystana tylko połowicznie, wspomniany potencjał udało się bowiem raczej zasygnalizować niż zrealizować w pełni.

Nie oznacza to na szczęście, że „Coming soon” jest kalką wspomnianych produkcji, faktycznie pokazuje bowiem inne oblicze filmowego przekleństwa osadzając je w innej przestrzeni i zupełnie inaczej rozgrywając pewne kwestie. Zarówno w dziele Nakaty, jak Carpentera niebezpieczny film nie był czymś z czym zetknąć się może każdy, ale rekwizytem z miejskiej legendy, czymś funkcjonującym na pograniczu rzeczywistości i pogłosek, o których prawdziwości bohaterowie przekonywali się zbyt późno. Sama forma tych demonicznych produkcji sygnalizowała ich niezwykłość, była bowiem daleka od tego do czego przywykł widz kina popularnego – film Sadako przypominał jakąś psychodeliczną etiudę, a „Fin Absolute de Monde” szokujący eksperyment artystyczny. U Sukdapisita źródłem zagrożenia jest zaś kinowy blockbuster, czysty gatunkowy horror szeroko reklamowany i pokazywany w wielkich multipleksach. Akcja rozgrywa się właśnie w jednym z takich wielkich kin, a bohaterem jest operator projektora, który przypadkiem odkrywa, że z przebojem, którego premiera ma się niedługo odbyć jest coś bardzo nie tak. Spośród protagonistów tych trzech opowieści tylko on więc tak naprawdę nie ściąga na siebie kłopotów z własnej inicjatywy,  wcale bowiem nie dąży do obejrzenia czegoś co jest trudno dostępne i owiane złą sławą, ale ma dziwne opory przed obejrzeniem czegoś co oglądać będą tysiące ludzi.

Sama „mechanika klątwy” jest trochę podobna do tej z „Ringu”, czy nawet bardziej z wersji amerykańskiej z nasilającym się nękaniem przez ducha, znacznie przekraczającym to, co robiła panna Yamamura, jej puenta też wiąże się z zatarciem granicy między rzeczywistością ekranu a materialnym światem. Nie zobaczymy tu jednak momentu wychodzenia z kadru, nie ma określonej ilości czasu po którym widmo nieodwołalnie przybywałoby po ofiarę. Sam upiór różni się zaś pod pewnymi względami od klasycznej onryo: stara kobieta o poparzonej i pociętej twarzy (charakter jej okaleczeń budzi automatyczne skojarzenia z Kuchisake-onna), z wypadającymi resztkami siwych włosów i w brudnym ubraniu, która umarła przez powieszenie i nie tylko nie pełza ale potrafi biegać z szybkością nie pozostawiającą człowiekowi szans na ucieczkę. Shomba (bo tak ma na imię mściwy duch) jest nota bene najsilniejszym punktem filmu, jest tak udaną postacią, że nie zdziwiłbym się wręcz gdyby dołączyła do najpopularniejszych horrorowych czarnych charakterów.

Pomysł, że możemy stanąć twarzą w twarz z kimś takim za sprawą obejrzenia zwyczajnej, normalnie dystrybuowanej produkcji, w dodatku w multipleksie, miejscu, które kojarzy się z przewidywalnością, bezpieczeństwem i (przynajmniej w teorii) dobrą zabawą jest przewrotny i niepokojący. Symbolicznie igra bowiem z poczuciem zaufania między widzem kina popularnego, a tymi którzy rozpowszechniają i pokazują filmy, zaufaniem opartym na przeświadczeniu, że nie pokaże się odbiorcy niczego czego by nie oczekiwał, niczego na co nie byłby przygotowany, co mogłoby choć metaforycznie być dla niego niebezpieczne. Niestety, i tu dochodzimy do kwestii zmarnowanej szansy, nie udało się tego poczucia niepokoju wystarczająco uwiarygodnić, bo za intrygującym pomysłem okazuje się ukrywać ogromna ilość scenariuszowych dziur i nielogiczności. Jak to możliwe, że nikt wcześniej nie zauważył, że „to nie jest zwykły film”, nikt z dystrybutorów, dziennikarzy, krytyków? Czy to Shomba jest tak sprytna i cierpliwa, że czeka aż produkcja wejdzie do szerszej dystrybucji? Spośród widzów pokazów przedpremierowych widzimy tylko jedną osobę, która staje się ofiarą upiora, czy rzeczywiście była jedyna, czemu potem nie słyszymy żeby ktoś interesował się jej zaginięciem, nie wypytywał w ostatnim miejscu w którym widziano ją żywą? Prowadząc prywatne śledztwo bohaterowie odkrywają zatrważające fakty związane z realizacją filmu a widz natychmiast pyta czemu nikt wcześniej się nimi nie zainteresował, ktoś z dystrybutorów, krytyków, wyczekujących fanów? Niczego nie zdradzając, mowa tu nie o drobnych incydentach, ale o kwestiach o których rozpisywałyby się gazety, o pytaniach, które kinomani zadają sobie wręcz automatycznie.

Podobne nielogiczności pojawiają się w zachowaniach postaci: dlaczego była dziewczyna głównego bohatera od razu mu wierzy, mimo że sama nie doświadczyła jeszcze nic nadprzyrodzonego i ma podstawy podejrzewać raczej chorobę psychiczną? I czemu śmierć własnego brata nie robi na niej właściwie żadnego wrażenia?

Do tego dochodzi infantylnie moralizatorski wątek anty-piracki – Shomba najszybciej rozprawia się z człowiekiem mocno zaangażowanym w ten proceder, mamy podskórną sugestię, że nieszczęścia spotykają naszego protagonistę bo także dał się wciągnąć w taką działalność. Nieodparcie kojarzyło mi się to z dydaktyzmem z amerykańskich slasherów pt. „nie pal trawki i nie uprawiaj seksu, bo odwiedzi cię facet w masce z wielkim nożem”. Być może wątek ten został pomyślany z przymrużeniem oka, ale jeśli tak, to twórcy za słabo to mruganie okiem zaakcentowali.

„Coming soon” jest więc produkcją udaną najwyżej w połowie, całkiem straszną, nieźle zagraną (potknięcia w logice zachowań postaci to zdecydowanie wina scenarzysty), z kapitalnym pomysłem, świetnym monstrum i ciekawym fabularnym twistem, ale zarazem wręcz zapadającą się w scenariuszowe dziury, które pogrążają zarówno twist, jak i sam bazowy koncept. Niektórych widzów wspomniane mielizny i braki w logice mogą drażnić mniej niż mnie i do pełnej satysfakcji wystarczy im jakość strasznych scen. Ja jednak nie mogę nie stwierdzić: szkoda, tak dobry upiór zasługiwał na lepszy film.

MOJA OCENA:
👹👹👹👹👹👹👹👹 8/10

Reżyseria:
Sophon Sukdapisit

Scenariusz:
Sophon Sukdapisit

Rok produkcji:
2008

Obsada:
Vorakarn Rojjanavatchra
Chantavit Dhanasevi

Autor: Łukasz Grela



4 komentarze:

Edgar pisze...

Jeśli mam być szczery, to powiem tylko tyle, że pomysł Azjaci mieli całkiem w porządku. Film ma też kilka niezłych scen i niekiedy da się podskoczyć, ale to tylko połowa sukcesu. Dalej jest już nudno i mało strasznie. Szkoda.

Anonimowy pisze...

Zgadzam się z przedmówcą. Film zapowiadał się naprawdę ciekawie i ta część jest naprawdę ok, ale potem niestety już nie jest tak kolorowo. Robi się mało strasznie, nawet ciut nudno. Z braku laku można obejrzeć, ale na jakiś wielki szał nie ma się co nastawiać.

Bartek Skolimowski pisze...

Ja daję mocne 6 na 10. Dlaczego? dlatego, że świetnie się bawiłem oglądając ten horror. Film ma kilka niezłych scen grozy, dobrze wykorzystany dźwięk oraz zakończenie, którego raczej nikt nie jest w stanie przewidzieć. Ogólnie rzecz biorąc, miło spędziłem czas przed ekranem.

Norbert Bajor pisze...

Nie znam, nie widziałem, ale poszukam i wtedy się wypowiem :)